Rutger Hauer jako bezimienny przybysz, który postanawia zaprowadzić porządek w miasteczku rządzonym przez gwałt i przemoc. Całość zrealizowana w modnej ostatnio "grindhouseowej" manierze. Z tą różnicą, że jeszcze bardziej wyzuta z dobrego smaku niż filmy Tarantino i Rodrigueza. Warto także zaznaczyć, iż jest to rzecz przynajmniej o poziom lepsza (w moim mniemaniu) niż niedawne "Machete". Podstawowym założeniem jest tutaj postawienie na krwistą i nieprzyzwoitą jazdę bez trzymanki. Efekt został osiągnięty niemalże w stu procentach. Miejscami widać jeszcze pewne niedostatki warsztatu debiutującego w pełnometrażowej fabule reżysera, ale i tak seans jest doświadczeniem nad wyraz przyjemnym. Dodatkowy plus (duuuży) za powierzenie głównej roli wspomnianemu Hauerowi - facet to klasa sama w sobie. Nawet gdy jest tylko brudnym włóczęgą.
Ja już czekam na 4 kolejne częsci ,,Hobo...";)... Charles Bronson może Rutgerowi buty czyścić... z krwi ;)
A poza tym fajna muza w klimacie lat 80 na koniec, i początkowy motyw muzyczny przypominający początek ,, Cannibal Holocaust".