Tandetna ekranizacja.
Pominięto najważniejsze wydarzenia, a jeśli nawet tego nie zrobiono w niektórych miejscach to nie zostały one uwypuklone na tyle i w taki sposób by widz nie znający książki wyłapał ich znaczenie.
Sama reżyseria chwilami jest chaotyczna, jednak najbardziej razi nie to, lecz właśnie zbyt duża odskocznia od treści książki. Karygodnym jest tu pominięcie sceny kluczowej z tytułowym "Władcą much".
Nie wymagajmy łopatologii, ale pewien stopień zgodności powinien pozostać, bez tego film traci w ogóle sens oglądania.
Czy ktoś widział tą 2 wersje? z 1990? Czy jest lepsza czy tak samo słaba?
a czy ty wiesz typie kim jest brook ten największy współczesny dramaturg?
ekranizacja władcy much nie mogła być słaba i nie jest
nie wiem dlaczego wszyscy spodziewają sie idealnie dokładnego przełorzenia ksiąrzki na film
a nowa wersja jest nieco słabsza ale równiesz jest fajna
moim zdaniem przynajmniej
Mała poprawka Brook nie jest dramaturgiem! Jest wybitnym reżyserem teatralnym (niektórzy mówią że najwybitniejszym żyjącym)
Dla mnie ta wersja jest jakaś taka bardziej plastyczna niż ta z 1990 roku. Tamta jest taka jakaś hollywoodzka.
Zgadzam się, wersja nowsza zupełnie mnie odrzuciła. Ta jest akceptowalna, ale książce podskoczyć nie może w żadnym razie. Pokazywałem oba te filmy osobom, które nie czytały książki i opinie były różne. Młodsi widzowie wolą wersję z 1990, dorosłym raczej żadna się nie podobała jakoś szczególnie. W tej z 1990 po prostu zmiażdżyła mnie końcówka - helikoptery i żołnierze w mundurach bojowych. Przecież w książce co chwilę jest mowa o tym, że należy zachowywać się jak przystało na dorosłego Angola, nie dzikiego człowieka - kapitan w białym mundurze (w tej wersji i książce) to doskonałe zderzenie z goniącymi się jak dzikusy dzieciakami. Pilot śmigłowca nie ma tej godności co kapitan statku. Rozumiecie o co mi chodzi?
Nie polecam oglądać przed lekturą książki.
Nikt nie twierdzi, że Peter Brook nie ma zdloności dramaturga i że nie jest wybitnym reżyserem teatralnym,
wychodzi tylko na to, że na reżysera filmowego się wybitnie nie nadaje. A sztuki montażu chyba uczył się od ślepca - nie zawsze indywidualność sprawdza się w filmie!
flejak: skoro znasz dobrze i lubisz książkę, a wersję z 1963 r. uważasz za tandetną, to wersję z 1990 r. uznasz za całkowitą katastrofę.
Szczepan chyba się zagalopowałeś. Z całym szacunkiem do twojej wiedzy filmowej, to nie zawsze jest tak że pierwowzór zawsze jest lepszy od jego następników vide: scarface. Kolorowa wersja "Władcy much" bardziej trzyma w napięciu, jest lepiej wyreżyserowana i z lepszym zakończeniem. Naprawdę proponuje jeszcze raz obejrzeć obie wersje niż wygadywać bzdury na forum.
Już sam fakt, że tak stary film byłem w stanie obejrzeć od początku do końca świadczo o tym, że jest dobry. Ekranizacje są jakie są, trzeba pamiętać, że książka to jedno, a film to zupełnie inna forma rozrywki.