Od dłuższego już czasu nie mogłem się doczekać najnowszego filmu Paula Haggisa - twórcy Oscarowego „Miasta gniewu” i według mnie najlepszego filmu 2005 roku. Oczekiwałem z pewnym niepokojem, bo Haggis bardzo wysoko postawił poprzeczkę tamtym filmem i obawiałem się, że „W dolinie Elah” okaże się być obrazem znacznie słabszym. Moje obawy rozwiały się jednak szybko po rozpoczęciu seansu.
„W Dolinie Elah” jest niesamowicie spokojnym, niespiesznym, wręcz powolnym ale mocnym filmem. Opowiada opartą na faktach historię ojca - byłego Sierżanta, który poszukuje swojego zaginionego syna, który nie pojawił się w rodzinnym domu po powrocie z wojny z Iraku. Jak widać już po tym krótkim opisie historia jest dość prosta, niespecjalnie wiele się dzieje, a sama zagadka zniknięcia żołnierza nie jest trudna do rozwiązania. Pomimo jednak tego, film trzyma w napięciu i ogląda się go bardzo dobrze. Jest on co prawda pozbawiony fajerwerków - które były całkiem wyraźnie widoczne w „Mieście gniewu” - ale wychodzi to filmowi tylko na dobre. Dzięki prostocie budowy obraz ten jest niesamowicie realny i prawdziwy, a poważne problemy w nim poruszane oddziaływają na nas z większą siłą. Haggis potrafi zwykłymi, prostymi scenami, pozbawionymi prawie całkowicie dialogów, bardzo mocno nas poruszyć, a sceny z drugiej połowy seansu niesamowicie mocno łapią za serce.
"W Dolinie Elah" jest przede wszystkim filmem antywojennym. Filmem, który w bardzo dokładny, przeraźliwie smutny i szokujący sposób pokazuje nam jak wojna wpływa na ludzi, na młodych żołnierzy. O tym, że nasze wyobrażenia na jej temat, pokazywane w telewizji, filmach różnią się przeogromnie od rzeczywistości. O tym, że młodzi ludzie, którzy pojechali do Iraku "walczyć o demokrację", tak naprawdę nie mogą powrócić do normalnego, codziennego życia, bo wojna pozostawiła na nich nieusuwalne piętno. "W Dolinie Elah" jest też filmem o mężczyźnie, byłym Sierżancie, wielkim patriocie, którego światopogląd w czasie odkrywania prawdy o zaginionym synu, powoli zaczyna się rozsypywać. Który z każdą kolejną relacją z wydarzeń w Iraku, coraz bardziej rozczarowuje się swoim synem, oraz traci wiarę w sens prowadzonej wojny. Który nie może pogodzić się z następującym tak szybko zepsuciem moralnym i zapomnieniem o szczytnych celach, ideałach. Ta postać jest wg mnie bardzo podobna do szeryfa Toma z „To nie jest kraj dla starych ludzi”, którą także grał Tommy Lee Jones. Obaj (ojciec jak i szeryf) są ludźmi wierzącymi w pewne ideały, obaj uznają, że w życiu obowiązują pewne niezmienne reguły, obaj pamiętają dawny, lepszy świat i obaj tak samo rozczarowują się tym jak wygląda nasza dzisiejsza rzeczywistość. Wydaje mi się jednak, że postać ojca jest jednak bardziej poruszająca i tragiczna…
Haggis mówi także w swoim nowym filmie o Stanach Zjednoczonych i ich zwykłych obywatelach. O zagubieniu, braku oparcia w bliskich, o wyobcowaniu ze społeczeństwa, o braku możliwości uzyskania pomocy. Pokazuje bezduszną biurokrację, instytucje, które tylko w teorii mają pomagać obywatelom, a którym tak naprawdę w ogóle nie zależy na ich dobru, które nie reagują zawczasu, przez co nie są w stanie zapobiec wielu tragediom... Jest to jednak skromniejsza analiza w stosunku do tej, którą widzieliśmy w "Crash" bo przecież głównym tematem tego filmu jest wojna, jej sens i jej wpływ na młodych ludzi.
Jedynym minusem nowego filmu Haggisa jest wprowadzone trochę na siłę odwołanie do tego co zdarzyło się w dolinie Elah. Historia ta przywoływana jest dwukrotnie w filmie, ale wg mnie nie pasuje ona do wymowy całego obrazu i nie za bardzo wiem co Haggis chciał uzyskać ją akurat przytaczając. Kto według niego jest kim? Czy Goliatem jest Ameryka, która miałaby kiedyś paść na łopatki, pokonana przez niepozornego przeciwnika? A może to Dawidem są amerykańscy chłopcy, którzy wyjeżdżając do Iraku, rzucają się na ogromnego przeciwnika jakim jest okrutna wojna? Nie wiem....
Ogromną zaletą "W Dolinie Elah" jest rewelacyjna obsada - w szczególności oczywiście Tommy Lee Jones, który zagrał bardzo oszczędnie ale naprawdę fantastycznie - a także bardzo dobra Charlize Theron i Susan Sarandon, której potencjał nie został jednak niestety w pełni wykorzystany. Na uwagę zasługują także wyblakłe, surowe zdjęcia oraz muzyka Ishama, której niestety jest niewiele ale brzmi bardzo dobrze.
9/10 - jeden z najlepszych filmów tego roku.
Moim zdaniem, odwołanie do tego co zdarzyło się w dolinie Elah było plusem. Można ten wątek interpretować na wiele różnych sposobów, do końca nie wiemy kto jest Goliatem a kto Dawidem, nic nie jest czarne bądź białe i wydaje mi się że to jest siłą tego filmu. Możemy odnieść to do Mike'a, Ameryki, żołnierzy walczących w Iraku, do głównego bohatera itd. i każda z interpretacji będzie równie dobra, a zarazem niejednoznaczna.