Poszłam do kina, bo spodziewałam się dobrego, mocnego filmu. Byłam ciekawa kreacji postaci i
tego "osobistego" spojrzenia na polską wieś. Każdy film z wątkiem homoerotycznym dostaje u
mnie na dzień dobry co najmniej 7/10. Ale "ten film jest żaden". Źle nakręcony, z kiepską grą
aktorską, nudny pod względem fabuły i nic nie wnoszący. Śmieszny w swojej pseudo-
dramatyczności.
Film pozostawia wiele do życzenia pod względem scenariusza i reżyserii, ale "kiepska gra aktorska"? Naprawdę? Postać księdza Adama nie wybrzmiewa w pełni, bo ze scenariusza wyłania się tylko figura udręczonego swą cielesnością duchownego bez większej osobowości, ale Chyra jest magnetyczny i wyciska z tej miałkości wszystko, co się da. Simlat błyszczy na drugim planie, Tomasz Schuchardt jako Blondyn potrzebował tylko kilku scen, żeby dać się zapamiętać. Bardzo dawno nie widziałam tak przekonywujących naturszczyków, tu w roli chłopaków z "Oazy". Dla mnie aktorsko film bez zarzutu.
"Chyra jest magnetyczny i wyciska z tej miałkości wszystko, co się da". Chyra jako aktor ma ciekawą powierzchowność, nie jest typem przystojniaka, na którego łatwo się patrzy i szybko zapomina. Ale nie czarujmy się - scena przy komputerze, on i ta kobieta grająca jego siostrę przecież to było śmieszne. Kilka razy zdarzyło się, że wypowiadał kwestie jak automat. A może tylko ja tak to odebrałam.