6,7 44 tys. ocen
6,7 10 1 44305
6,5 19 krytyków
W stronę słońca
powrót do forum filmu W stronę słońca

Ignorując falę absurdów przelewającą się przez ten film, lub wykazując całkowitą ignorancję w naukach astrofizycznych, da się ten film obejrzeć. Jednakże ludzie mając choć podstawową wiedzę z zakresu astrofizyki już po kilkunastu minutach będą mieli dość tego filmu. Do końca wytrwają tylko najbardziej odporni na głupotę.

ocenił(a) film na 10
Horg

Dlatego też w tym artykule na wiki, znajduje się takie słowo, jak "hipotetycznych", aby nikt nie brało tej skali, jako pewniaka dla rozważań naukowych, egzystencjalnych itp.
Poza tym, jeśli wziąć pod uwagę to, że my jesteśmy również ową cywilizacją zamieszkującą pewien skrawek kosmosu, to możemy oprzeć te rozważania wyłącznie na na przykładzie naszego przypuszczalnego rozwoju i inne kosmiczne formy życia nie są do tego potrzebne.
Futurologia jest również dziedziną nauki i nie dyskwalifikowałbym jej na żadnym gruncie, bo wiele innych dziedzin również opiera się na hipotezach i pewnych nie do końca uściślonych zagadnieniach.

"Co nie oznacza, że mamy od razu zakładać, że nasza wiedza to bzdura..."
Nikt przecież tego nie zakłada, jak i nikt nie powinien zakładać tego, że nasza wiedza jest kompletna, więc nie można stosować jej wszędzie tam, gdzie nie sięga jeszcze oko i myśl człowieka.
Zresztą, w naszym przypadku nie ma sensu dyskutować na ten temat, bo wychodzimy z całkowicie innych założeń początkowych i żaden z nas nie przekona do swoich racji drugiego, więc lepiej zostawmy to, tak jak jest ;)

"Nie ma jednak nikogo, kto miałby nam powiedzieć, kiedy będziemy dorośli a kiedy nie."
Więc Ty też nie powinieneś dotykać tego tematu ;)

"Cywilizacjom nie nadaje się świadectwa dojrzałości."
Przyszedł jakiś idiota, który o tym nie wiedział i to zrobił - parafrazując pewne znane stwierdzenie ;)

" Zresztą, z energii Słońca korzystamy już od dawna, więc chyba już "dorośliśmy". "
Nie chodziło tutaj raczej o takie wykorzystywanie energii słonecznej, jakie masz na myśli.

Horg

Z całym komentarzem poza ostatnim akapitem się zgadzam. Miejmy nadzieję, że uda nam się pokonać problem odległości, czy raczej prędkości przesyłania informacji/energii/materii i będziemy mogli czerpać energię z całej galaktyki. Ale to nas na pewno nie będzie dotyczyło, więc nie mamy o co się martwić. Już wystarczająco filozofów po ziemi chodzi.

Odnośnie końcówki: dojrzałość wiąże się z mądrością, czyli nabytą wiedzą. Nie miałem na myśli dojrzałości powszechnie rozumianej. Naturalnie chodziło mi o dojrzałość pod względem techniki i wiedzy, nie emocji. Jako ścisłowca te ostatnie nie bardzo mnie obchodzą, przynajmniej w rozważaniach na temat Wszechświata.

Obecnie korzystamy z małego ułamka energii Słońca, a powyżej mówimy o korzystaniu z całej gwiazdy, więc to jest różnica. Osobiście nie widzę problemu żeby już teraz czerpać całą energię Słońca, gdybyśmy tylko umieli.

Jeszcze taka ciekawostka. Słońce w czasie swojego całego życia wyemituje 10^40 J (dżuli), natomiast gdyby mogło eksplodować - jednak jest za lekkie - w postaci supernowej, to w tym krótki czasie wybuchu wyemitowałoby 10^46 J. Oznacza to, że w pomijalnie małym czasie (względem długości życia) wyemitowałoby milion razy więcej energii niż przez 10 miliardów lat świecenia. To są niewyobrażalne obecnie ilości energii. Ale żeby mieć jakiś obraz: Słońce wysyła na metr kwadratowy na powierzchni Ziemi tyle energii, co 13 żarówek stuwatowych. Czyli w czasie sekundy na m^2 pada 1300 J = 1,3 * 10^3 J. Natomiast z całego Słońca w czasie sekundy jest emitowane 4 * 10^26 J - sto tysięcy miliardów miliardów razy więcej. Podczas wybuchu zostałoby wyemitowane 10^46J, czyli sto miliardów miliardów razy więcej niż w czasie sekundy emituje Słońce. Podsumowując: gdyby Słońce eksplodowało jako supernowa, to wyemitowałoby sto tysięcy miliardów miliardów miliardów miliardów razy więcej energii niż 13 żarówek stuwatowych w czasie sekundy. A prawdziwa supernowa jest sporo potężniejsza. Więc może zamiast zbierać energię z gwiazdy na bieżąco, lepiej polować na supernowe "i się do nich podłączać" :-)

vasper

Oczywiście - przykład: Mechanika kwantowa. Banalnie wynika z niej mechanika klasyczna, ale w drugą stronę ciężko było nam zauważyć fizykę kwantową, gdy żyliśmy w czasach klasycznej.

ocenił(a) film na 8
Horg

(Proszę, nie odpisuj fragmentarycznie póki nie przeczytasz całości)

No to kolega ma chyba bardzo mocny problem z czytaniem ze zrozumieniem. Wikipedia - nauki humanistyczne (element, który wymieniałeś, a którego nie przeczytałeś dokładnie), kilka cytatów:

1) "grupa nauk, których przedmiotem badań jest człowiek jako istota społeczna i jego twórczość" (twórczość, czyli sztuka)
2) "W anglosaskim kręgu kulturowym nauki humanistyczne dzielą się na arts ...." (czyli sztuka)
3) ".... czyli nauki związane z kulturą, sztuką, jak historia sztuki, filologia, muzykologia, etyka, niektóre działy filozofii" (nauka o sztuce, czyli sztukę można studiować, a wiedza przekazywana na ten temat jest nauką)

A teraz przedstawię mój punkt widzenia. Ucząc się w szkole artystycznej, np. w szkole filmowej uczęszczasz na zajęcia z teorii montażu, gdzie wykłady przypominają literaturę i filozofię, podobnie na reżyserii. Idąc z kolei na zajęcia montażu w praktyce zajęcia przypominają informatykę. Sztuka to nie jest wzdychanie przed płótnem i czyste wylewanie swoich emocji, bez zgłębiania wiedzy dotyczącej warsztatu, techniki tworzenia czy historii sztuki. Zatem bez względu na to jaką sztukę uprawiasz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by uprawiać ją dobrze.

pl.wikipedia.org/wiki/Nauki_humanistyczne

ocenił(a) film na 1
Uziel

Chyba mylisz „sztukę” z „nauką o sztuce” – to są dwie różne rzeczy.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Każda sztuka jest nauką o sztuce.... Masz totalną pałę z czytania ze zrozumieniem.

"Sztuka to nie jest wzdychanie przed płótnem i czyste wylewanie swoich emocji, bez zgłębiania wiedzy dotyczącej warsztatu, techniki tworzenia czy historii sztuki. Zatem bez względu na to jaką sztukę uprawiasz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by uprawiać ją dobrze. "

ocenił(a) film na 1
Uziel


Nawet cytatu który tu przytoczyłeś nie czytałeś zbyt dokładnie.

„...Zatem bez względu na to jaką sztukę uprawiasz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by uprawiać ją dobrze.”

Masz czarno na białym – aby być lepszym w „A” musisz zrobić „B”. To wcale nie oznacza że „A == B” (nie jest tożsame). Wyciąganie stąd wniosku że „sztuka” jest „nauką” to błąd logiczny.

PS. I przestań mi wystawiać oceny typu „pała za ...” – nic cię do tego nie upoważnia, a najmniej niektóre twoje wypowiedzi.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Ten cytat który przytoczyłem napisałem samodzielnie dwa posty wyżej. A teraz próbujesz mi wmówić co autor miał na myśli, kiedy to ja jestem autorem...

Każda uprawiana sztuka jest wypadkową nauki o niej. Żeby malować nie wystarczy urodzić się z talentem. Są odpowiednie techniki malowania, kolejność, podkłady, indywidualne techniki. Trzeba poznać też odpowiednie kanony piękna poszczególnych epok i nurtów by się w nie wpisać, bądź znać obecne tendencje, trzeba znać zasady kompozycji kadru, zasady oświetlenia, animowanie się ciała by odzwierciedlić dynamikę postury. Jest tego masa i sztuka jest nauką, bo opiera się na wielu zasadach których się uczy. Wszelaka sztuka.

Czym zatem jest studiowanie w Akademii Sztuk Pięknych czy Szkołach filmowych? To czego tam uczą i przekazują, to nie nauka? Byłeś w jakiejkolwiek szkole artystycznej chociaż przez kwadrans?

ocenił(a) film na 1
Uziel

Jeśli jesteś autorem tego cytatu to tylko świadczy o tym że nie bardzo wiesz co piszesz.

A w Akademii Sztuk Pięknych czy Szkołach filmowych (jak widzę na moje szczęście) nie studiowałem.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Nie, proszę Pana. To jedynie świadczy o tym, że: "Masz totalną pałę z czytania ze zrozumieniem".

Tu nic sobie nie przeczy.
„...Zatem bez względu na to jaką sztukę uprawiasz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by uprawiać ją dobrze.”

to tak jakbym napisał:

"...Zatem bez względu na to jakimi rachunkami się zajmujesz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by liczyć cokolwiek poprawnie."
"...Zatem bez względu na to co konstruujesz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by konstruować to dobrze."
-------------------------------------------------------------------------------- -------------

"A w Akademii Sztuk Pięknych czy Szkołach filmowych (jak widzę na moje szczęście) nie studiowałem."

Całe szczęście dla tych zacnych miejsc, że nie miewają takich ludzi w swoich progach. Filmy fabularne musiałyby się zmienić w przyrodnicze lub naukowe. Od całej prawdy masz Discovery (i to też nie zawsze) Hollywood jest od ściemy.

A teraz krótki wykład dla Ciebie. Słowo 'sztuka' pochodzi od starogreckiego słowa 'techne' (i już powinieneś doznawać olśnienia) i w zakres sztuki wchodziło nieco więcej działalności człowieka, które wiązały się z tworzeniem czegoś według utartych reguł czy zasad. Dlatego sztuką, nazywano choćby budowanie krzeseł i garnków glinianych, czyli zwykłe rzemieślnictwo. Tak jak sztuką w pierwotnym znaczeniu powinno być budowanie aparatów jak i dramaturgii scenicznej, bo tak jak wynalazki konstruuje się według pewnych planów, schematów, zasad czy wzorów, tak filmy montuje się bez pominięcia reguł lub komponuje muzykę według zasad harmonii i współgrania akordów. Sztuka jest nauką, bo opiera się na wyuczonych zasadach (dlatego są ciągłe sporu odnośnie sztuki konceptualnej, której ja nie uznaję za sztukę, tylko grafomanię i która jest częstym efektem przypadku). Sztuce bardzo blisko do technologii. Ku Twemu zdziwieniu.
Nawet rodzaje sonetów, wierszy czy pieśni pisze się według odpowiednich schematów strof, sylab, akcentów itd.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Pisałem już abyś przestał mi wystawiać oceny bo to brzmi żałośnie.

Na podstawie twojej wypowiedzi nie wystawię ci oceny z logiki bo na tych zajęciach na pewno nie byłeś więc ocenianie mija się z celem.

Zdanie „...Zatem bez względu na to jaką sztukę uprawiasz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by uprawiać ją dobrze.” może być i moim zdaniem jest poprawne logicznie czyli prawdziwe.

Ale problem w tym że nie można bazując na jego prawdziwości wnioskować o prawdziwości twierdzenia że „sztuka to nauka”. Jedno z drugiego WCALE nie wynika. Jeśli TEGO nie rozumiesz to dalej nie warto drążyć tematu bo się po prostu nie zrozumiemy (dwa różne światy).

Dalsze wykłady „o sztuce” nie mają sensu bo problem tkwi w/w błędzie logicznego wnioskowania.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Zajęcia z logiki z kolei miałem na filozofii. Nie znalazłem jeszcze zagadki, której bym nie rozwiązał ;D, poza krzyżówkami z Pani Domu.

Przytoczyłeś tylko jedno ze zdań z mojej wypowiedzi. Najpierw piszesz, że jest nielogiczne (chociaż zamieniając słowo 'sztuka' na rachunkowość czy konstruowanie - nagle logicznym się staje o_O), teraz piszesz, że nie wynika to co założyłem... Przeczytaj cały akapit i tak w kółko do skutku.

"Dalsze wykłady „o sztuce” nie mają sensu bo problem tkwi w/w błędzie logicznego wnioskowania."

O. I Tu właśnie mamy przykład pier*dolenia. W/w błąd logicznego wnioskowania (w Twoim zadufanym mniemaniu) nie ma nic wspólnego z etymologią słowa 'sztuka' jaką Ci wyjaśniłem, a która ma ścisły związek z technologią i jej konstruowaniem. Nie wiem który to już akapit z powodu którego dajesz nogę nie mając nic do powiedzenia.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Facet, co to bredzisz?

Piszę ci przecież wyraźnie że z prawdziwości jednego zdania nie można wyciągać automatycznie wniosku o prawdziwości drugiego, bez wykazania związku między nimi. Ze zdania (prawdziwego) że do uprawiania sztuki należy zgłębić wiedzę, za żadną cholerę nie wynika że „sztuka” jest „nauką”.

„... chociaż zamieniając słowo 'sztuka' na rachunkowość czy konstruowanie - nagle logicznym się staje o_O...”

Mylisz „uprawianie rachunkowości” z „Nauką o rachunkowości” – to pierwsze to może być zajęcie z którego żyje wielu księgowych, a to drugie to przedmiot np. w szkole na którym uczą jak się to robi. Skracając w/w do jednego słowa wprowadzasz po prostu niejednoznaczność i brniesz dalej dochodząc do wniosku że rachunkowość to nauka.
Podobnie z konstruowaniem, nauka tej umiejętności jest nauką, ale już jej uprawianie nie jest, choć powinno być zgodne z tym czego konstruktor się nauczył, gdyż w przeciwnym wypadku może dojść do zawalenia się konstrukcji.
Bazując na tej analogi: „nauka o sztuce” jest nauką, ale „uprawianie/tworzenie sztuki” już nie.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

W takim razie skracając ten temat mogę powiedzieć, że jakakolwiek forma sztuki (muzyka, literatura, kinematografia, malarstwo, fotografia etc.) jest w takim samym stopniu nauką co budowanie maszyn, konstruowanie bomb, przeszczepianie organów, instalacje podzespołów w komputerach. Nawet jeśli ten stopień nauki jest żaden, bo uprawianie różni się od uczenia o uprawianiu.

Dla mnie to jest Twoje naciągane wyplątanie się z sytuacji. Bo gdy zestawiłem literaturę, jako sztukę z nauką, to podważyłeś to w takiej tonacji jakoby naprawianie samochodów, czy trepanowanie czyjejś czaszki nauką było, a sztuka jest tylko natchnieniem.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Zaraz, chwila...

Nauka – w sensie wiedza, podzielona na dziedziny jak matematyk, fizyka, chemia etc. to nie to samo co proces nabywania wiedzy czy umiejętności który lepiej nazywać nauczaniem, czy uczeniem. Pierwsze to abstrakcyjne twory, drugie to proces.

Trepanowanie czaszki jest działaniem, czynnością, procesem i sam w sobie nauką nie jest, choć może wiązać się z faktem zdobywania większej biegłości czy umiejętności co często nazywamy uczeniem się. Niestety niechlujstwo językowe powoduje, że wielu ludzi nazywa proces nauczania nauką, wierząc że poprzez kontekst inni ludzie zrozumieją co ma na myśli.

Mogę sobie wyobrazić że chirurg napisał książkę zatytułowaną „Trepanacja czaszki”. Rozumiesz chyba że ta książka nie jest sama w sobie „procesem dziurawienia komuś głowy”
a jedynie opisem metod stosowanych w tym zabiegu. Mogę sobie nawet wyobrazić że powstaje dział nauki medycznej o tej nazwie, wtedy niezbyt precyzyjnie można powiedzieć że
„trepanacja czaszki” to nauka, ale z kontekstu wiemy że chodzi nam o naukę o procesie/metodach trepanacji a nie samo otwieranie komuś czerepu.

Na początku tej dyskusji stwierdziłeś krótko i jednoznacznie że literatura to sztuka, więc z tego wynika że sztuka to nauka. Idąc od tyłu rozumiem że założyłeś że literatura to nauka, a wcale tak nie musi być. Literatura jako „nauka o literaturze” jest jak sama nazwa wskazuje nauką, ale utwory literackie już nie.
Podobnie książka o fizyce nie jest fizyką. Fizyka (nauka) jako twór abstrakcyjny nie istnieje w sensie „fizycznym”, nie ma masy kształtu, energii etc. Ale jak najbardziej istnieją zjawiska fizyczne, które widzimy wokół nas. Wiedza o tych zjawiskach jest nauką o krótkiej nazwie „Fizyka”.

Analogicznie „Nauka o Sztuce” nauką jest, ale jej wytwór czyli „dzieło sztuki” już nauką nie jest. Ponadto niektórzy ludzie pod pojęciem sztuki rozumieją proces tworzenia czegoś wartościowego co samo w sobie nauką nie jest, choć procesu tego być może można się naumieć.
Nieprecyzyjnie pisząc krótkie słowo „sztuka” powodujesz że czytający nawet korzystając z kontekstu rozumie że chodzi ci albo o dzieło sztuki, albo o sam proces tworzenia a nie „Naukę o sztuce” (nawet nie wiem czy istnieje taki przedmiot na studiach).

PS. A nie mówiłem, że szpalta robi się coraz węższa?.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

A jeśli wystawiając swoją sztukę badam reakcję ludzi, ich upodobania oraz akceptację mojej twórczości, to wtedy moja sztuka staje się nauką? Prowadzenie badań jest nauką? Czy naukowcy którzy prowadzą nad czymś badania w różnych instytutach - omyłkowo nazywani są naukowcami?

Szpalta węższa nie będzie.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Wystawiając „sztukę” wystawiasz spektakl teatralny (proszę o precyzję bo potem zarzucam mi że coś przekręcam) który w sam w sobie może być lub nie „dziełem sztuki”, zaś „Dzieło sztuki” to nie nauka.
Sam proces wystawiania (grania przez aktorów) nie jest jeszcze procesem badawczym. Dopiero sondaż odbioru tego dzieła stanowi proces badawczy. Jeśli z takiego sondażu po opracowaniu wyników wyciągniesz jakieś wnioski które będzie można sensownie zapisać, zaś opisane zjawiska będą miały jakiś powtarzalny charakter to wynik tej pracy będzie być dorobkiem naukowym, który ktoś może w skrócie nazwać „nauką”.

W powyższym przykładzie sam spektakl jest tylko obiektem badań razem z oglądającą go publicznością.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Jakakolwiek sztuka. Może być obraz, może być sztuka teatralna.
A jeśli badam w czasie rzeczywistym obserwując reakcje ludzi siedzących na widowni?

ocenił(a) film na 1
Uziel

Obraz czy spektakl nawet w połączeniu z grupą oglądających go odbiorców to obiekt badań,
zaś obserwacje ich zachowania to proces badawczy. Wynik tego procesu może być dopiero „kamyczkiem wrzuconym do ogródka nauki o sztuce”.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Czyli naukowiec, który bombarduje atomy różnych pierwiastków i uzyskuje sztucznie jakiś kolejny - nie uprawia w tym momencie nauki, tylko 'wrzuca kamyczek do ogródka nauki i fizyce'? Tak jak ktoś testujący nowe leki medyczne, nie uprawia w takim momencie nauki?

ocenił(a) film na 1
Uziel

Czyli naukowiec, który bombarduje atomy różnych pierwiastków i uzyskuje sztucznie jakiś kolejny - nie uprawia w tym momencie nauki, tylko 'wrzuca kamyczek do ogródka nauki i fizyce'? Tak jak ktoś testujący nowe leki medyczne, nie uprawia w takim momencie nauki?

Bombardując atomy naukowiec przeprowadza badania których wyniki po odpowiednim opracowaniu publikuje, powiększając dorobek naukowy w tej dziedzinie.

Bombardując atomy pracownik fabryki naświetla materiał (np. folię z tworzywa sztucznego)
poprawiając właściwości naświetlanego materiału – to już nie nauka tylko jej zastosowanie przemysłowe.

Testowanie nowego leku w dzisiejszych czasach to czasami stadium procesu technologicznego wytwarzania leku. Nie co dzień występuję przypadek „wynalezienia penicyliny”.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Dla mnie to bardzo zakrzywiona definicja nauki. Według mnie naukowiec, który bombarduje atomy przeprowadza badania, które są częścią nauki. Zarówno przed bombardowaniem - jako przygotowanie, podczas bombardowania - jako proces, jak i po bombardowaniu - jako rezultat, który można opublikować i wdrożyć do programu edukacyjnego. To się składa na naukę w całości. Teoria, empiryzm i wnioski jako edukacja.

ocenił(a) film na 6
Uziel

"Sztuka to nie jest wzdychanie przed płótnem i czyste wylewanie swoich emocji, bez zgłębiania wiedzy dotyczącej warsztatu, techniki tworzenia czy historii sztuki. Zatem bez względu na to jaką sztukę uprawiasz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by uprawiać ją dobrze. "

ocenił(a) film na 6
Horg

"Każda uprawiana sztuka jest wypadkową nauki o niej. Żeby malować nie wystarczy urodzić się z talentem. Są odpowiednie techniki malowania, kolejność, podkłady, indywidualne techniki. Trzeba poznać też odpowiednie kanony piękna poszczególnych epok i nurtów by się w nie wpisać, bądź znać obecne tendencje, trzeba znać zasady kompozycji kadru, zasady oświetlenia, animowanie się ciała by odzwierciedlić dynamikę postury. Jest tego masa i sztuka jest nauką, bo opiera się na wielu zasadach których się uczy. Wszelaka sztuka. "

Co Ty wypisujesz? Talent nie wystarczy by stać się artystą? A nie słyszałeś nigdy o uzdolnionych samoukach? Genialnych śpiewakach-naturszczykach? Ludowych rzeźbiarzach tworzących cuda, ale nie potrafiących czytać ani pisać? malarzach prymitywistach? Chyba zaplątałeś się kolego w swych wypowiedziach, i teraz już nic Cię nie przekona, że "biale jest białe a czarne jest czarne" :). Rzeczy które wymieniasz są kluczowe dla krytyków sztuki, ale dla artystów są tylko i wyłącznie pomocnicze. Choćbyś nie wiem ile czasu się uczył w szkole artystycznej, to nie zostaniesz znanym artystą bez kszty talentu. Odbiegasz od rzeczywistości kolego :)

"Sztuka to nie jest wzdychanie przed płótnem i czyste wylewanie swoich emocji, bez zgłębiania wiedzy dotyczącej warsztatu, techniki tworzenia czy historii sztuki. Zatem bez względu na to jaką sztukę uprawiasz - musisz zgłębić wiedzę, naukę, by uprawiać ją dobrze. "

A czym zatem Twoim zdaniem jest sztuka? Bo wydajesz się sprowadzać uprawianie sztuki do technicznych umiejętności i wiedzy. To tak jakby powiedzieć, że pisanie wierszy polega na umiejętnym składaniu zdań. Miałem w szkole kilka razy zadane "ułożyć wiersz", a chociaż mam umysł ścisły, wyszły mi nawet zgrabne rymy. Ale jakoś nowym Mickiewiczem nie zostałem.

Szanuję Twoje inne argumenty kolego Uziel, a Twa erudycja robi na mnie duże wrażenie, ale z twierdzeniem, że sztuka jest nauką, to się zagalopowałeś.

ocenił(a) film na 8
Horg

Cytat 1. "Choćbyś nie wiem ile czasu się uczył w szkole artystycznej, to nie zostaniesz znanym artystą bez kszty talentu. Odbiegasz od rzeczywistości kolego :)"

Przecież nigdy niczego takiego nie napisałem, kolego. Napisałem że TALENT NIE WYSTARCZY.

Talent, to jedno, ale bez warsztatu można się schować. Nikt po pierwszym kontakcie z narzędziem za pomocą, którego tworzy się dzieło sztuki (pióro, pędzel, dłuto, aparat, instrument muzyczny) - nie tworzy arcydzieła. Mało tego, nie tworzy dzieła nawet dobrego. Za pomocą talentu się szybciej rozwijasz, ale warsztat trzeba mieć. Warsztat to praktyki i obserwacje (czyli dla mnie nauka). Jak wiemy obserwacja jest matką doświadczenia, a doświadczenie ojcem dzieła.

Ridley Scott zrobił tysiące reklam nim został reżyserem Obcego i późniejszych dzieł. Da Vinci narysował tysiące szkiców przed Mona Lisą, a Mickiewicz napisał mnóstwo wierszy przed Panem Tadeuszem. Nie wszystkie ich dzieła są doskonałe i można zauważyć progres w ich twórczości. Ich dzieła początkowe są bardzo przeciętne, mimo, że są to jedni z najzdolniejszych w swoich dziedzinach.

Cytat 2. "A czym zatem Twoim zdaniem jest sztuka? Bo wydajesz się sprowadzać uprawianie sztuki do technicznych umiejętności i wiedzy."

Tutaj mogę przytoczyć moją wypowiedź, którą napisałem wcześniej w odpowiedzi do WlodkaGr. Mianowicie:

A teraz krótki wykład dla Ciebie. Słowo 'sztuka' pochodzi od starogreckiego słowa 'techne' (i już powinieneś doznawać olśnienia) i w zakres sztuki wchodziło nieco więcej działalności człowieka, które wiązały się z tworzeniem czegoś według utartych reguł czy zasad. Dlatego sztuką, nazywano choćby budowanie krzeseł i garnków glinianych, czyli zwykłe rzemieślnictwo. Tak jak sztuką w pierwotnym znaczeniu powinno być budowanie aparatów jak i dramaturgii scenicznej, bo tak jak wynalazki konstruuje się według pewnych planów, schematów, zasad czy wzorów, tak filmy montuje się bez pominięcia reguł lub komponuje muzykę według zasad harmonii i współgrania akordów. Sztuka jest nauką, bo opiera się na wyuczonych zasadach (dlatego są ciągłe spory odnośnie sztuki konceptualnej, której ja nie uznaję za sztukę, tylko grafomanię i która jest częstym efektem przypadku). Sztuce bardzo blisko do technologii. Ku Twemu zdziwieniu.
Nawet rodzaje sonetów, wierszy czy pieśni pisze się według odpowiednich schematów strof, sylab, akcentów itd.

Cytat 3. "To tak jakby powiedzieć, że pisanie wierszy polega na umiejętnym składaniu zdań. "

No i właśnie na tym polega sztuka pisania wierszy, ale również i zwykłej prozy. Na umiejętnym łączeniu wyrazów w zdania, tak by wywołać konkretne uczucia, zainteresowanie i przekazać odpowiednie treści. Poezja ma jednak w sobie więcej z matematyki. Szczególnie ta rymowana, która opiera się na zachowywaniu odpowiednich schematów i szyków. Dlatego istnieją rodzaje poematów, pisane tercynami (Boska Komedia) czy aleksandrynami (Pan Tadeusz), tak jak rodzaje sonetów: włoskie, francuskie, szekspirowskie (angielskie) różniące się szykiem rymów w tetrastychach (czterowierszach). Nie wspominając już o akcentach i wielu innych zabiegach rytmizujących.

Dlatego Mickiewiczem nie jesteś :), bo przede wszystkim jeszcze nie posiadłeś wiedzy JAK pisać takie dzieła. Pan Tadeusz nie jest napisany pod wpływem boskiego natchnienia.. To przemyślana, konsekwentna konstrukcja i właśnie dlatego ją się czyta tak gładko i sprawnie. Każdy wiersz klasyczny da się zapisać prostym algorytmem.

Budowa ma znaczenie i ta najbardziej kunsztowna kompozycja wierszowa (sonety, poematy) wiążą się z ogromnym doświadczeniem piszącego (znajomością języka i synonimów słów, słowotwórstwa i żonglerki wyrazami), który ma również ogromny talent.

Wśród największych jedno (talent) bez drugiego (warsztat) nie ma prawa istnieć.

Cytat 6. "Szanuję Twoje inne argumenty kolego Uziel, a Twa erudycja robi na mnie duże wrażenie"

A miło mi, dziękuję.

Cytat 7. "ale z twierdzeniem, że sztuka jest nauką, to się zagalopowałeś."

Po przeczytaniu tego posta - dalej tak uważasz?






ocenił(a) film na 6
Uziel

"Przecież nigdy niczego takiego nie napisałem, kolego. Napisałem że TALENT NIE WYSTARCZY."

Rzecz w tym, ze to własnie twierdzenie jest nieprawdziwe. Podałem przykład artystów-samouków, do którego się nie odniosłeś.

".Nikt po pierwszym kontakcie z narzędziem za pomocą, którego tworzy się dzieło sztuki (pióro, pędzel, dłuto, aparat, instrument muzyczny) - nie tworzy arcydzieła. Mało tego, nie tworzy dzieła nawet dobrego".

Po pierwszym kontakcie nie, ale ten kontakt nie musi odbywać się ani w szkole, ani w ogóle być celowym procesem uczenia się. Poza tym istnieją dziedziny "twórczości" artystycznej niewymagające w ogóle żadnych narzędzi - jak śpiew, taniec. I można być w nich genialnym artystą, lecz nie umieć nawet pisać ani czytać, i żyć jak Tarzan w dżungli.

"Za pomocą talentu się szybciej rozwijasz, ale warsztat trzeba mieć."

Chyba dokładnie odwrotnie? To warsztat, a więc np nauka wyniesiona ze szkół artystycznej przyspiesza rozwój artystyczny, ale u podstaw leży talent, i nic go nie zastąpi.

"Warsztat to praktyki i obserwacje (czyli dla mnie nauka)."

Masz na myśli nie naukę w sensie odkryć naukowych, tylko proces uczenia się. To nie to samo, zbieżność nazw jest dość myląca. Chyba że uznasz, że niemowlęta są małymi naukowcami z tego powodu, że uczą się świata poprzez obserwacje zmysłowe.

"Ridley Scott zrobił tysiące reklam nim został reżyserem Obcego i późniejszych dzieł. Da Vinci narysował tysiące szkiców przed Mona Lisą, a Mickiewicz napisał mnóstwo wierszy przed Panem Tadeuszem. Nie wszystkie ich dzieła są doskonałe i można zauważyć progres w ich twórczości. Ich dzieła początkowe są bardzo przeciętne, mimo, że są to jedni z najzdolniejszych w swoich dziedzinach. "

Nie przeczę, że "praktyka czyni mistrza". Nigdzie nie napisałem też, że talent załatwia sprawę całkowicie. Jednak trzeba mieć określony talent artystyczny, by w ogóle myśleć o wykorzystaniu warsztatu pracy. Mozart w wieku 5 lat skomponował pierwszy utwór, i nawet jeśli nie było to dzieło genialne, to niewielu 5 latków potrafiłoby tego dokonać. To nie doświadczenie i praktyka mu pomogły, tylko geniusz.

"Tutaj mogę przytoczyć moją wypowiedź, którą napisałem wcześniej w odpowiedzi do WlodkaGr. Mianowicie (...)"

To starożytne definiowanie sztuki i nauki nie za bardzo odpowiada dzisiejszym czasom. W czasach starożytnych istniała sztuka, istniało też rzemieślnictwo, natomiast nikt nie myślał o działalności naukowej jako o czymś odrębnym i specyficznym. Obserwacje naukowe były po prostu częścią wymieszanego dorobku kulturowego starożytnych, bez sztywnego podziału na naukę, wynalazczość, technikę, religię, sztukę, rzemieślnictwo czy filozofię. Wtedy rzeczywiście te pojęcia były do siebie dość tożsame, ale dziś już tak myśleć nie sposób. Wraz z rozwojem cywilizacji pojawiła się potrzeba redefiniowania i doprecyzowania pewnych pojęć, w tym również zformalizowanie nauki i metody naukowej.

"No i właśnie na tym polega sztuka pisania wierszy, ale również i zwykłej prozy. Na umiejętnym łączeniu wyrazów w zdania, tak by wywołać konkretne uczucia, zainteresowanie i przekazać odpowiednie treści"

Gdyby tak było, to każdy felietonista mógłby być bez trudu równie dobrym poetą, albo odwrotnie. A czegoś takiego jakoś nie obserwujemy.

"Poezja ma jednak w sobie więcej z matematyki. Szczególnie ta rymowana, która opiera się na zachowywaniu odpowiednich schematów i szyków"

Z pewnością tak jest, jednak wspólcześni poeci często nie korzystają z rymów, i nie przestają być przez to poetami. Wiedza o układaniu rymów na pewno się przyda, ale nie jest konieczna. niektórzy ludzie potrafią rymować na poczekaniu. Tak podobno umieli Mickiewicz i Słowacki.

"Dlatego Mickiewiczem nie jesteś :), bo przede wszystkim jeszcze nie posiadłeś wiedzy JAK pisać takie dzieła"

Brak mi przede wszystkim talentu, by opanowac taką wiedzę.

"Każdy wiersz klasyczny da się zapisać prostym algorytmem. "

W takim razie powinny się pojawić programy komputerowe które będą w stanie korzystać z tego algorytmu i tworzyć sensowną poezję.

"Wśród największych jedno (talent) bez drugiego (warsztat) nie ma prawa istnieć."

Talent nie musi się oglądać na nic. Po prostu jest albo go nie ma. Może się co najwyżej nie ujawnić.

"Cytat 7. "ale z twierdzeniem, że sztuka jest nauką, to się zagalopowałeś."

Po przeczytaniu tego posta - dalej tak uważasz?"

Tak. uważam że w swej argumentacji stosujesz zbyt daleko idące uproszczenia, redukując proces artystyczny do umiejętnej manipulacji otoczeniem. Innymi słowy zdajesz się sugerować, ze pisanie wierszy to umiejętne układanie słów, malowanie to umiejetne nanoszenie farby na płótno itp. Sztuka to jednak coś więcej niż efekt dobrze opanowanej umiejętności.

Na koniec przykład do rozważenia. Zgodnie z Twoją definicją sztuki, mówiącą o pierwszeństwie warsztatu nad talentem, sztuka nierozerwalnie wiąże się ze świadomym kształceniem w tym kierunku (samodzielnym lub formalnym w szkole). Przeczytaj zatem poniższą sytuację i napisz - w którym miejscu tak naprawdę pojawia się sztuka?

Mamy leżącą na odludziu wioseczkę z góralami. Wśród nich jest pastuszek Jaś, który tym odróżnia się od pobratymców, że został obdarzony przez naturę wspaniałym głosem i absolutnym słuchem. Codziennie wygania on swoje owieczki na łąkę, i siedząc cały dzień po drzewem, spiewa i przygrywa sobie na prymitywnych skrzypkach. Pewnego lata na wczasy udał się do tej wioski pewien uznany krytyk muzyczny, i przechadzając się łąkami usłyszał przypadkowo śpiew Jasia. potrafił ocenić wielki, lecz nieoszlifowany talent ukryty w niepozornym pasterzu. Po powrocie do domu opowiedział swym kolegom o Jasiu, i wspólnie wybrali się do górskiej wioski, by go posłuchać. Oczywiście Jaś także ich olśnił, choć po prawdzie, to nie wiedział, czemu tacy poważni panowie mu klaskają. potem wypadki potoczyły się szybko - wyjazd do miasta, występy dla nieco większej publiczności, aplauz i uznanie, może także i dalsza, formalna już nauka?

Czy to co Jaś uprawiał na pastwisku, to nie była sztuka?

ocenił(a) film na 8
Horg

"Rzecz w tym, ze to własnie twierdzenie jest nieprawdziwe. Podałem przykład artystów-samouków...".

Ale wytłumaczyłem Ci, że talent nie wystarcza, po trzeba jeszcze się uczyć. Nie w szkole, uniwersytecie, czy od kogoś lecz samemu przez obserwację i metodą prób i błędów. Samo słowo, którego użyłeś: "samouk" , właśnie mówi to, co ja założyłem. Nie wystarczy podnieść narzędzia i stworzyć arcydzieło. Trzeba trenować, próbować, obserwować inne dzieła. Analizować, podpatrywać. To jest proces nauki.

"Poza tym istnieją dziedziny "twórczości" artystycznej niewymagające w ogóle żadnych narzędzi...."

Bzdura. Narzędziem wokalisty jest głos, (struny głosowe, płuca), zaś tancerza - ciało. Poprawne używanie tych narzędzi wymaga ciężkich treningów. Nawet jeśli samodzielnych. Freddy Mercury nie pobierał nauk śpiewania, ale to nie oznacza, że z takim głosem się urodził. Ćwiczył samodzielnie podpatrując wielu muzyków z wielu gatunków, próbował śpiewać jak oni. Jak A. Franklin, E. Presley.

"....nauka wyniesiona ze szkół artystycznej przyspiesza rozwój artystyczny, ale u podstaw leży talent, i nic go nie zastąpi."

Momentami jak groch o ścianę... Mam absolutnie w dupie twierdzenie, że warsztat nie zastąpi talentu i w ogóle nie polemizuję z tym zdaniem. Chodzi o to, że bez warsztatu - Twój talent jest na nic bo go nie rozwijasz. Co więcej - warsztat to nie SZKOŁA ARTYSTYCZNA. Ciągle przekręcasz. Warsztat to praktyka, doświadczenie, empiryzm. Nie ważne w jakiej postaci - ćwiczenia.

"Chyba że uznasz, że niemowlęta są małymi naukowcami z tego powodu, że uczą się świata poprzez obserwacje..."

Nie napisałem nic o naukowcach tylko o uczeniu się i nauce. Znowu przekręcasz.

"Mozart w wieku 5 lat skomponował pierwszy utwór, i nawet jeśli nie było to dzieło genialne..."

Ja w wieku 4 lat namalowałem pierwszy obraz, a w wieku 6 lat napisałem pierwszą bajkę. Nie były to twory prezentujące jakikolwiek poziom, tak jak kompozycja Mozarta. To że był człowiekiem utalentowanym - nie podlega dyskusji, ale wiedz, że aby stać się wirtuozem i dobrym kompozytorem potrzeba kilkunastu lat codziennej, wielogodzinnej gry na danym instrumencie. Poza talentem - ciężkiej pracy. Tak jak Jackson, który mimo świetnego talentu był zmuszany do tańca, śpiewu i gry na instrumentach i dzięki temu mógł rozwinąć swoje ukryte, różnorodne umiejętności. Bez surowego ojca, który go zmuszał do codziennego, ciężkiego treningu - byłby przeciętny.

"To starożytne definiowanie sztuki i nauki nie za bardzo odpowiada dzisiejszym czasom."

W tym rzecz, że odpowiada po rozwinięciu definicji. Wydaje mi się, że nie zrozumiałeś tego co napisałem. 'W zakres sztuki wchodziło nieco więcej działalności człowieka, które wiązały się z tworzeniem czegoś według utartych reguł czy zasad.' 'Sztuką w pierwotnym znaczeniu powinno być budowanie aparatów jak i dramaturgii scenicznej, bo tak jak wynalazki konstruuje się według pewnych planów, schematów, zasad czy wzorów, tak filmy montuje się bez pominięcia reguł lub komponuje muzykę według zasad harmonii i współgrania akordów.'

Architektura jako sztuka wiąże się najbardziej z lojalnością wobec pewnych praw i zasad bo może się to wiązać z katastrofą w której ucierpią ludzie. Lecz muzyka opierająca się o pewne zasady kompozycji i współgrania akordów (szczególnie klasyczna) nie jest absolutnie możliwa do stworzenia przez samouka, który gra ze słuchu i ma niewiele doświadczenia w obsłudze instrumentu. Takie rzeczy są możliwe jedynie w filmach typu 'August Rush - cudowne dziecko'. A tak na prawdę kompozytor muzyki klasycznej potrzebuje bardzo solidnego wykształcenia by móc rozumieć tą materię. Bez talentu jest trudniej, ale sam talent to za mało.

"Gdyby tak było, to każdy felietonista mógłby być bez trudu równie dobrym poetą, albo odwrotnie. A czegoś takiego jakoś nie obserwujemy."

Czasami obserwujemy. To po

ocenił(a) film na 8
Horg

"Gdyby tak było, to każdy felietonista mógłby być bez trudu równie dobrym poetą, albo odwrotnie. A czegoś takiego jakoś nie obserwujemy."

Czasami obserwujemy. To po pierwsze, a po drugie to zupełnie inna profesja i to tak jakbyś od hydraulika oczekiwał żeby naprawił awarie prądu. Owszem, może i to zrobi, ale wcale nie musi - bo się w tym nie specjalizuje. I to nie kwestia talentu tylko tego, że nie ma podstaw pewnej wiedzy. Poezja i proza różnią się środkami stylistycznymi, zasadami konstrukcji zdań i napięcia i wieloma innymi szczegółami.

"wspólcześni poeci często nie korzystają z rymów, i nie przestają być przez to poetami"

Tak jak współcześni malarze, którzy balon napełniony farbą piz.ną o ścianę i mają obraz... Ja należę do tej grupy ludzi, która nie ceni współczesnej sztuki przypominającej chaos. Wiersz biały to w zasadzie proza podzielona na strofy i dlatego wierszem w moim przekonaniu być nie powinien.

"Brak mi przede wszystkim talentu, by opanowac taką wiedzę. "

Do opanowania wiedzy nie potrzeba talentu. Do wykorzystania jej twórczo - owszem. Ale nie możesz pretendować do takiego stanowiska nie mając podstaw wiedzy. Więc najpierw ten warunek spełnij.

"W takim razie powinny się pojawić programy komputerowe które będą w stanie korzystać z tego algorytmu i tworzyć sensowną poezję."

I zapewne da się to zrobić, tylko nie wiadomo za bardzo po co? algorytmem da się zapisać bardziej skomplikowane rzeczy jak chociażby Twoją siatkówkę składającą się z milionów zmiennych. Wiersz zapisany w języku posiadającym 30 tysięcy słów - nie powinien być problemem.

"Talent nie musi się oglądać na nic. Po prostu jest albo go nie ma. Może się co najwyżej nie ujawnić."

Bez ciężkiej pracy Twój talent wyśle Cię na półkę ludzi 'niezłych', ale nie wyjątkowych i genialnych. Ci zawsze ciężko pracowali. Jackson, Mozart, Schwarzenegger, Curie-Skłodowska, Armstrong, Da Vinci - bez względu na dziedzinę. Byli geniuszami w swoich 'profesjach', ale każdy z nich poświęcił życie na doskonalenie swoich umiejętności i bez tej ciężkiej pracy ich talent nie wyniósłby ich ponad przeciętność w ich branży. Tak jak bez talentu ich ciężka praca nie byłaby wystarczająca. Jedno bez drugiego jest bezużyteczne przy najwyższym poziomie.

"Sztuka to jednak coś więcej niż efekt dobrze opanowanej umiejętności. "

To już wnioski odbiorcy. Dla jednych będzie to akt boski, dla innych bohomaz i strata czasu, ale w rzeczywistości to jest tylko umiejętne nanoszenie farmy na płótno.

Pewnie, że Jaś uprawiał sztukę, ale gdyby nikogo wcześniej nie podejrzał przygrywającego sobie "na prymitywnych" skrzypkach, to sam by tego nie umiał. Musiał podglądać. Żeby wydobywać z siebie głos śpiewając też trzeba to podpatrzeć. Co więcej jego wielki nieoszlifowany talent jest czystą fantastyką rodem z w/w Augusta Rusha, nie mający nic wspólnego z realiami.


ocenił(a) film na 1
Uziel

Szanowny Uziel’u – myślę że się troszeczkę zagalopowałeś. Pozwolę sobie przytoczyć kilka cytatów z polemiki między Tobą i Horgiem:

Ty: "Poezja ma jednak w sobie więcej z matematyki. Szczególnie ta rymowana, która opiera się na zachowywaniu odpowiednich schematów i szyków"

Horg: „Z pewnością tak jest, jednak wspólcześni poeci często nie korzystają z rymów, i nie przestają być przez to poetami. Wiedza o układaniu rymów na pewno się przyda, ale nie jest konieczna...”

Ty: "Każdy wiersz klasyczny da się zapisać prostym algorytmem. "

Horg: "W takim razie powinny się pojawić programy komputerowe które będą w stanie korzystać z tego algorytmu i tworzyć sensowną poezję."

Ty:” I zapewne da się to zrobić, tylko nie wiadomo za bardzo po co? algorytmem da się zapisać bardziej skomplikowane rzeczy jak chociażby Twoją siatkówkę składającą się z milionów zmiennych. Wiersz zapisany w języku posiadającym 30 tysięcy słów - nie powinien być problemem.”

To co powiesz na to.

Niekwestionowany mistrz sztuki nazywanej „muzyką” - Fryderyk Chopin napisał między innymi dwa polonezy: As-dur op. 53 i Fis-moll op. 44.
Dwa utwory tego samego gatunku, napisane przez tego samego kompozytora, powstałe praktycznie w tym samym okresie 1841-1842, a jakże inne w odbiorze. As-dur, zwany heroicznym - porywa, unosi, dosłownie wypełnia płuca pełnią oddechu, słuchając go czuję dosłownie przypływ adrenaliny.
A Fis-moll? – wręcz odwrotnie, poczucie smutku, skurczu serca coś dosłownie dławi, gniecie i łka.
Wg teorii (muzycznej) utwory te różni jedynie tonacja „dur vs. moll” – więc jakby naturalnie nasuwa się myśl że wystarczy napisać utwór w tonacji molowej i mamy smutek, łkanie i ból chwytający za serce. Niestety nic z tego – finał sonaty H-moll Chopina, wywołuje we mnie poczucie zrywu, czegoś co mnie popycha do działania a nawet walki, czyli dość podobne odczucia jak przy As-dur, a nic z tego co czuję słuchając Poloneza Fis-moll.

Tak więc teoria budowy utworu to nie wszystko. Prawdziwa sztuka nie da się algorytmizować – wież mi piszę programy od ćwierć wieku, lecz nigdy by mi nie przyszło do głowy próbować pisać program udający Chopina.
Aby wykorzystać do czegoś komputer trzeba mu bardzo precyzyjnie (łopatologicznie) napisać co i jak ma robić. To naprawdę bardzo tempa skrzynka pełna tranzystorów i jednego w środku nie ma na pewno – TALENTU.

Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 1
WlodekGr

Ups. Palnąłem błąd ortogr. miało być tępa a nie tempa - przepraszam.

WlodekGr

Czytałem całą Waszą wypowiedź, ale odpowiada na szycie dla szerokości tekstu. Chciałbym wyjaśnić problem Słońca w tym filmie, do Waszej dyskusji nt. gatunków nie chcę się mieszać.

Obaj Panowie macie po trochę racji, to fakt. Ale pozwolę sobie wtrącić się do rozmowy na temat wywracania świata do góry nogami. Z jednej strony Uziel masz rację, może się okazać, że ludzkość przykładowo odkryje równoległe wszechświaty i nauczy się między nimi podróżować - to będzie wywrócenie naszej wiedzy do góry nogami, z drugiej jednak strony WlodekGr ma rację w kwestii Słońca. Może i nauczymy się wielu rzeczy, które dziś wydają się niemożliwe, ale na pewno Słońce nie zgaśnie w 50 lat. Nawet jak nauczymy się podróżować w czasie, zaginać przestrzeń, teleportować, itd. to Słońce samoistnie nie zgaśnie w tak krótkim czasie - może nauczymy się gasić gwiazdy, to inna sprawa, ale Słońce samo takiego psikusa nam nie zrobi.
„Tak jak na chwilę obecną nie jesteśmy w stanie skonstruować odpowiedniej bomby, która za pomocą odpowiedniej kompilacji pierwiastków z naszej planety stworzy reakcję łańcuchową wytrącającą odpowiednio ogromną ilość wodoru (skoro w teorii da się uzyskać złoto z rtęci..) z innych pierwiastków pomnażając ich ilość, albo tworząc nowe pierwiastki dające podobny efekt do wodoru, tylko znacznie silniejszy. Co mogło stać się w filmie. Jak wiemy pierwiastków ciągle przybywa (w sensie odkrywania) i odkryto 118ty w 2006 roku. Zapewne jeszcze trochę pozostało do odkrycia. Może któryś z nich przydałby się w misji z Sunshine i Panowie naukowcy z przyszłości (w tym filmie) dali radę? Rozważ to. Odpowiedz czy jest to w jakikolwiek sposób wykonalne.”
- w gwiazdach reakcje zachodzą aż do uzyskania żelaza. Stworzenie cięższych pierwiastków nie jest opłacalne energetycznie. Powstają dopiero podczas wybuchów super/hibernowych lub są sztucznie wytwarzane przez człowieka (teoretycznie można by wytworzyć duuużo więcej pierwiastków niż znamy teraz – przy dostarczeniu olbrzymich ilości energii). Żaden pierwiastek nie pomoże Słońcu ponieważ cięższe pierwiastki są niestabilne. Podobało mi się też porównanie do wlania wiadra do oceanu żeby wytworzyć/powiększyć tsunami. Czegokolwiek byśmy na Słońce nie zrzucili to i tak go nie uratuje, chyba, że gigantyczne ilości wodoru – których nie uzyskamy z małej bombki. Bo przykładowo z atomu Radu o numerze porządkowym 88 moglibyśmy uzyskać 88 atomów wodoru lub, gdybyśmy potrafili rozłożyć neutron na proton i elektron, około dwa razy więcej. Zatem nie uzyskalibyśmy atomów wodoru więcej niż 200 razy liczba atomów w bombie. Czy to wystarczy dla Słońca, które jest milion razy większe od Ziemi? Chyba nie. Tutaj przydałaby się koncepcja podkradania wodoru z innych galaktyk, ale przez takie zwiększanie masy Słońca doprowadzilibyśmy to jego końca jako supernowa – nasz układ Słoneczny przestałby istnieć, a my musielibyśmy uciekać bardzo daleko.
Odnośnie generatora grawitacyjnego. Być może nauczymy się wytwarzać sztucznie grawitony, wtedy nie będzie problemu.

ocenił(a) film na 10
Skajny

Bardzo ciekawy komentarz, nie mam za bardzo czasu, ani ochoty mieszać się w długie dyskusję, ale chciałbym zwrócić na coś uwagę :)
Mianowicie:
"Może i nauczymy się wielu rzeczy, które dziś wydają się niemożliwe, ale na pewno Słońce nie zgaśnie w 50 lat. Nawet jak nauczymy się podróżować w czasie, zaginać przestrzeń, teleportować, itd. to Słońce samoistnie nie zgaśnie w tak krótkim czasie"

Kto powiedział, że Słońce w filmie gaśnie samoistnie? ;)

vasper

God damn it! Zatem to jakiś magik :D

ocenił(a) film na 10
Skajny

Pewnie Gandalf ^^
Generalnie dla filmu nie ma większej różnicy, czy będą to zielone ludki, międzygalaktyczne yeti, Darth Vader, czy inne bardziej tajemnicze zjawisko :D
Scenarzysta obrał taki, a nie inny kierunek i nie ma większego znaczenia to, co spowodowało te wydarzenia :)

vasper

Może Sauron?! :O

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Rozszerzę szpaltę w odpowiedzi na Twój ostatni post.

To Ty nie rozumiesz, człowieku. Myślisz, że znajomość budowy czajnika pomoże Ci bardziej w ocenie filmu niż znajomość sztuki filmowej? Problem w tym, że jako posiadacz umysłu totalnie ścisłego za grosz nie rozumiesz gdzie przebiega granica między konwencjami, o ile w ogóle rozumiesz słowo "konwencja" - przy całym szacunku do Ciebie, jako stosunkowo światłego interlokutora jak na filmwebowe forum.

Nie chcę rozmawiać już o tym co by się stało po detonowaniu czegoś na powierzchni słońca i jakie to absurdalne, bo już to ustaliliśmy i nikt tego nie podważa. Jest to niezgodne z nauką, ale nie degraduje filmu z miana S-F. Mieści się w konwencji i gatunku.

Mag, który jest z gruntu nierealny, pozbawiony elementów naukowych, wytłumaczalnych, fizycznych prawd - nawet jeśli byłyby naciągane - w zestawieniu z bombą, która jest opleciona w pseudo-naukę i PRETENDUJE do zjawiska wytłumaczalnego, tylko w rezultacie SPRZECZNEGO z prawdą dotyczącą fizyki - jest jak najbardziej naciągane i niepoprawne. Film z magią od początku do końca jest nierealny i trzeba go oglądać z ogromnym przymrożeniem oka biorąc pod uwagę rzeczy niespodziewane i nieprzewidywalne. Bomba, mimo, że niezgodna ze znanymi nam prawami fizyki - ma podłoże naukowe (choć niepoprawne) i w założeniu autora ma przysłużyć się do zrobienia czegoś realnego w realnym świecie bohaterów filmu (a to, że Boyle się nie-douczył to inna sprawa).

Konwencja w sztuce nie jest wypadkową jednego elementu, czy dwóch, tylko ich współgrania ze sobą. Gdyby wysłali naukowców w specjalnym statku z nadświetlnym napędem warp (Star Trek), a jeden z członków załogi miałby moc telekinezy (Star Wars) a samo słońce chcieliby zniszczyć za pomocą dziwnej materii zastępując je elektronicznym mechanizmem generującym ciepło - to wtedy miałbyś film fantasy opleciony w scenerii Sci-Fi. Byłaby to opera kosmiczna.

KILKA PYTAŃ I KILKA ODPOWIEDZI
----------------------------------------------------------------------------

- Czy film momentami jest niezgodny ze znanymi prawami fizyki? Tak, to prawda. Nikt Ci tego nie odbiera.
- Czy to coś nowego w gatunku Sci-fi albo jakimkolwiek innym? Nie. Błędy są nieodłącznym towarzyszem kina. Czasami są efektem nieudolności, a czasami zabiegu reżysera bądź producenta w ramach konwencji filmowej. Wybuchające samochody, rozbijane dłońmi szyby samochodów, ogniście wybuchające granaty, strzał w powietrze w środku miasta, czy grawitacja na statku kosmicznym - to jest kino, nie rzeczywistość.
- Czy są filmy z gatunku Sci-Fi pozbawione błędów i sprzeczności w kwestii fizyki? Nie
- Czy film ma znamiona fantasy? Nieumyślna (z głupoty), niewykraczająca poza normy kinematograficzne wobec konwencji (dźwięk w próżni) i ograniczeń technicznych (nieważkość) - sprzeczność praw fizyki nie oznacza gatunku fantasy. Umyślna sprzeczność takich praw w innej konwencji - już prędzej.
- Czy istnieje gatunek, który lepiej opisuje ten film niż Sci-Fi? Nie.

Whisky na dnie szklanki w hotelu orbitalnym nie czyni z Odysei Kosmicznej filmu fantasy. Jest to tylko błąd w sztuce, ale konwencja pozostaje nienaruszona. Tak samo mimo większej ilości błędów i absurdów w Sunshine - konwencja filmu się nie zmienia, bo autor poruszał się w materii S-F, nie pretendując do miana filmu Fantasy. W filmie Moon na księżycu poza bazą grawitacja jest księżycowa, a w bazie na nim już nie jest. W filmie poza klonowaniem organizmu - wszczepia się jeszcze pamięć, co jest czystą fikcją wobec naszego stanu wiedzy (przynajmniej nie ma mądrego pomysłu na realizowanie tego bez użycia Chip'ów wmontowanych w mózg, co też szybko się nie stanie - tak zagadkowy jest dla nas ludzki mózg, a jak wiemy bohater nie miał Chipów).

O gatunku mogę z Tobą dyskutować w nieskończoność, tak jak o ramach konwencji filmowych i nurtów. Możemy cofnąć się do samego początku Sci-Fi i rozpatrzyć takie dzieła jak uważany za pierwszy film fabularny gatunku - 'Podróż na Księżyc' Georges'a Méliès z 1902 roku http://www.filmweb.pl/film/Podr%C3%B3%C5%BC+na+ksi%C4%99%C5%BCyc-1902-33141, w którym ekscentryczny doktor wysłał rakietę na księżyc z którego powraca skacząc ze skarpy w dół, do ziemskiego oceanu. Zaś przed nim pierwsza 'scena' Sci-Fi w 50cio sekundowym 'filmie' 'Mechaniczny rzeźnik' http://www.filmweb.pl/film/Mechaniczny+rze%C5%BAnik-1895-96234 w którym tajemnicza maszyna zmienia świnię w kiełbaski. To są filmy rozpoczynające gatunek S-F, mimo, że zjawiska są tam niezgodne z prawami fizyki, ale są zgodne z założeniami autora filmu, który chciał by pewną rolę w filmie pełniła maszyna, której działania nie jest w stanie wyjaśnić, ale nie umieszcza w swoim filmie zjawisk spod szyldu "czary mary".

ocenił(a) film na 1
Uziel

Szanowny @Uziel,

Może najpierw odpowiem na fragment wcześniejszego wpisu na który „w ogniu dyskusji” nie zdążyłem się wypowiedzieć.

Cyt: „Już przed 1986 miałeś komputer? Nieźle! Musi być Ci na prawdę smutno, skoro spędzasz w tym wieku, tyle czasu na rozmowy z takim gówniarzem jak ja, o tak gównianym filmie jak ten, prowadząc tak gówniane dialogi jak nasze.”

W 1982 roku pracowałem na komputerze IBM360 (mainframe) ale jeszcze bez klawiatury, a za pośrednictwem kart perforowanych. W 1984 pracowałem już za pośrednictwem terminala, czyli klawiatura + monitor, ale własnego PC’ta nabyłem dopiero w 1987. Wiec przyznaje że w 1986 komputera nie miałem.
Co do gówniarza to musze Ci powiedzieć, że na ten epitet można sobie zasłużyć bez względu na wiek i nie smuci mnie sensowna wymiana zdań z osobą dużo młodszą ode mnie. Naszych dialogów też nie uważam za „gówniane” – w przeciwnym wypadku po prostu przestałbym odpowiadać.
Jednak pomysł na film „Sunshine” jest moim zdaniem totalne g...
Nie sądzisz jednak, że trochę za dużo tego g... jak na tak krótki tekst?

Spróbuję może wytłumaczyć się dlaczego w ogóle zabrałem głos w tej dyskusji. Nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę krytykiem filmowym. Nie mam kompletnie do tego talentu. Moje wpisy to krzyk rozpaczy czy prośby o pomoc. Na Filmweb zaglądałem po to aby na podstawie opisu zdecydować czy warto obejrzeć film którego tytuł gdzieś znalazłem. Pierwszym kryterium są dane prezentowane na stronie głównej filmu, a zwłaszcza gatunek, ocena i czasami reżyser. Jeśli w gatunku było słowo „fantasy” omijałem ten film z daleka, inne gatunki różnie, najczęściej czytałem recenzje i czasami niektóre dyskusje. Jeśli film był z gatunku Sci-Fi to już miałem 90% pewności że go będę oglądał – po prostu lubię SF. Kłopot w tym że z zaliczeniem filmu do konkretnego gatunku czasami bywa problem. Jednak nie w przypadku „Sunshine” – to nie horror, nie fantasy, nie romans – wygląda na to że najlepiej pasuje do SF. Ale jako SF nie spełnia moim zdaniem podstawowego kryterium – to nie nauka a pseudo-nauka czyli bzdura, brednie, absurd etc. Po prostu ten film nie powinien nigdy zostać nakręcony. Ktoś na forum napisał że film był konsultowany od strony naukowo-technicznej. Ja myślę że historia wyglądała tak: niedouczony scenarzysta w „pijanym widzie” albo na prochach napisał scenariusz z którym dużo później (razem z reżyserem) poszedł na konsultacje. Konsultant po przeczytaniu (i udanej reanimacji) stwierdził że cały pomysł jest do d..y i żadne poprawki nic nie pomogą. Na to tamci dwaj stwierdzili że film i tak powstanie więc niech za określoną kwotę naukowiec przedstawi listę błędów i proponowane poprawki.
Główna poprawka czyli wypieprzenie całego scenariusza została totalnie olana, z pozostałych uwzględniono 65% i kolesie ochoczo ruszyli na plan. I tak powstał ten gniot. Bez względu na obsadę, aktorów i ich grę, muzykę montaż etc „Sunshine” nadal pozostanie gniotem, a że najbardziej pasuje do gatunku SF to trudno. Głównym powodem dla którego uważam że ten film nie powinien nigdy powstać jest pomysł „gaśnie Słońce to go naprawimy bombką jądrową”. Wszystko inne bym zniósł ale nie to!

Dyskutowaliśmy o wymogach zgodności filmu SF z nauką. Przypomniałem sobie film „Stalker” a bardziej precyzyjnie powieść AiB.Strugackich „Piknik na skraju drogi” na kanwie której powstał film. Samego „Stalkera” prawie nie pamiętam, ale powieść jeszcze trochę tak. Jest to jedna z najlepszych powieści SF jakie czytałem (moim zdaniem mieści się w pierwszej dwudziestce).
I tu Cię zaskoczę – w tej powieści oprócz innych niesamowitych rzeczy, z grobów w pobliżu „Strefy” powstają trupy i trochę jak zombi wracają do swych domów. Pozornie tani horror, ale w dialogach jeden z naukowców wyraźnie mówi że fakt ten „łamie trzecią zasadę termodynamiki” i jest to fakt. Lecz uwaga – jest to w pełni świadomie wprowadzone łamanie praw fizyki przez autorów, a nie wynik ich nieuctwa. To jako widz przyjmuję całkiem inaczej, bo po prostu czuję że zostało to przemyślane i trzyma się kupy jeśli chodzi o całość fabuły powieści. Dzięki pozostałości po Obcych bez problemów mogę przyjąć że w „Strefie” dzieją się rzeczy dziwne, bo sama Strefa przestała być zwykłym miejscem na Ziemi.

W przypadku „Sunshine” jest inaczej – mamy zwykłe znane nam Słońce, gwiazda jakich miliony oglądamy na niebie w różnych stadiach ich rozwoju. To naprawdę bardzo pospolita gwiazdka bez żadnych ciekawszych cech. Stabilna, spokojna była, jest i taką pozostanie aż do swej naturalnej śmierci. I nagle ta gwiazda ma zacząć zachowywać się super dziko ? A dlaczego? Gdyby Słońce miało nagle nasilić swą emisję i grozić nam spaleniem, przyjąłbym ty nawet znośnie – nie dam głowy że to całkiem nie możliwe, ale zgasnąć to ono sobie po prostu nie może.

Jako widz wymagam od krytyków takich jak Ty więcej naukowego krytycyzmu jeśli chodzi o filmy SF. Jeśli branża filmowa to Twój chleb powszechny to powinieneś stanowić swoisty filtr, przez który takie gnioty jak ten po prostu nie przejdą. Ludzie odpowiedzialni za fabułę tego filmu powinni być napiętnowani a nie gloryfikowani.

Miałem nadzieję, że wraz z upływem czasu filmy SF będą na coraz wyższym poziomie, a widzę coś skrajnie odwrotnego. To że ludzie z branży którą reprezentuję stworzyli takie programy jak Maya, 3ds Max czy Photoshop, nie wspominając o specjalizowanych programach do animacji poprawia tylko obrazki, ale treść wymaga zaangażowania mózgu i inwencji na co niektórym scenarzystom czegoś brakuje.

Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Akapit1. Ilość słowa na 'g' była celowa, to tak zwana anafora, jeśli już mam być humanistą... Często stosowana w biblii czy później w baroku. "Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć"

W kwestii komputera, to kupiłeś go nim się urodziłem.
Co więcej nie mam już ochoty na ogromne dygresje, bo teksty stają się wtedy kilometrowe.

Akapit2. Połowa wypowiedzi do dygresja, więc ją pomijam. A po 8 linijkach......
Sunshine wpisuje się w definicję SF, ale nie spełnia Twoich oczekiwań, to dwie różne rzeczy. Myślę, że podobne mniemanie o rożnych filmach mogą mieć różni inni widzowie. Na pewno znajdzie się wielu, którzy podważą film Kubricka jako nieodpowiedni do Gatunku, bo jest 'zbyt' realistyczny.

Co więcej myślę, że niektóre nieścisłości fizyczne akceptujesz z kolei inne odrzucasz - tylko i wyłącznie ze względu na własne widzimisię. Produkt do Ciebie trafia - przymykasz oko; nie trafia - dopatrujesz się masy błędów. Proszę, wymień pozostałe błędy fizyczne w Sunshine po myślnikach nie rozpisując się wielce o każdym z osobna.

Akapit3. Może obca forma życia odwiedziła słońce i sprawiła, że coś jest nie halo? Albo ukradli z niego trochę wodoru, bo potrzebowali do swojej gwiazdy, która im gaśnie. Oczywiście żartuję, ale jeśli to przestrzeń kosmiczna, to mogło się wydarzyć coś dla nas niezrozumiałego. Nie wiemy co mamy na dnie oceanu, a mamy w pełni rozumieć przestrzeń kosmiczną i zachowanie ciał niebieskich? Może coś uderzyło w słońce? To są gdybania, ale rozpatrz możliwość nienaturalnego skrócenia żywotu słońca i co mogłoby to być. Tu też odpisz, proszę.

Akapit4. Sztuka ma prawo do odrobiny surrealizmu i fikcji, nawet w tak ścisłej konwencji jaką jest fantastyka naukowa. Mi bardziej od niezgodności w konstrukcji przysłowiowego czajnika przeszkadza niezgodność w potencjalnym zachowaniu ludzi, błędy w narracji filmowej, ciągłości montażowej i nieumiejętne prowadzenie akcji, a tego mimo możliwości zdarzeń - mamy całą masę w In Time, któremu pod kątem realizmu może być bliżej dobrego kina SF, a który jest gniotem realizacyjnym i aktorskim w zestawieniu z bardzo dobrym Sunshine. Polecam dla porównania.

Akapit5. To nie kwestia scenarzystów ani tego jaki wpływ mają Photoshop, After Effects, Final Cut i masa efektów CGI przez nie produkowanych. To kwestia zapotrzebowania ogłupionego rynku i prostytucji marketingowej, która wywiera największy wpływ na kinematografię począwszy od producentów, a skończywszy na widzu w kinie, który musi przetrawić reklamy przed filmem, po to by obejrzeć tani film SF pokroju Supermana czy Iron Mana, będący w rzeczywistości reklamą gadżetów jakie się sprzeda po sukcesie filmu. Dlatego tak ciężko o dobry film SF i dobry scenariusz, które na starcie zostają wyrzucane do kosza i zmieniane na potrzeby sukcesu komercyjnego. Niestety język kina się zmienia na korzyść globalnego widza, a na niekorzyść ambitnej sztuki, ale zawsze są perełki w gatunku.

Uważam, że Sunshine wypada bardzo przyzwoicie i nie jest hollywoodzką papką z nadmiarem fajerwerków, patetyzmu, głupoty aktorów, stylistyki MTV, happy endu i politycznej poprawności jakiej możemy się doszukać w produkcjach ostatnich 4 lat typu: Filmy na podstawie komiksów mające więcej wspólnego z fantasy, a będące źle klasyfikowane jako SF (Transformers, Iron Man, Jumper, X-meni, Green Lantern, Kowboje i Obcy i inny crap); filmy akcji które niewiele mają wspólnego z SF poza paroma gadżetami (Death Race, Dark Knigt, Knowing, Ksiądz 3D, ); nieudane prequele czy sequele klasyków SF (Thing 2011, Predators i niebawem wychodzący Total Recall); czy wreszcie filmy o zmarnowanym bardzo dużym potencjale (Surrogaci, In Time, Terminator4, Babylon AD, Gamer, Tron,). Jest kilka filmów SF, które od 2007 wyszły i trzymają niezły poziom na tle superprodukcji za przesadzone pieniądze i do tej grupy wpisałbym obok właśnie NIEZŁEGO Sunshine; Pandorum, District 9, Moon, Cargo, Kod nieśmiertelności, Cloverfield.
Jest też kilka filmów za ogromne pieniądze, które są zrealizowane porządnie w duchu SF i myślę tutaj o Incepcji, Avatarze czy WALLEm, które wyszły bardzo dobrze.

Dlatego uważam, że w zestawieniu z kinem współczesnym Sunshine ma się bardzo dobrze i mimo nieścisłości nie prezentuje takiej maniany jaką się nam oferuje i spokojnie zestawiłbym go z filmami typu Armageddon czy Dzień Niepodległości, które są bardzo przyzwoitym kinem SF, ale do arcydzieła i pełnej esencji gatunku jeszcze sporo brakuje. Gatunek SF jest obecnie bardzo gwałcony filmami o superbohaterach komiksowych i stylizacją MTV typu: Push, Jestem numerem 4, a nawet Star Trek, który jest plastikowy. Dlatego mimo, że Sunshine brakuje sporo do klasyki SF, to jednak będę go bronił, bo w dobie dzisiejszego kiczu kinematograficznego prezentuje się fajnie i szkoda, że bardziej w takim kierunku (z lepszym wydaniem) nie idą twórcy filmów zamiast młodzieżowego kina akcji z gadżetami.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Cyt: „Co więcej myślę, że niektóre nieścisłości fizyczne akceptujesz z kolei inne odrzucasz - tylko i wyłącznie ze względu na własne widzimisię. Produkt do Ciebie trafia - przymykasz oko; nie trafia - dopatrujesz się masy błędów. Proszę, wymień pozostałe błędy fizyczne w Sunshine po myślnikach nie rozpisując się wielce o każdym z osobna.”

No właśnie chyba to jest problem. „Pozostałe błędy fizyczne” odpuszczam bo są niczym w porównaniu z bezsensem głównego pomysłu na fabułę tego filmu. To nie jest jakaś złośliwa wybiórczość z mojej strony. Dla mnie to taki sam absurd, jak pomysł na film SF roku 2012 w którym grupa naukowców jest wystrzeliwana na Księżyc z bardzo dużej i długiej armaty. Jak pewnie zauważyłeś nie czepiam się innych niedoróbek tego filmu, bo to nie ma sensu. Ktoś kto wpadł do basenu z wodą nie obawia się kilku kropli deszczu.

Cyt: „Nie wiemy co mamy na dnie oceanu, a mamy w pełni rozumieć przestrzeń kosmiczną i zachowanie ciał niebieskich? Może coś uderzyło w słońce? To są gdybania, ale rozpatrz możliwość nienaturalnego skrócenia żywotu słońca i co mogłoby to być. Tu też odpisz, proszę.” -

Może w to trudno uwierzyć, ale czasami łatwiej jest zrozumieć przestrzeń kosmiczną niż może nie tyle głębie oceanu co budowę wnętrza Ziemi. Naprawdę budowę wnętrza Słońca znamy lepiej niż jądra naszej planety. Powód jest prosty – gwiazda ma prostszą budowę niż Ziemia z ciekłym jądrem.

Pomysłów (sensownych) na nienaturalne skrócenie żywota Słońca nie ma zbyt wiele. Chyba tylko zderzenie z inną gwiazdą lub czarną dziurą. To pierwsze raczej nie wchodzi w grę widzielibyśmy od dawna że jakaś gwiazdka leci w naszym kierunku, nie mówiąc o tym że prawdopodobieństwo zderzenia jest bardzo małe. Co gorsze po takim zderzeniu przestalibyśmy istnieć, bo po prostu ludzkość zginęłaby po 8 minutach od straszliwego promieniowania które wydostałoby się z jądra Słońca. Co ciekawe takie dwa Słońca po kolizji utworzyły by jedną gwiazdę świecącą jaśniej od dzisiejszego Słońca.
Kolizja z czarna dziurą byłaby być może trochę spokojniejsza, ale i tak Ziemia by tego nie przeżyła.
Kolizja z czymś mniejszym np. planetą typu Jowisz byłaby pewnie mniej spektakularna, ale zaburzenia w zewnętrznych warstwach Słońca spowodowała by takie burze słoneczne, że nie tylko wysiadła by na ziemi cała sieć energetyczna, ale prawdopodobnie poważnie ucierpiało by całe życie na Ziemi. W żadnym z tych scenariuszy Słońce nie świeciłoby słabiej tylko mocniej.
Raz jeszcze podkreślam, Słońce to jedna monstrualna bomba wodorowa, która jest w fazie ciągłego „wybuchu” ale spokojnego. Przy zewnętrznych zaburzeniach Słońce może stać się niestabilne i dla przykładu zwiększyć emisję powiedzmy kilkadziesiąt razy co rzecz jasna oznacza śmierć ludzkości. Albo cały wodór pozostały w gwieździe spokojnie się wypali (a zostało go jeszcze ponad 70% od powstania Słońca) co potrwa ~5 mld lat, albo coś przyspieszy ten proces co tylko powiększy jasność Słońca a nie osłabi.
Jest jeszcze jeden przypadek (zachodzi czasami w kosmosie) – do Słońca zbliża się druga cięższa gwiazda i obie zaczynają krążyć blisko siebie. Ta cięższa odsysa paliwo (wodór) z naszego Słońca – jak wampir sama zyskując na masie. Po pewnym czasie gwiazda-wampir wybucha odrzucając nadmiar paliwa i uspakaja się. Niestety tego scenariusza Ziemia nie przeżyła by już na samym początku.

Jak widać nie ma takiej Słonecznej tragedii w której ludzie mogli by zrobić coś innego poza spakowaniem walizek i przeprowadzką w spokojne miejsce.

Ad Akapit 4. Sprawa dyskusyjna
Ad Akapit 5. Pełna zgoda J

Co do filmów które moim zdaniem oddają istotę gatunku SF, to pewnie kilka by się znalazło ale większości z nich nie przyznałbym więcej niż 6.5/10. Tych które by mnie satysfakcjonowały nie wiem czy znalazłbym więcej niż 5.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Wciąż nie powiedziałeś mi czy hipotetyczny pierwiastek, który nie występuje na naszej planecie naturalnie, a który mogą ludzie uzyskać poprzez bombardowanie innych (tak jak sztucznie uzyskują inne pierwiastki) - mógłby przyczynić się do zbudowania odpowiedniej bomby?

Gdy skraca się żywot słońca z powodu zmniejszającej się ilości wodoru, to jego objętość się powiększa jeśli dobrze zrozumiałem. Czyli jeśli zmniejsza się, to wodoru jest więcej (z niewiadomych powodów) niż było wcześniej. Zatem czy jest możliwość zbudowania bomby, która wytrąci wodór ze słońca i przywróci odpowiedni stan?

"Co do filmów które moim zdaniem oddają istotę gatunku SF, to pewnie kilka by się znalazło ale większości z nich nie przyznałbym więcej niż 6.5/10. Tych które by mnie satysfakcjonowały nie wiem czy znalazłbym więcej niż 5."

Możesz je wymienić?

ocenił(a) film na 1
Uziel

"Gdy skraca się żywot słońca z powodu zmniejszającej się ilości wodoru, to jego objętość się powiększa jeśli dobrze zrozumiałem. Czyli jeśli zmniejsza się, to wodoru jest więcej (z niewiadomych powodów) niż było wcześniej. Zatem czy jest możliwość zbudowania bomby, która wytrąci wodór ze słońca i przywróci odpowiedni stan?"
To małe nieporozumienie. Wodoru nigdy nie przybywa, zamienia się na hel wytwarzając energię która nas ogrzewa. Problem w tym, że pod koniec życia gwiazda składa się z ok. 90% helu w postaci małego bardzo silnie skompresowanego jądra (nie zapominaj że to ciągle jest niesamowicie sprężony gaz), wokół którego (na powierzchni tego jądra helowego) dopalają się resztki wodoru. To coś otoczone jest bardzo rzadką (o małej gęstości) ale ogromną kulą pozostałego wodoru. Kula ta jest ogromna i może sięgać aż do orbity Ziemi. Gwiazda w tym stadium nazywana jest "Czerwonym Olbrzymem" bo jest ogromna ale ma kolor bardziej czerwony od Słońca (bo jej warstwy zewnętrzne są dużo chłodniejsze).
Mam nadzieję że wyjaśniłem ten pozorny paradoks.

Filmy:
Odyseja Kosmiczna
Obcy (częśc I)
Stalker
Kod nieśmiertelności
Misja na Marsa
Andromeda znaczy śmierć (1971)
Solaris
Event Horizon
Armagedon
Wojna Światów
Dzień Niepodległości

ocenił(a) film na 1
WlodekGr

"Zatem czy jest możliwość zbudowania bomby, która wytrąci wodór ze słońca i przywróci odpowiedni stan?"
Wytrącić wodoru ze Słońca się nie da, to tak jakbyś chciał napełnić bak samochodu spalinami i spodziewał się że zamienią się na powrót w paliwo. Na taki numer potrzebowałbyś co najmniej oddać energię którą już wykorzystałeś.
Teoretycznie istnieje inny sposób. Po wypaleniu wodoru, jądro helowe można by ponownie zapalić i teraz spalać w gwieździe hel, uzyskując coraz cięższe pierwiastki. I tak się często dzieje w kosmosie.
Problem w tym że gdybyś tak zapalił helowe jądro naszego Słońca (za 5 mld lat), to niestety ono natychmiast zgaśnie. Powodem jest to że nasze słoneczko jest troszeczkę za małe. Gdyby było dwa razy cięższe to jądro helowe zapaliło by się samorzutnie, bez konieczności ludzkiej interwencji.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Może jeszcze jeden, mam nadzieje ostatni przykład obrazujący bezsens pomysłu na ten film.
Gdyby do bombardowania Słońca użyć całej naszej planety (zderzyć Ziemię ze Słońcem) to nasze kochane Słoneczko prawie by tego nie zauważyło. Być może przez kilka tygodni zmieniłoby troszeczkę barwę ale potem wszystko wróciłoby do normy. Powód jest bardzo prosty – Słońce jest 300 tysięcy razy cięższe od Ziemi.

Prędzej słoń odczułby że spadła na niego mrówka, niż Słońce odczuło by takie dodatkowe ziarenko jak nasza Ziemia.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

A tu sądzę, że się bardzo mylisz.

Samiec słonia afrykańskiego waży nawet 6 ton. Widziałeś kiedyś dwudziestogramową mrówkę?
Przyjmując, że drobna igła waży 0,1 gram, a Ty ważysz jakieś 100 kg, czyli milion razy więcej, to czy nie odczujesz jak Ci się wbije w dupsko?

A tak serio, to ja, jako słaby uczeń chemii wiem, że to porównanie jest bez sensu (zderzenia ziemi ze słońcem), bo zupełnie inaczej zachowają się pierwiastki wyodrębnione w celu wywołania pewnej reakcji, od wszystkich pierwiastków ziemskich (wraz z naszą planetą), bo część pierwiastków niepotrzebnie mogłaby złagodzić efekt przy wiązaniu.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Kolego, na Słońcu nie ma żadnej chemii. Do związków chemicznych potrzebne są wiązania z ostatniej powłoki elektronowej, a praktycznie 95% materii słonecznej to oderwane od siebie protony, elektrony, jądra helu, trochę neutronów. To wszystko jest wymieszane razem w bezpostaciowej zupie o temperaturze milionów stopni. Każdy związek chemiczny byłby natychmiast rozerwany na atomy, a od tych atomów zostałyby oderwane elektrony. Ta gorąca zupka to plazma w której zachodzą tylko reakcje jądrowe i rozpraszanie (odbijanie się) wszystkiego od siebie.
Ziemia to w większości żelazo (to jest jądro ziemi), trochę krzemu i dodatków. To żelazo troszeczkę zabarwiłoby fotosferę słońca, ale po wymieszaniu z całą materią słoneczną przestało by być zauważalne.

Wiem że trudno uwierzyć w to jak mała jest nasza Ziemia w stosunku do Słońca ale to fakt.

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

Wiem jaka mała jest ziemia. Potrafię jeszcze czytać, ale z tym słoniem mimo wszystko był słaby przykład.

Szukając jednak przykładów bliższych naszej planecie - gdy uderzyła w nas asteroida o średnicy 40 km, po czym najprawdopodobniej nastąpiło ostatnie masowe wymieranie to padły dinozaury i zmieniła się mocno atmosfera. Jesteś pewien, że słońcu nic by się nie stało?

ocenił(a) film na 1
Uziel

Praktycznie nic - tego jestem pewien.

Co do asteroidy to chyba była trochę mniejsza, ale te nie jest istotne. Ważne jest to że z geologicznego punktu widzenia to walniecie to był mały pikuś. Siedząc w jądrze Ziemi może byś zauważył jakieś wibracje, ale większego problemu by nie było. Jednak z punktu widzenia przezroczystości atmosfery to był horror. Największym problemem był chyba prawie całkowity zanik żywności, co wykończyło wszystkie roślinożerne (te większe i duże). Małe wielkości myszy i ssaki mogły się odżywiać korzonkami i innymi pozostałościami. Brak dużych roślinożernych wykończył koniec łańcucha pokarmowego jak np Tyranozaurus etc. Gdy atmosfera zaczęła być przezroczysta, pojawiła się roślinność (z przetrwalników czy nasion) ale dinozaurów już niestety nie było.
Zwróć uwagę że cały tragiczny spektakl rozegrał się na cieniuteńkiej warstewce jakim była powierzchnia planety.

W przypadku Słońca nie ma niczego twardego. Rozpędzona Ziemia wbiłaby się w Słońce prawdopodobnie na kilkadziesiąt tysięcy kilometrów nim rozpuściłaby się w materii gwiazdy.
300 tysięcy w stosunku mas to niesamowita liczba. Gdybyś miał wannę o pojemności 300 litrów wody i wpuścił do niej 1 cm3 atramentu (kilkadziesiąt kropli) to po wymieszaniu nawet byś nie zauważył zmiany barwy. Domieszka naszej Ziemi byłaby dla Słońca jeszcze bardziej niezauważalna (w materii Słońca jest chyba kilkadziesiąt razy więcej żelaza niż zawiera go cała Ziemia), więc niewielki dodatek nic by nie zmienił.

ocenił(a) film na 1
Uziel

Gdyby taki film jak - 'Podróż na Księżyc' Georges'a Mélies’a miał powstać dzisiaj – to nieodparcie przychodzi mi na myśl cytat z jednego z naszych polityków:

„Nic się nie martw, ciemny lud i tak to kupi”

Cholera, nie wiem skąd takie skojarzenie?

ocenił(a) film na 8
WlodekGr

No, ale powstał blisko 110 lat temu i był przełomowy, genialny, inspirujący i nigdy nie wypadnie z tego gatunku - definiując go. Jest dużo więcej filmów bardziej nie pasujących do gatunku, będąc jego częścią jednocześnie niżeli filmów, które bardziej pasują niż Sunshine. Wymień proszę 10-20 filmów, które najlepiej oddają istotę tego gatunku w Twoim mniemaniu.

ocenił(a) film na 6
Uziel

Koledzy, nie martwcie się, Hollywood na pewno już myśli o remaku "Podróży na Ksieżyc". :) Przeciez wiecie, że to kraina remaków, sequeli, prequeli itp. Na pewno ktos sobie przypomni, że kiedyś był taki film i zapragnie go odświeżyć - i to przy obecnej technice filmowej.

Pozdrawiam i chciałem napisać, że przyjemnie się czyta takie dyskusje jak Wasza (o ile to już koniec?)