Pod względem fabuły "Whiplash" przypomina amerykańskie filmy młodzieżowe z lat 80-90. Oto młody adept sztuki chce osiągnąć mistrzostwo, a na jego przeszkodzie (a może wręcz przeciwnie :) ) staje nauczyciel-tyran i inne przypadki losowe (niedosłyszane budziki i przebite opony). Od razu nasuwają mi się na myśl takie tytuły jak "Karate Kid", "Billy Elliot". Sama fabuła jest można powiedzieć jednowątkowa i myślę że właśnie dlatego ten film tak "trzyma" w fotelu.

W filmie liczy się tylko i wyłączenie Miles Teller i J.K Simmons.
Jeżeli chodzi o grę aktorską to należy docenić talent Milesa, który faktycznie grał na perkusji i jako aktor wypadł bardzo solidnie. Z kolei kompletnie nie rozumiem zachwytu nad Simmonsem - osobiście uważam, że nie jest trudno zagrać "socjopatycznego zgreda". Zresztą twarz Simmonsa sama się prosi o takie role. Opinie, że była to rola na miarę Oscara są baaaardzo przesadzone.

Mimo, że pod wieloma względami film jest moim zdaniem trochę "płaski" to trzeba przyznać, że daje "kopa emocjonalnego" lepszego niż niejeden współczesny thriller. Zakończenie moim zdaniem "urwane", ale to juz się robi typowe dla współczesnego kina.

8/10