PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=868478}

Wieloryb

The Whale
7,2 53 825
ocen
7,2 10 1 53825
6,2 56
ocen krytyków
Wieloryb
powrót do forum filmu Wieloryb

bohater chcę ją uratować. A ma na to kilka dni zaledwie. Bohater wie jak ją skrzywdził i widzi, gdzie cała złość, całe zło z tej krzywdy się kanalizuje. I chcę tę złość przekierować. Bohater jest konsekwentny, bohater chce uratować córkę, ale chce też umrzeć jak jego ukochany (no dobra, odwrotnie, ale jakby na to samo) co prowadzi do znakomitej poruszającej ostatniej sceny, która jest rozegrana świetnie. Plus ten film ma to co ja osobiście bardzo lubię, życzliwość do swoich bohaterów nawet jeśli bardzo dużo jest z nimi nie tak. Mówi nam ten film, że czasami nie warto chować się z intencjami. Każdy tu pod pretekstem pomocy załatwia swoje własne potrzeby (znakomita rola Hong Chau) i jest to bardzo ok i nikomu krzywdy nie robi. Teatr w kinie, wysokich lotów.

ocenił(a) film na 9
darrowred

Piękna recenzja. Lepiej bym tego nie ujęła, a myślę tak samo.

ocenił(a) film na 9
darrowred

czy chce umrzeć jak jego "ukochany" to kwestia interpretacji. Ja tam widzialem akurat zachowania autodestrukcyjne. Mogło być wywołane bezsilnością lub też swiadomością ze unieszczęśliwił swoja zonę i córkę z powodu swoich preferencji. Bezsilność z powodu otyłości. A ta wynika z błędnego koła. Generalnie mialem do czynienia z osobami z traumami w tym z dziecmi. Sam mam traumy ----> przyciągam więc energią podobne osoby. Ten film mnie bardzo urzekł prawdziwością, bólem i przestawionym lękiem.

ocenił(a) film na 8
magik30

Dążenie do wlasnej śmierci jest zdaje się działaniem skrajnie autodestrukcyjnym. Więc nie widzę gdzie sprzeczność. Prawdę mówiąc pola do interpretacji w poruszanej kwestii też nie widzę. Zmarły partner Charliego się zagłodził. Charli chce umrzeć z przejedzenia. Tak jest w scenariuszu i jeśli ktoś twierdzi, że to bez związku to oczywiście mu wolno i nawet może sobie to nazwać interpretacją. Tyle, że bardzo śmiałą i trochę krzywdzącą dla autorów.

ocenił(a) film na 10
darrowred

Jego partner się głodził, ale przyczyną śmierci było to, że się rzucił z mostu. Mówi to jego siostra, kiedy mówi, że miłość do głównego bohatera dała jej bratu bardzo wiele, ale i tak by się rzucił z tego mostu - mówi coś w tym stylu, że nie dało się tego uniknąć oraz, że to ona musiała identyfikować jego opuchnięte zwłoki, czyli pewnie od przebywania w wodzie opuchnięte.

Myślę, że wystarczy samo to, że Charlie nie widząc sensu w życiu, tracąc ukochanego, a w wyniku tego, że go wybrał, tracąc też wcześniej żonę i córkę, jadł na pocieszenie nie dbając o to jak utyje czy się zapuści, i oczywiście to był sposób na autodestrukcję. Przede wszystkim oczywiście chodziło o autodestrukcję (czyli może lepiej byłoby napisać, że jadł właśnie po to by utyć, a nie nie dbając o to, choć oczywiście robił to nieświadomie). To wystarczająca motywacja, nie sądzę by trzeba było więcej. Tak jest realistycznie. Natomiast co do sceny końcowej, to jest to chyba po prostu ukazanie śmierci. Z jednej strony smutne, z drugiej jednak pokrzepiające, kiedy jest pokazana właśnie w taki sposób, oddając tę lekkość uwolnienia, kiedy życie w końcu ustaje. I kończy się czas na to, co się udało/nie udało/chciało zrobić/robiło w życiu.

Bardzo ładnie to napisałeś, że Charlie nie chce ratować swoich relacji z córką, tylko chce uratować córkę. Nie chce żeby trauma, której doznała wlokła się za nią całe życie rujnując je, niwecząc jej przyszłość i jakiekolwiek pozytywne spojrzenie na samą siebie. Nie chce żeby raz wyrobiony w sobie stosunek do samej siebie nie uległ zmianie ją także prowadząc do autodestrukcji. I ładnie też ująłeś to o intencjach działania.

Mnie ten film wzruszył i bardzo mi się podobał. Obok widziałam temat, że jest nieudany i mało realistyczny. Według mnie właśnie wręcz odwrotnie. Ludzie w realu też się tak miotają i też jest częsty ten mechanizm zapętlenia się w autodestrukcyjnym działaniu czy to z powodu doznania traumy, czy z powodu jakiegoś własnego błędu, jak w przypadku tego chłopaka misjonarza.

Nie przebrnęłam przez 'Moby Dicka', doszłam do jego połowy, wiem mniej więcej o czym jest, ale jego forma była dla mnie zbyt męcząca. Esej córki był tu ciekawie wpleciony jak i sam motyw uganiania się za wielorybem. Ustalanie priorytetowych problemów czy celów. Gonienie całe życie za jakimś "wielorybem", złudzenie, że to najważniejsza rzecz, jaką się robi w życiu, choć tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia, a nasze życie mija. Według eseju, to było właściwie tak jakby uciekanie przed swoim smutnym życiem przez usilne nadawanie mu sensu czymś w istocie bezsensownym. Zastanawiam się nad odniesieniami tego eseju do historii bohaterów. Ellie chyba od początku widziała mizerność znaczenia czegokolwiek, co skutecznie prowadziło do niemożności dostrzeżenia sensu w jakimkolwiek działaniu czy wartości w kimkolwiek, więc zawsze w stosunku do wszystkiego była na 'nie'. Nagrała tego chłopaka i wysłała nagranie i zdjęcia do jego kościoła i rodziców być może, żeby zobaczyć co się stanie, tak z ciekawości, trochę też dla draki. Może też trochę, żeby utwierdzić się w przekonaniu o swojej złośliwości, co do której jej matka już miała pewność. Ojciec jednak chciał zobaczyć w tym dobro i troskę, wierząc, że jeśli choć w jednym jej czynie to wykaże, to udowodni jej, że nie jest zła. Nie może być zła robiąc coś dobrego. I na końcu wydaje się, że to faktycznie ją odmienia, jej skorupa pęka, jego wiecznie optymistyczne zdanie na temat innych pozwala na dokonanie tego cudu, co automatycznie nadaje sens jego życiu, przez co i ona, i on, zostają uratowani.

ocenił(a) film na 8
Eleonora

Ok, masz rację. Cofam pierwszą sylabę w slowie. zagłodził. Potem też masz rację poza tym, że nie dokończyłaś Moby Dicka :). Tu nie masz. To jedyna udana, kompletna powieść totalna jaką znam. Jeśli zbyt żmudna do czytania to w sieci jest naprawdę dobrze przeczytany przez Zbigniewa Moskala audiobook. I to nie jest absolutnie o gonieniu za czymś bezsensownym w zastępstwie rzeczy sensownych. To zdecydowanie grubsza sprawa.

ocenił(a) film na 10
darrowred

Z tym gonieniem rzeczy bezsensownych, to miałam na myśli esej tej dziewczyny, że ona to na swój sposób tak zinterpretowała. Nie zgodzisz się? Co myślisz o jej eseju?

Co do Moby Dicka, to męczyła mnie ta maniera przeskakiwania co chwila na inny styl literacki, kawałek jak z encyklopedii, kawałek jak powieść awanturnicza, kawałek jak pamiętnik itd. Niby ciekawa idea na formę tak przelecieć po różnych gatunkach literackich, ale zrobione to zostało mocno chaotycznie.
Druga sprawa, że dobijało mnie mordowanie wielorybów. I w sumie po co? Żeby palić lampki oliwne? Głównie na to wychodziło. Wielorybnictwo zawsze mnie przerażało. Rozumiem, że fajnie jak jest głęboka symbolika i że wiele opowieści wymaga mocniejszych scen, ale zwłaszcza wtedy kiedy to czytałam, to to też było dla mnie za mocne. Natomiast audiobooków szczerze nie znoszę. Gdyby ktoś czytał w normalny sposób to OK, ale lektorzy zwykle nadmiernie udziwniają, przez co ciężko się wczuć w treść książki. Deformują ją tym swoim egzaltowanym na siłę głosem. Kiedy czytam jest zupełnie inaczej. Na mnie książki bardzo mocno działają, co też ma takie konsekwencje, że jeśli książka jest w jakiś sposób przygnębiająca (ale dla mnie konkretnie, to może chodzić o jej styl, nawet niekoniecznie treść, nawet częściej własnie coś innego, coś pod powierzchnią), to przez jakiś czas nie mogę wyjść ze stanu, w jaki mnie wpędza, więc to nie jest taka łatwa sprawa, nie taka, że tak powiem, bezpieczna. Co do Moby Dicka jeszcze, to uważam, że historia tam jest ciekawa, raczej jest, ale wolałabym żeby została lepiej napisana.

A wracając do filmu to jakie masz odczucia w stosunku do tego odniesienia do Moby Dicka jak i w stosunku do tego eseju - co Ellie miała w nim na myśli? Czy nie chodziło jej o beznadziejność dążeń tych wszystkich ludzi, którzy tak gonią za swymi obsesjami zapominając o reszcie swego życia? Jednocześnie stwierdziła, że to było smutne, ale że zastanawiając się potem nad swoim życiem uznała, że jest szczęśliwa, więc to było jakby świadectwo, że wtedy jeszcze widziała sens w czymkolwiek, w życiu, w byciu szczęśliwą. A jednocześnie właśnie dostrzegała tragedię i niebezpieczeństwo popadania w obsesje na jakimś punkcie. Czy nie dlatego tej esej tak bardzo podobał się Charliemu? Że tak młodziutka - praktycznie dziecko - Ellie miała już tak dojrzałe i swoje własne spojrzenie na tę powieść, być może właśnie spojrzenie odmienne od bardziej popularnego, co najważniejsze, to że właśnie jej własne. Była wtedy jeszcze nie zatruta nienawiścią i była w niej widoczna mądra dziewczyna o silnej indywidualności, nie idąca za stadem, nonkonformistka wyzbyta fałszu i maski. Mi się wydaje, że właśnie dlatego Charlie tak cenił ten tekst. Chciał odzyskać tę dawną Ellie, tę, która myślała i pisała w ten sposób. I na końcu odzyskuje ją. Ratują siebie nawzajem.

ocenił(a) film na 8
Eleonora

Audiobooki zatem zostawmy. (Lektor ma znaczenie decydujące, Moskal jest tu akurat świetny, ale to kwestia dopasowania do tekstu. Ferency czytający Czarodziejską Górę jest dla mnie nie do przyjęcia, a podobno z Tyrmandem jego maniera akurat współgra znakomicie.)

Z punktu widzenia dorosłego czytelnika nie można odebrać eseju Ellie inaczej niż jako infantylny. Chyba, że jest się jej ojcem, który używa go w trudnych przypadkach do uratowania samego siebie. W ogóle to całe nauczanie Charliego, przynajmniej to co widzimy na ekranie ,nie wystawia mu specjalnie dobrej oceny intelektualnej. Wszystko to jest raczej przaśne, a miejscami mocno egzaltowane. Gdyby przyszło mi do głowy zapisać się na internetowy kurs pisania i ktoś by go w ten sposób prowadził z całą pewnością bym na nim nie wytrwał.

A to jak film współgra z osią Moby Dicka jest kwestią interesującą. Może nijak, może Aronofsky nie był zainteresowany wiązaniem tych dwóch dzieł na poziomie znaczeniowym, a jedynie wykorzystał motyw wieloryba. A może był. Wówczas jak dla mnie Charlie jest jednocześnie Ahabem i wielorybem. Oczywiście na różnych poziomach, ale efekt sprowadza się do tego, ze musi sam siebie zniszczyć by osiągnąć wyzwolenie (jak to niektórzy ironizują - zbawionko) . Powieść jako jeden z dwóch największych lęków człowieka przywołuje lęk przed rozczłonkowaniem (o ile pamiętasz Ahab nie ma nogi, stracił ją przez Moby Dicka ) a Charlie czuje najwyraźniej, że tracąc partnera stracił część siebie. Jego ból nie mija wraz z upływem czasu tak jak ludzie na zawsze czują ból utraconych kończyn. Ten brak, utrata, puste miejsce tak jak w przypadku Ahaba jest motorem napędowym wszelkich działań, od których zdecydowanie nie ma odwrotu. Skądinąd wiemy, że Charlie ma środki żeby się uratować, a los daje mu szanse ale on (jak Ahab) konsekwentnie z nich nie korzysta. Bo zdecydowanie wie dokąd idzie. W tym kontekście spojrzenie Ellie na Moby Dicka jest tej drogi zaprzeczeniem. I o to chyba właśnie chodzi. O nadzieję.

ocenił(a) film na 10
darrowred

Nie za bardzo rozumiem ten fragment: "Bo zdecydowanie wie dokąd idzie. W tym kontekście spojrzenie Ellie na Moby Dicka jest tej drogi zaprzeczeniem."

Możliwe, że w poprzednim wpisie nieco źle opisałam to jak rozumiem interpretację eseju Ellie. Wydaje mi się, że można go rozumieć w ten sposób, że ludzie potrafią skupić się na jakiejś obsesji i podporządkować jej całe życie. Może to być też sensowny cel, ale może to być właśnie obsesja, czyli rzecz z zasady raczej niszcząca. Dla jednego, jak Ahab, będzie to gonienie za białym wielorybem, dla innego, jak Charlie, będzie to karanie się i niszczenie własnego ciała za to, co zrobił innym. Myślę, że to, że Charlie doprowadził się do takich rozmiarów otyłości nie wynika jedynie z faktu utraty ukochanego, ale dużo bardziej z przeświadczenia, że zniszczył swego ukochanego jak i swoją rodzinę folgując popędom ciała. Charlie nienawidzi więc faktu bycia homoseksualistą, co ściśle wiąże z cielesnością i popędem cielesnym. Zwłaszcza w obliczu przytaczanego cytatu z Biblii, który był tak ważny dla jego partnera. Jego partner zresztą także popadł w obsesję katowania swego ciała, choć czynił to przez głodzenie, niemniej jednak widać, że do końca chciał ukarać swoją cielesność i także nienawidził się za to, że wybrał drogę, którą rozumiał jako dyktowaną przez popędy swego ciała, zamiast drogi dyktowanej przez ducha. Droga duchowa była czymś czego obsesyjnie pragnął - to był jego biały wieloryb, i dążąc do niego poświęcił życie, choć w istocie rzeczy mógł je spędzić żyjąc w szczęśliwym związku z Charlim. W przypadku Charliego obsesją stało się ukaranie siebie, przeistoczenie się w odpychające monstrum. Dążąc do ucieleśnienia obrzydliwości swego ciała obciążonego homoseksualnymi popędami i winnego nieszczęść samego Charliego, ale co ważniejsze, także jego rodziny i ukochanego, utył tak bardzo, że to również go unicestwiło.

Jednocześnie możemy spojrzeć na tę historię tak, że sam Charlie przeistacza się w wieloryba, w tym sensie, że przestaje fizycznie przypominać człowieka, a zaczyna przypominać wielkie stworzenie, i w tym sensie, że osoby mocno otyłe nazywa się często obraźliwie wielorybami. Nawiązanie do "Moby Dicka" jest tu zapewne takie, że to spotkanie z wielorybem dla Charliego jest spotkaniem z samym sobą, i to mu daje ostateczne samopoznanie jak i wyzwolenie. Jednocześnie też dla innych, gdy dochodzi do ich spotkania z Charliem-wielorybem, to także są chwile wewnętrznie istotne, także związane z jakimś ostatecznym rozliczeniem się ze sobą, czystszym spojrzeniem, wglądem wewnętrznym, przebudzeniem. Charlie-wieloryb staje się dla innych katalizatorem wewnętrznej przemiany. Napisałam o tym więcej w komentarzu niżej, więc już nie chcę się powtarzać.

Film ten powstał na podstawie sztuki i myślę, że nie było przypadkiem, że esej Ellie traktował o "Moby Dicku", myślę, że autor sztuki wszystko tu przemyślał, bo przynajmniej jeśli chodzi o film, to ciężko tu o jakąś przypadkowość, widoczne jest to skrupulatne wyważenie każdego fragmentu, nie ma scen czy wypowiedzi nieważnych, pustych wypełniaczy.

Eseju Ellie nie uważam za infantylny. Ma nieco infantylną postać, choć jak na wiek autorki, która miała mieć wtedy 8 czy 9 lat, jest bardzo dojrzale napisany również pod względem formy, a i zresztą dorośli twórcy właściwie potrafią w ten sposób pisać. Natomiast jeśli chodzi o treść, to według mnie jest całkiem głęboka, wcale nie naiwna. Jednocześnie, tak prawdę mówiąc, to jeśli chodzi o samo dzieło Melville'a można by pod róznymi względami pokusić się o zarzut infantylności, bo choćby rozpisywanie się o tym, że wszystko co białe jest straszniejsze niż to, co ma inny kolor, to brzmi jak wywody dziecka snującego jakieś "creepy stories" przy ognisku. Ciągłe powtarzanie, że nikt nie potrafi narysować wieloryba (jakiegokolwiek, nie Moby Dicka, czyli tak jakby wielorybnicy nie widzieli co mordują) i jakieś inne podobne naiwności. Rozumiem (może błędnie? nie wiem), że stwarzało to, a przynajmniej chciałam to tak odbierać, jakąś tajemniczą aurę wokół czegoś nieuchwytnego i idea takiej treści jak najbardziej mi się podoba, jednak sposób, w jaki Melville usiłował to uzyskać - jego umiejętności jako pisarza - był mocno toporny i właśnie dość infantylny. Porównując to z poziomem powieści takiej jak "Ziemia, planeta ludzi" Saint-Exuperygo, jednak widoczna jest ogromna przepaść (jakości i formy, i treści) oczywiście na niekorzyść Melville'a.

Wracając jednak do eseju Ellie, nie zgadzam się z negatywną jego oceną. Choć krótki, pełen był emocji, mocno oddziałując na czytelnika. Emanował smutkiem, jaki ona czuła i to emanował tak, że udzielał się czytelnikowi. Był szczery i ta jego prawdziwość, nie do przeoczenia, mocno działała na odbiorcę, niosąc treść do samego wnętrza czytelnika. Faktem jest, że dobry pisarz potrafi wzbudzić w czytelniku cały wachlarz odczuć, a kiepski, choćby stylistycznie piszący bardzo dobrze, nie da rady nawiązać tej osobistej intymnej więzi, nie dociera do serca.

Piszesz, że nauczanie Charliego było bardzo kiepskie, ale właściwie prawie go nie widzimy, więc nie wiem dlaczego tak krytycznie go oceniasz. Widzimy tylko ze dwie małe scenki, które nie dają nam danych do wniosków na temat tego jakim był nauczycielem. To, że wysłał studentom maila by napisali coś szczerego uważasz za takie niepoprawne? Zrobił to wyjątkowo, pod wpływem emocji. Nie był to zwykły tryb jego postępowania. Ale z drugiej strony czy to była zła rada (pomijam jej formę)? Akurat paradoksalnie raczej bardzo dobra, bo w literaturze widać ten fałsz jak się ludzie gimnastykują w wymyślaniu, podczas gdy teksty szczere mają w sobie niezwykłą lekkość i zupełnie inaczej się je odbiera. Im człowiek bardziej popada w zakłamywanie się, dopasowywanie się do cudzych oczekiwań czy choćby obrazu czy stylu, jaki się wydaje, że jest po nas oczekiwany, choćby nawet wcale nie był, ale wydaje się nam, że jest, im bardziej się w to brnie oddalając od samego siebie, tym mocniej traci się tę lekkość wypowiedzi jak i oryginalność.

Coś z tego też było zawarte w tekście Ellie (w bezsensie marnowania życia na gonienie za obsesjami czy błędnie wytyczonymi celami), a jednocześnie sam w sobie stanowił przykład szczerego eseju. I było w tym piękno. Oczywiście, że można postawić zarzut, że zawierał niewiele z możliwych interpretacji "Moby Dicka" lub/i to, że jej interpretacja autorska niezgodna jest z powszechnie przyjętymi, ale to nie jest wada, bo esej w istocie powinien zawierać nasze własne przemyślenia, nie powtórzone po kimś "prawidłowe spojrzenie". Nie zgodzę się z twierdzeniem, że podobał się Charliemu tylko dlatego, że był tekstem jego córki. Myślę, że w dużej mierze podobał mu się ze względu na tę prawdziwość tak ważną w pisarstwie, brak wymuszenia, brak silenia się na bycie w zgodzie z ogólnie przyjętymi poglądami i brak powtarzania cudzych myśli, udając, że to nasze własne odczucia i przemyślenia. I podobał mu się ze względu na odkrywczość jej spojrzenia. Choć na pewno też dlatego (ale nie tylko dlatego!), że te zalety świadczące o mądrości i wrażliwości odnalazł w eseju własnej córki.

Eleonora

Świetnie napisane, dla takich komentarzy włażę na filmweb <3

ocenił(a) film na 8
Eleonora

Swietnie napisana recenzja gratuluję

darrowred

Dziękuję za porównanie Moby Dicka do filmu. Nie czytałam, stąd też moja ciekawość, w jaki sposób wypada porównanie wątków w książce w stosunku do filmu. Jeśli chodzi o analizę eseju oraz sposób prowadzenia zajęć, to miałam podobne odczucia. Można zrozumieć, że główny bohater będąc na ścieżce autodestrukcji przywiązuje coraz mniej wagi do swojej pracy, w związku z czym jego wykłady sprawiają wrażenie niechlujnie prowadzonych.

Eleonora

Nie loguję się na Filmwebie. Zrobiłem to specjalnie dla Eleonory.
Jestem pod ogromnym wrażeniem powyższego opisu, bo jest werbalizacją moich myśli po filmie.
Szkoda, że mało jest osób myślących podobnie, a najbardziej smutne jest wygłaszanie "ostatecznych werdyktów recenzenta" przez osoby zarozumiałe i płytkie.
Dla mnie film Wieloryb - na dwa dni dyskusji i przemyśleń...
:-) Dziękuję i pozdrawiam!

ocenił(a) film na 10
TOMCIO_27

Ojej! :-) Dziękuję Ci bardzo za tak miłe słowa!
W obliczu tak pozytywnego odbioru pozwolę sobie jeszcze coś popisać o "Wielorybie", bo cały czas chodzi mi po głowie, ale to już nie dziś. Myślałam o założeniu tematu, ale przy tym systemie lajkowym ze świeżym tematem wylądowałabym na szarym końcu, więc nie wiem czy nie lepiej już tutaj kontynuować, choć z drugiej strony nie tak wiele osób tu zagląda. Tak czy owak jest mi bardzo miło, że ktokolwiek jednak tu wchodzi i czyta, bo bardzo lubię wymianę przemyśleń na temat filmów, a niestety coraz więcej osób ogranicza się do bardzo krótkich wpisów, a dłuższe są często wręcz wyszydzane, a przecież do tego - prawdziwej dyskusji - powinno służyć forum dyskusyjne.
Dziękuję więc ślicznie i pozdrawiam!

Eleonora

No, trochę to przypadek, że tu zajrzałem...
:-)
Film Wieloryb zrobił na mnie takie wrażenie, że przeczytałem sporo recenzji i komentarzy. Zwykle tego nie robię...
Mimo kąśliwych recenzji i płytkich ocen, ja dużo myślę o tym filmie od kilku dni i z większością krytyki się nie zgadzam. Bo jeśli taki cynik, jak ja zaczyna cieplej myśleć o "grubasach" i "homosiach", to już wystarczający powód, żeby ten film powstał i żeby go ocenić wysoko. A kreacja Brendana powala z nóg wiarygodnością. Myślę, że aktor był równie sobą zmęczony, jak Charlie i to dało efekt skumulowany...
...
Oczywiście też się nie zgadzam, że Charlie ratował relacje z Córką. On próbował ratować córkę! I jest nadzieja, że Jego wiara w Jej pozytywną duszę i Jego poruszające odejście zmieni Ją z uosobienia zła na potencjalnie empatyczny egzemplarz.
:-D

Eleonora

Podpisuję się obiema rękoma pod Twoją recenzją. Ja jeszcze zastanawiam się nad bardziej symbolicznym znaczeniem figury wieloryba i jednocześnie fizycznym porównaniem gabarytów głównego bohatera oraz tego zwierzęcia.
Główny bohater wypowiada też zdanie, że chciał żeby chociaż raz jedna rzecz mu się w życiu udała - oczywiście miał na myśli uratowanie córki (czy raczej sprowadzenie jej na dobre tory życia).
Mnie w tym filmie przeraziła i kilkukrotnie doprowadziła do łez pointa, jak bardzo można nie wierzyć w siebie i nie akceptować siebie i swojego życia/wyborów, czuć się winnym do tego stopnia, że celowo dąży się do autodestrukcji.
Do tego przeplatanie się potwornej samotności bohatera uwięzionego we własnym domu niczym w klatce pomimo tego, że na zewnątrz mało kto o tym wiedział - scena zaskoczonych kursantów kiedy włączył kamerkę.
Myślę, że niestety mamy wielu "Charlich" wokół siebie, którzy ukrywają swoją samotność oraz brak poczucia własnej wartości pod płaszczykiem niby spokojnego i dobrego życia.
Nie pamiętam kiedy oraz który film tak bardzo mnie wzruszył, myślę że na długo zostanie mi w pamięci.

ocenił(a) film na 10
Astraroth

Siebie przestać nienawidzić jest najtrudniej. Charlie ma poczucie, że będąc homoseksualistą zniszczył zarówno swego ukochanego jak i swoją rodzinę. Jego ukochany wprawdzie związał się z nim, ale cały czas był we władaniu obsesji na punkcie religii i związanego z nią poczucia grzechu, co finalnie doprowadziło go do śmierci. Charlie czuł się więc odpowiedzialnym za jego zniszczenie - sprowadzenie go na złą drogę, a potem jego śmierć. Podobnie jak ukochany uznał, że oddając się homoseksualnej miłości poddał się władaniu ciała, szedł za żądzami ciała, zamiast za potrzebami ducha. Do tego doszło zniszczenie rodziny - żony i córki, które widać, że bardzo kochał. Charlie czuł, że jest temu wszystkiemu winny, a jednocześnie wynikło to z jego homoseksualizmu. Jako, że utożsamił go z poddawaniem się żądzom ciała, nie powinno dziwić, że to, co czuł zaczął też uzewnętrzniać w postaci otyłości. Był według siebie zły i sednem tego zła było jego ciało. Czuł się obrzydliwym i odpychającym, więc z czasem także fizycznie dał temu wyraz, zmieniając się w otyłe monstrum. Znamienne też jest, że paru osobom zadaje właśnie to pytanie - czy uważają go za obrzydliwego. I myślę, że na swój sposób chce, przynajmniej w części przypadków, otrzymać odpowiedź pozytywną, by utwierdzić się w swoich racjach, prawidłowości swojego postępowania, choć prowadzi go ono do śmierci. Czasem chciałby być może, by ktoś zaprzeczał, ale wtedy czułby się jakby błądził, jakby doprowadził się do zagłady na darmo. To sytuacja bez wyjścia, dlatego Charlie wyraźnie mówi, że wcale nie chce żyć. Jasne, że w pewnym stopniu boi się śmierci, ale nie chce żyć, bo chęć życia wymagałaby uznania, że mylił się przez te wszystkie lata, że to wszystko było bez sensu. Uczyniłaby też śmierć jego ukochanego czymś bezsensownym. Przyjaciółka Charliego, siostra jego ukochanego, obwinia za wszystko religię. To jest jej droga, jej sposób na rozumienie i wyjaśnienie sytuacji. Charlie obwinia siebie. Gdyby nagle miał przestać przekreśliłby jednocześnie sens wszystkiego, co robił, jak żył. Musi więc umrzeć.

Część widzów traktuje ten film jak historię o mężczyźnie z problemem otyłości i dodatkowo innymi problemami (z orientacją, ukochanym, córką..) w ogóle ich nie łącząc i jeszcze stwierdzając, że jeśli by odjąć od tego otyłość, to nic by nie zostało, i że to w ogóle chaotycznie zebrany zbiór problemów, które są niby na fali, że to film wykalkulowany pod publikę i nagrody. Ale nie da się odjąć otyłości lub zastąpić ją innym rodzajem autodestrukcji, bo właśnie to poczucie bycia odpychającym i dążenie do samozniszczenia się i ukarania przez przeistoczenie się fizyczne w dosłownie obrzydliwe, przynajmniej dla wielu osób, stworzenie ściśle wiąże się z resztą przykrych przeżyć głównego bohatera. Jego ciało (żądze jego ciała) leżało u podstaw jego win i tragedii, więc katując się musi katować swoje ciało i to katować właśnie w taki sposób. Nic tu nie jest przypadkowe. Wszystko jest ściśle powiązane.

Myślę, że tak, jak piszesz, jest coś więcej w znaczeniu przeistoczenia się Charliego w Charliego-wieloryba. Myślę, że tak jak w "Moby Dicku" wielorybnicy ruszając na polowanie stawali oko w oko z wielkim zwierzęciem i w tej potyczce byli zdani na siebie, samotni w chwili grozy i próby, dzięki czemu poznawali samych siebie, tak i w zetknięciu z Charlim-wielorybem w ludziach zachodzi pewne samopoznanie. Charlie jest człowiekiem, ale jednocześnie będąc tak otyłym, na swój sposób już nie przypomina człowieka. Kiedy ktoś go spotyka przepełnia go (tego kogoś) mieszanina zawstydzenia, skrępowania, obrzydzenia, strachu i smutku. Charlie-wieloryb wyzwala inne emocje niż zwyczajnie wyglądający mężczyzna. Zalew uczuć, jakich doznaje osoba z nim się stykającą sprawia, że taka osoba inaczej też spogląda na samą siebie, dowiaduje się o sobie czegoś, czego mogła się nie spodziewać. Odkrywa przynajmniej część swego wnętrza wcześniej nieujawnioną, następuje jakieś samopoznanie, jakaś wewnętrzna metamorfoza.

Ludzie wiedzą, że Charlie jest człowiekiem, ale w swojej "wielorybiej" postaci wywołuje wrażenie raczej jakiegoś tajemniczego i przerażającego monstrum. Jest człowiekiem, ale będąc z nim ludzie czują się jakby tylko oni byli ludźmi. Charlie-wieloryb staje się jakby katalizatorem wewnętrznego samopoznania. Jest dla ludzi jak swoiste lustro. Jako człowiek jest zdolny do ludzkiego dialogu, ale jako nieludzkie wielorybie monstrum sprawia, że ludzie tocząc rozmowę z nim czują się jakby toczyli ją w samotności sami ze sobą.

W ten sposób przypomina mistycznego białego wieloryba z "Moby Dicka". I tak jak pościg za białym wielorybem w powieści można było interpretować jako podróż do samopoznania, i tak jak walka z wielorybem była chwilą jakiegoś przebłysku nieznanego nie tylko w postaci owego wieloryba, nie tylko legendarnego białego Moby Dicka, ale praktycznie każdego, bo pamiętajmy, że wieloryby w ogóle opisane zostały w powieści jako istoty tajemnicze i niemożliwe nawet do przedstawienia w postaci malowidła, kryjące się gdzieś na końcu świata, niedostępne dla oczu przeciętnego człowieka. Tak i Charlie kryje się w swoim domu, tak i on jest stworzeniem w podobny sposób tajemniczym, nawet podobnie niemożliwym do uwiecznienia, czy innymi słowy, o wyglądzie nieznanym przeciętnym ludziom przez ten brak włączonej kamerki podczas wykładów, Charlie-wieloryb jako monstrum ukryte przed ludzkim okiem w nieznanym dla większości osób miejscu, monstrum, z którym zetknięcie jest spotkaniem bardzo samotnym, ale spotkaniem skutkującym samopoznaniem.

I można by też pójść jeszcze dalej, czy też w nieco innym kierunku. Wieloryb jako nasza zwierzęcość/cielesność/strona fizyczna przeciwstawiana stronie duchowej i zazwyczaj uważana za tę niższą i gorszą, choć w istocie powinna być traktowaną na równi, by zachodziła zdrowa równowaga. Charlie poniża swoją cielesność, traktuje jak przeciwnika, walczy z nią. Tak jak wielorybnicy starali się zabić wieloryby, tak Charlie stara się zabić Charliego-wieloryba. Nie podchodzi do siebie z miłością, uważa, że zbyt dużo dał do powiedzenia swojemu ciału, co doprowadziło do tragedii, i teraz traktuje je jak swojego wroga. Jednocześnie sama otyłość sprawia, że w istocie walczy ze swoim ciałem każdego dnia wręcz dosłownie. Dokonał swoistej dysocjacji wyodrębniając z siebie ciało-przeciwnika. Tak jak wielorybnicy walczyli i zabijali wieloryby, tak Charlie walczy z Charlim-wielorybem. Obserwowanie tego jest bolesne, wywołuje smutek i to pięknie koresponduje z esejem Ellie, która pisze o tym smutku odczuwanym i w stosunku do zwierzęcia, i w stosunku do jego oprawców. Charlie-wieloryb jest tylko biednym cierpiącym zwierzęciem. Charlie nienawidzący i zabijający Charliego-wieloryba również jest godny współczucia. I nadal, również przy takim spojrzeniu, jest to droga do konfrontacji z samym sobą. W końcu Charlie-wieloryb umiera, a więc i umiera też Charlie, Ellie powraca do stanu dawnej, czującej empatię dziewczyny. Zarówno dla niej, jak i dla niego, jest to chwila wewnętrznej metamorfozy związanej z konfrontacją z samym sobą, i jednocześnie chwila pełnego wyzwolenia.

To, co mi się tu bardzo podoba, to to że happy end nie polega na naprawie relacji (ojciec-córka) jako takiej albo np. na rozpoczęciu leczenia Charliego. Podoba mi się, że pokazano tu, że śmierć fizyczna nie jest w gruncie rzeczy tak ważna, a życie nawet tak pełne autodestrukcji tak schorowanego człowieka wcale nie musi być życiem zmarnowanym. Może być to życie w pełni wykorzystane, jeśli potrafi się wyciągnąć nauki z zawartych w nim doświadczeń, jeśli podchodzi się z uważnością i staraniem, jak robił to Charlie. Obserwujemy kilka dni, więc bardzo krótki okres, jednak stan jaki widzimy na początku filmu ogromnie się różni od stanu na końcu. Bohaterowie ulegli wewnętrznym przemianom i rozwojowi, i to jest o wiele ważniejsze niż to czy są chorzy, zdrowi, szczupli lub nawet i żywi, czy martwi. Nie ma w tym filmie walki z otyłością, która w przypadku Charliego prawie na pewno nie miałaby sensu, bo nawet gdyby dawała jakieś efekty fizyczne, co jest bardzo wątpliwe, to nie naprawiłaby jego faktycznych problemów, a nawet w dużej mierze uniemożliwiałaby ich naprawę, bo nie wyszłyby na powierzchnię ukrywane przez problem otyłości, na którym wszyscy by się skupili. Nie byłoby takiej, jak tu nastąpiła, konfrontacji z córką jak i samym sobą. Nie byłoby swoistej ofiary, jaką Charlie złożył, by odkupić swoje winy. Nie byłoby prawdziwego happy endu.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Pięknie to wszystko piszesz.Dziękuję.Jestem po seansie i z uwagą czytam.

ocenił(a) film na 10
Krzysiek_W_filmweb

Dziękuję. Zafascynował mnie ten film i mocno poruszył. Dodatkowo bardzo lubię Brendana Frasera, przez co też bardzo go (filmu) wyczekiwałam. Z tymże w przeciwieństwie do większości osób uwielbiam Frasera nie za "Mumię" itp., a za role dramatyczne, których nikt nie wymienia. Jest w nim wiele delikatności, bardzo pięknej ludzkiej delikatności, którą też widać w jego kreacji w "Wielorybie", przez co nawet w tej ważącej 130 kg, według mnie udanej, charakteryzacji jakoś nie umiem widzieć w nim czegoś odpychającego.

Eleonora

rzeczywiście to co piszesz jest bardzo interesujące , ale co do charakteryzacji, sądzę, że on ważył raczej 230 (może nawet 330) a nie 130 kg. Co może nie ma aż takiego znaczenia, może o tyle, że waga 130 kg raczej nie zagraża życiu tak bezpośrednio.

ocenił(a) film na 10
Kredka8

Mi chodziło o wagę kostiumu, wchodzącego w skład charakteryzacji. Czytałam gdzieś, że to było właśnie 130 kg i zakładanie mu tego wszystkiego i ogólna charakteryzacja trwała za każdym razem po kilka godzin (najpierw zdaję się, że aż 6, a potem, gdy nabrali wprawy, trochę krócej). Natomiast grana postać, zgadzam się, że na pewno miała mieć wagę dużo większą, bo 130 kg zwłaszcza w przypadku tak wysokiego mężczyzny, to nie jest aż tak dużo.

Eleonora

Hej, dzięki za tak dogłębną i bogatą interpretację. Moim zdaniem kulminacyjna scena filmu wcale nie musiała oznaczać śmierci Charliego. Równie dobrze mógł to być start jego nowego życia. Liz powiedziała przecież "Czekam na dole", Ellie przeczytała esej do końca, powiedziała do Charliego "Tato". W tym momencie cały ekran zalała światłość, a jedną z ostatnich scen filmu (lub dokładnie ostatnią, czego nie pamiętam) było ujęcie z plaży, z owego pamiętnego dnia, o którym wspominała żona bohatera. Dla mnie był to swoisty powrót w czasie do tamtej chwili. Charlie zrobił coś, co naprawiło jego własne błędy. Znów był na tym samym etapie, co wtedy. Córka — wierzy w siebie i innych, była żona — sam nie wiem, chyba akceptuje jego pokręconą historię i mimo tego jak to dla niej trudne, rozumie motywacje, on sam — może ruszyć dalej.

maciezz

No, myślę, że jednak to wyobrażenie śmierci.
:-)
Ale jakże pozytywne i oczyszczające...

Eleonora

No, z tym jednym się nie zgadzam...
Nie czuję, żeby oceniał negatywnie swój homoseksualny związek. Podkreślał kilkakrotnie, że był piękny. Raczej do obżarstwa pchnęła go głęboka samotność i bezsens dalszej egzystencji.
Jedno, czego się uchwycił, to przyszłość Elie...

ocenił(a) film na 10
TOMCIO_27

Mi nie chodziło o to, że ocenia swój związek z Alanem negatywnie, ale że ma wyrzuty sumienia z powodu jego konsekwencji. Myślę, że gdyby miał dokonać wyboru drugi raz, to i drugi raz zdecydowałby się na ten związek, bo była to prawdziwa miłość, jednak jednocześnie Charlie zdaje sobie sprawę z tego, że doprowadziło to do zniszczenia jego ukochanego, jak i żony i córki,i w związku z tym czuje ogromne poczucie winy, i za to nie potrafi się nie nienawidzić. Tak ja to widzę.

Wybierając Alana zranił żonę i córkę, a później okazało się, że i przyłożył rękę do samozniszczenia Alana, ale jednocześnie umożliwił ukochanemu jak i sobie samemu poznanie czym jest prawdziwa miłość. Gdyby wybrał pozostanie z żoną żyłby wbrew sobie, co jest bardzo niszczące. Myślę, że często ocenianie co by było lepsze nie ma wielkiego sensu, bo każdy wybór ma swoje zalety jak i wady, i dzięki każdemu człowiek ma szansę coś zrozumieć, jakoś się rozwinąć. Życie Charliego w związku z jego sytuacją wydaje się bardzo przykre i wiele osób uznałoby, że zmarnowane, ale i takie życie daje człowiekowi szereg ważnych doświadczeń, przemyśleń i wniosków, więc i takie życie jest wartościowe. Potrafi być nawet bardziej wartościowe niż życie w miarę udane, ale przeżyte bez żadnych głębszych refleksji, a co by nie mówić, to jednak właśnie cierpienie zazwyczaj skłania człowieka do głębszego zastanowienia się nad sobą czy relacjami z innymi, mocno popychając jego rozwój do przodu. Tak więc mimo głosów w stylu, że ten film to "festiwal cierpienia" i "szantaż emocjonalny widza" ja jakoś widzę w nim wiele pozytywnego wydźwięku i potencjału ukojenia.

Eleonora

No i ślicznie!...
:-D

ocenił(a) film na 7
Eleonora

Co za piękna i dogłębna analiza filmu, jestem pod wrażeniem !

ocenił(a) film na 8
Eleonora

Pieknie podsumowalas,zreszta jak zawsze :;)

ocenił(a) film na 10
aronn

:))))

ocenił(a) film na 9
Eleonora

@eleonora Dziękuję za to co napisałaś. Pomogło mi to rozwinąć swój pogląd na ten film. Stałem się Twoim fanem! Chętnie zapoznam się z innymi Twoimi recenzjami i ocenami. Naprawde aż miło poczytać takie interpretacje. Aż ciężko będzie mi teraz zasnąć. Dobrze że nie sam tylko wtulony w drugą osobę. Dziękuję Ci.

ocenił(a) film na 10
Bear2go

jej! jaki miły komentarz :)) Dzięki wielkie!

ocenił(a) film na 8
Eleonora

Jestem ciekaw co myślisz o Biednych istotach.

ocenił(a) film na 10
aronn

Właśnie oglądam :)

ocenił(a) film na 8
darrowred

Jak dla mnie główny bohater próbuje odkupić swoje winy. Nie ratuje siebie, skazał swoją osobę na autodestrukcję, ma na koncie pieniądze ale się nie leczy. Wszystko chce przekazać córce jakby to miało zrekompensować wszystkie krzywdy i zniszczone życie. Nie zdaje sobie sprawy, że tak naprawdę córka i żona wolałyby żeby ich nigdy nie zostawiał i był kochającym mężem i ojcem. On jednak wybrał inną drogę, egoistyczną , był szczęśliwy ze swoim partnerem ale nie spodziewał się, że go straci. Gdy nie miał już nikogo oprócz jednej przyjaciółki zdał sobie sprawę, że nic mu nie wyszło, nic nie znaczy, budzi odrazę i nie pozostawi po sobie żadnych dobrych wspomnień. Próba ratowania córki ...? Raczej próba udowodnienia sobie, że chociaż jedną rzecz mu wyszła dobrze- córka. I znowu myślenie tylko o sobie......a końcówka? Wyzwolenie, które kładzie kres cierpieniu. Ale czy córka będzie go pamiętać dobrze? Nie wiadomo...

ocenił(a) film na 8
nat82

Jasne. Wiemy skądinąd, że każde altruistyczne, ofiarne, pomocne czy po prostu życzliwe zachowanie można bez trudu sprowadzić do zachowań skrajnie egoistycznych. Oglądając ten film miałem wrażenie, że opowiadacz za kamerą zupełnie Charliego nie ocenia. Więc daje nam wybór. Można patrzeć tak i tak. Ja sobie patrzę na efekty i myślę, że Charliemu udało się przed śmiercią zrobić to co zamierzał. I, że to jest ok. A sporo tu jest energii poświęconej (głównie na portrety innych postaci) by przekazać, że intencjonalność działań może mieć czasami drugorzędne znaczenie.

ocenił(a) film na 8
nat82

Podobnie odebrałam głównego bohatera. Jak dla mnie córka to jedynie pretekst, żeby mógł powiedzieć, że nie przegrał życia. Cały seans bije od niego egoizm. Nie chcę jechać do lekarza (bo niby odkłada pieniądze dla córki, która pewnie by wolała mieć przy sobie ojca przez wszystkie lata niż pieniądze). Podobnie z żoną, czy przyjaciółka. Dla mnie ten film to pokaz tego, że egozim i dążenie do własnych celów bez patrzenia na potrzeby innych, kończy się destrukcją.

ocenił(a) film na 8
nat82

Zgadzam się. Potrzebowałem dnia, aby ten film przetrawić. Charlie to antybohater. To egoista. Liczyły się tylko jego potrzeby. Nie ma umiaru. Wydaje się być miły i potrzebujący, ale to pozory. Jest zły i nie widzi zła w córce. Jest zachwycony jej zachowaniem. Karmi się współczuciem i cierpieniem innych a zarazem sam cierpi. Wykorzystuje bliskich i rujnuje im życie. Film dał mi sporo do myślenia. To przestroga jak nie postępować.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones