Jak ktoś oglądał "Karmazynowy przypływ", to "Wilczych ech" już nie musi :-)
Spodziewałem się fajnego thillerka, a wyszła tania sensacja. No niestety.

O ile sama fabuła jest OK - dużo się dzieje, do tego fajne efekty dźwiękowe, fajne zdjęcia, to efekt końcowy bardzo psują tendencyjne zagrania i po prostu głupota i do bólu chore stawianie na wymuszoną widowiskowość.

[MOŻLIWE DELIKATNE SPOJLERY!!!!]







Nie wyobrażam sobie, żeby dowódca okrętu podwodnego samodzielnie wychodził na zewnątrz i własnoręcznie zestrzeliwał śmigłowiec - sorry, od tego ma setkę ludzi pod dowództwem. A sam śmigłowiec przeznaczony do niszczenia okrętów podwodnych i wyposażony w rakiety ostrzeliwuje okręt chyba z kapiszonów. No a jak wybucha, to w eksplozji godnej wręcz Gwiazdy Śmierci.

Później mamy okręt atomowy, w którym w zasadzie nie wiadomo kto dowodzi. Rozkazy, których nie można odwołać. Centrum Dowodzenia, gdzie w zasadzie każdy sobie może wejść. Mamy konflikt jądrowy, więc odpowiadamy ogniem "błyskawicznie, ale spoko - dopiero za godzinę". Konflikt ogólnoświatowy? Spoko, cały świat nic nie robi, wszytko załatwiamy jednym okrętem....

I parę żenujących scen. Chcesz poderwać dziewczynę? Wypożycz książkę do matematyki wyższej a ona odda się jeszcze dziś! No i nie wierzę aby gość od sonarów nie wiedział co to jest transformata Fouriera - przecież to jest dokładnie to co widzi na monitorze podczas pracy :-) Tajne archiwum wojskowe? Trudniej chyba dostać się do toalety w McDonaldzie...

Kto ratuje się z okrętu? Dowódca? Admirał? Nie, osoba która nie ma większego znaczenia. No i z tego co wiem po takim "ratunku" z takiej głębokości z człowieka wiele by nie zostało.

Słowem: niezły film ale zrobiony na modłę tłumów i jako realizacja wyrachowanego biznesplanu.