Mnożą się seksualno-perwersyjno- niegustowne "poematy" na cześć (?) młodej-coraz młodszej
miłości, a mnie za każdym razem sens i smakowość erotyzmu w kinie umyka tylnymi drzwiami,
jak gdyby twórcy tych filmów spowiadali mi się ze swej niechęci do seksu i obsmarowywali go
fekaliami różnego gatunku i kształtu. Paradoksalnie seksu w tych filmach niewiele, dobrego
smaku jeszcze mniej, za to dużo gnijących odchodów co to wypalają nozdrza, pozycji na pieska, i
głęboko skrywanych przed okiem kamery fałd na dupie. Niemal czułem cuchnące bąki bohaterki
czające się po kątach, gazy trujące szczególnego sortu, bo trafiające w przewrażliwiony i
ociekający głupotą bezdenną syndrom męskości. Etap pierwszy więc zaliczony, cel pana
reżysera osiągnięty: seks jest do dupy (dosłownie i w przenośni) i w niej powinien zostać. Etap
drugi: seks z kozą przy drodze a nawet ze skunksem jeśli się nawinie. Ten wydziela zapaszki
szczególnie intensywne. Woniacze wszystkich krajów łączcie się!!!
Reżyser/scenarzysta filmu jest zboczeńcem, ale niestety hetero, gdyby był pedałem nakręciłby film o facecie, który obwąchuje i oblizuje swoje niemyte genitalia, jara się brudnymi deskami klozetowymi i wsadza sobie warzywa w tyłek. Niestety dostało się kobietom. A może właśnie reżyser jest pedałem i dlatego przedstawił kobiety jako obleśne cioty, żeby zniechęcić do nich. Któż to wie...