Oglądając "Wroga numer jeden" oraz wspominając jej poprzedni film "W pułapce wojny" zastanawia mnie jedna rzecz: jak średniej jakości reżyserka, jaką jest Bigelow jest
w ostatnim czasie tak nagradzana i faworyzowana? Doszedłem do prostego wniosku: to nie jej warsztat i geniusz filmowy, lecz tematyka filmów, które wybiera powodują, że
jest na świeczniku. Czy to dobrze? Dla mnie niekoniecznie, ponieważ im łatwiejszy "medialnie" temat, tym lepsza publika i więcej pochwał.
Może pozostali na filmwebie mają inne przemyślenia? Proszę więc o dzielenie się swoimi spostrzeżeniami.
Ponadto na plus filmu zaliczam: udaną rolę Jessici Chastain oraz dobry montaż.
Minusem tego, choć to już chyba ostatnio taki trend, długość filmu. Na Boga - prawie trzy godziny można było pokazać w ciągu dwóch. Uczyć należy się od Pana Polańskiego
- jego "Rzeź " to tylko 77 minut filmowej uczty. Dlaczego więc filmowcy torturują mnie ostatnio takimi dłużyznami, tak jakby nie mieli samokontroli w sobie.
Pozdrawiam i jeszcze raz zapraszam do dzielenia się swoim zdaniem.
Ps. Jak ktoś nie oglądał filmu, to nawet niech nie próbuje się wypowiadać :-)
:-))))