W roku 2001, roku zamachów inspirowanych przez Bin Ladena wiadomo było, że zostały zaatakowane symbole potęgi USA - potęgi gospodarczej, militarnej, politycznej. Dwa pierwsze się udały, ostatni nie. Ale gdy ktoś atakuje symbole, to nie chodzi mu o terror, chodzi o wyraźny sygnał - to mi przeszkadza. To okrutny, ale akt polityka, jakim Bin Laden był.
W filmie Bigelow silnie zindoktrynowani, niezbyt bystrzy agenci CIA szukają wiatru w polu. Mają wszystko - głębokie przekonanie o własnej racji, zdolność unicestwienia przeciwnika, wewnętrzną siłę, pracowitość, technikę i furę pieniędzy. Na koniec płaczą po niby sukcesie.
To byłby naprawdę dobry film, ale mi przeszkadzała cały czas świadomość, że oglądam działania jałowe, które bardziej śmieszą niż poruszają. Maya to mucha złapana w sieć własnych słabości, które dopiero po zabiciu Bin Ladena i w latach następnych będzie w stanie pojąć.