Tzn. - z jednej strony mogłabym wymienić wiele zalet, z drugiej - wiele wad. Po stronie zalet znalazłby się przede wszystkim aktorstwo - Deppa, Bale'a i Cotillard. Do tego świetnie dopracowane stroje, scenografia i różne "smaczki" oddające klimat epoki (komunikaty z radio, kino itd.). Po stronie wad - przede wszystkim niekonsekwentne prowadzenie kamery. Gdyby sceny statyczne filmowane były w sposób statyczny, a dynamiczne - tak, jakby kamerowano "z ręki", znalazłabym jakieś wyjaśnienie dla takiej decyzji reżysera. Tymczasem tu w pewnym momencie wszystko ulega przemieszaniu, w spokojnych scenach, w których mało się dzieje, kamera trzęsie się na wszystkie strony. Najgorzej wypada to chyba w scenie, kiedy koleżanka Billie zastępuje ją przy radio, podczas gdy ta wychodzi z domu. To krótka scena, z ważnym dla fabuły detalem, tymczasem widać było przede wszystkim np. bluzkę czy kawałek płaszcza Cotillard. Film jest na tyle długi, że takie prowadzenie kamery stało się dla mnie bardzo męczące. Poza tym uniemożliwiło dobre poznanie innych bohaterów - miałam problem z rozpoznaniem po twarzy, kto jest np. Homerem, kto Baby-face-Nelsonem, a kto jeszcze kim innym. Po pewnym czasie przestało mieć to dla mnie znaczenie, po prostu wszyscy po kolei ginęli. Strasznie zubożyło to dla mnie fabułę. Kolejna sprawa to sposób filmowania scen strzelania z karabinów maszynowych - bez chyba żadnego filtra. Czy tylko ja w pewnym momencie zasłaniałam oczy, starając się uchronić przed migreną wywołaną ZBYT dynamicznymi efektami świetlnymi? Wydaje mi się, że film powinien mieć jakieś ostrzeżenie dla epileptyków...
Poza tym scenariusz jest dość "rozwleczony" - film bez żadnej szkody (a może i z pożytkiem) można było skrócić 0 30-40 minut.
Niestety, wszystkie te wady spowodowały, że nieco zawiodłam się "Wrogami..." - którzy (z taką obsadą!) mieli szansę być naprawdę genialnym filmem.