PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=467091}

Wrogowie publiczni

Public Enemies
2009
7,1 178 tys. ocen
7,1 10 1 178062
6,2 41 krytyków
Wrogowie publiczni
powrót do forum filmu Wrogowie publiczni

Miało byc wielkie boom! No i było. Tyle tylko, że to wielkie boom nie było właściwie dobrze dopracowane. Film po seansie pozostawia pewien niedosyt; mogliśmy miec gangsterską epopeję na miarę XXI-wiecznej "Gorączki" ("Godfathera" pomińmy z wiadomych względów), kolejny klasyczny pojedynek rabusia z pościgowym wilkiem rozpisanym na dwóch mega-aktorów. Co zawiodło? Przede wszystkim niewłaściwe proporcje i za mało napięcia. O ile rekonstrukcja lat 30-tych jest przepyszna (budżet został właściwie wykorzystany), o tyle akcja się w nim tocząca nie zapiera dechu w piersiach, wielka szkoda. Mann skupił się na Dillingerze, nicponiowatym przywódcy bandy morderczych złodziei. Johnny zagrał oczywiście z klasą, nie zszedł poza swoją co najmniej przyzwoitą normę, a jednak, w scenach strzelanin nie całkiem przekonuje. O wiele lepiej wypada w scenach intymnych, czy to z lalkowatą Francuzeczką (niezła Cotillard) tudzież w kinie, kiedy siedzi sobie niczym przeciętny widz, podczas gdy cały wydział policyjny go szuka:)
Zawiódł natomiast Bale. Znowu, tak jak w najnowszym "Terminatorze", zagrał na jednej nucie. Jego Purvis jest wprawdzie elegancki i konkretny, ale zupełnie nieciekawy psychologicznie. Bale niestety od zeszłorocznego "Dark Knight" odpuścił sobie najwyraźniej granie i póki co zadowala go powielanie poważnych min na przemian z wydzieraniem się grubym głosem a la człowiek-nietoperz u Nolana. Mogła byc rola co najmniej bardzo dobra, a tak wyszła średnio - poniżej jego możliwości. A może nie ma już aktorsko niczego do zaoferowania, to tylko widzowie narobili sobie niepotrzebnie apetytu na jego wielkie kreacje? W każdym razie w pojedynku ekranowym wygrywa Bale, zgodnie z historią, niemniej ja kibicowałem Dillingerowi; bo to zwyczajny facet, który lubił pic, uprawiac seks i hazard, tyle że przyszło mu życ w niewłaściwych czasach.
Na koniec co nieco o zdjęciach kamerą cyfrową. Jednak raziły. O ile w kilku sekwencjach nie były wadą, o tyle aż prosiło się, żeby nakręcic to na starym, poczciwym sprzęcie na statywie, zamiast z ręki. Momentami gubiłem akcję z oczu, a chyba nie o to chodziło, a jeśli tak, to nie jestem zadowolony z takiego wyboru operatora i reżysera. Muzyka Goldenthala brzmiała wyraźnie w tych scenach, kiedy powinna, ale czy to wystarczy na kupienie soundtracka, jeszcze nie wiem. Najlepiej wypadły dźwięk oraz efekty dźwiękowe; momentami miałem wrażenie uczestnictwa w strzelaninach, właśnie za sprawą wyraźnego jak diabli dźwięku z karabinów i mini-gunów. Jak nie będzie Oscarów w tej dziedzinie, to niech spece przyznający nagrody za nie lepiej sobie darują tę fuchę.
Podsumowując (i kończąc swój długi wywód wreszcie), Mann nie spaprał roboty jak przy długometrażowym odcinku "MIami Vice", nie nakręcił jednakowoż filmu mogącego konkurowac kunsztem z "Heat", lecz to wciąż dobry, a miejscami rzeczywiście wciągający film gangsterski w klasycznym tego słowa znaczeniu. I dobrze, że nie bije rekordów kasowych; niech Mann wciąż robi swoje, może następnym razem powie coś więcej od siebie.
7,5.