Po bardzo dobrym "Zabiłem moją matkę" oczekiwałem sporo po młodym, obiecującym Dolanie. Zewsząd ochy i achy i pochlebne wypowiedzi odnośnie jego drugiego filmu narobiły mi na niego ochoty i, niestety, strasznie się rozczarowałem.
Film dłuży się niesamowicie i Dolan osiągnął to na kilka sposobów. Po pierwsze: wplatanie w wątek wypowiedzi losowych bohaterów, odnośnie tego, jakie to emocje odbierać sms'a od ukochanego i ile to przykrości sprawiła im miłość. Ich udręka emocjonalna i pseudo dokumentalna forma poparte są irytującymi, nic niewnoszącymi zbliżeniami i oddaleniami kamery. Po drugie: wplatanie scen rozmów Francisa i Marie z kochankami i urywki pieszczot. Można to tłumaczyć chęcią zobrazowania mechaniczności i płytkości nieuczuciowego seksu, ale dialogi okraszające te momenty są nie do przeżycia (na czele z wyjaśnianą z egzaltacją „teorią papierosową” – wynurzenia na poziomie szczyla, który jara szlugi od 2 tygodni i został „doświadczony przez życie”, dodatkowo męczyła mnie tu strasznie przerysowana gra Chokri). Także ujęcia w zwolnionym tempie, takie jak to, gdy Francis i Marie zmierzają do restauracji spotkać się z Nicolasem, nie tylko nie są na tyle imponujące wizualnie, by się nie dłużyć, ale przy całym ich ostentacyjnym wręcz podkreślaniu rywalizacji o kochasia, nie mogły we mnie wzbudzić emocji odnośnie tego konfliktu i ich uczuć – dla mnie pozostają to dwie papierowe postaci i przerost formy nad treścią. Podobne odczucia mam wobec tych scen w zwolnionym tempie okraszonych akompaniamentem muzyki klasycznej – podobny zabieg co na początku „Zabiłem moją matkę”, jednak kiedy w tamtym filmie stanowił fantastyczny smaczek, tutaj nuży powtarzalnością.
Udaje się trochę filmowi zagadka Nicolasa – czy wiedział o rywalizacji tamtych dwojga? czy napawał się w ten sposób swoim narcyzmem, a może faktycznie miał ich tylko za przyjaciół i ta sytuacja go przerosła? Niestety ten problem ginie w toni tych wszystkich irytującym form, ładnych zdjęć, które jednak po czasie zaczynają razić cukierkowością i Dolana chodzącego po domu w kapturze i refleksyjnie gapiącego się w lustro – może mniej instagrama, a więcej treści?
Eksplorowania Dolana nie zamierzam wcale zarzucić i wciąż jego postać w kinie wydaje mi się pociągająca, ale po debiucie to naprawdę jest skok w dół i mam nadzieję, że jego kolejne filmy nie okażą się jedynie ładnymi obrazkami promującymi homoseksualizm.
Następny jest "Na zawsze Lawrence" i jest bardzo dobry. Ja mam identyczne odczucia. Miałem wrażenie, że Nolan nie pozwala się tej historii rozpędzić, ciągle ją tnąc i wrzucając swoje zabawy. Zabawy, który nie były uzasadnione. Mam wrażenie, że było na ten film za dużo pomysłów, a mało scenariusza. :)