Muszę przyznać, że do połowy filmu odnosiłem wrażenie, że oglądam wręcz oscarową produkcje. Potem było już coraz gorzej. Denerwowała mnie coraz bardziej tenedncyjna fabuła. Moja koleżanka, która czytała książkę, ale nie oglądała filmu, powiedziała, że w książcę fabuła też robi się coraz słabsza. Ja książki nie czytałem, więc nie mogę tego ocenić.
Po za tym denerwowały mnie najprostsze niedociągnięcia techniczne. Powinni się zdecydować po jakiemu tam mówią. Niewielkie japońskie wstawki (mówione np. przez megafon japońskiego żolnierza czy Konnichiwa na powitanie amerykańskich żolnierzy) w anglojęzycznym filmie tylko przeszkadzają.
Niemniej jednak film jest warty obejrzenia nie tylko dla osób interesujących się Japonią (a do których ja się zaliczam). Choćby po to, żeby ostatecznie zerwać z mitem gejszy-prostytutki.
Po drugie: muzyka. John Williams bardzo dobrze zrobił, że zrezygnował z ostatniej części Harry'ego Pottera, bowiem w "Wyznaniach gejszy" odwalił kawał cholernie dobrej roboty.
Po trzecie, wspaniale pokazany jest Japonia w pierwszej połowie XX wieku. Zderzenie tradycji ze współczesnością. Tradycyjnie budowanych domów oraz wystrojów ulic ze współczesną modą.
Plus wspaniałe zdjęcia (choć scena wspaniałego tańca Chiyo mogłaby być znacznie lepiej pokazana) no i gra aktorska.
POLECAM!!!
Zawsze byłam zainteresowana wschodnią kulturą – japońską przede wszystkim. Najwięcej uwagi poświęcałam zawsze gejszą, a poznawanie ich kultury traktowałam jak przyjemność. Gdy dowiedziałam się, że sam Rob Marshall, reżyser jakże świetnego ,,Chicago” robi ekranizację powieści Goldena, zaczęłam czekać z utęsknieniem. Potem dowiedziałam się, że grają tam moje trzy ukochane aktorki i że muzykę napisał John Williams. Pomyślałam sobie: ,,Świetny reżyser, świetna książka, świetna obsada, świetny kompozytor – tego filmu nie da się schrzanić”. Nie miałam racji. Da się.
Film kompletnie przeistoczył obraz kultury japońskiej i momentami jest zupełnie bez sensu. Np. ,,Taniec śniegu”. Hmmm…ładna nazwa. Coś jeszcze? Tak , to była najbardziej żenująca scena z całego filmu. Że niby gejsze tańcząc rzucają się po scenie i machają łapkami? Bardzo śmieszne! Ludzie! Przecież to jest kompletne przeciwieństwo ideału piękna, jakim kierowały się gejsze. A makijaż? Przecież one nakładały sobie na twarz nieprawdopodobne ilości kosmetyków, żeby ich twarz przypominała maskę. A w filmie- mają na ustach śladowe ilości pomadki. Do tego włosy- co Mameha ma na głowie? Według tamtejszej mody nosiło się sztywne i strojne koki, a nie zaczesywało się rozpuszczone włosy na bok. Do tego, zrobienie koku Hatsumomo w tamtych czasach trwało okropnie długo, trzeba było chodzić do specjalisty a do tego było kosztowne. Usztywnienie włosów wymagało wtarcia w nie dużej ilości wosku. Rozplątanie czegoś takiego jest nie lada sztuką, więc mogę wiedzieć czemu Hatsumomo co pięć minut ma rozpuszczone włosy? Przecież to jest bezsensu!
Film jest na ,,amerykański rozum” – są wzruszające teksty w stylu ,,będziesz zmęczona, będą ci krwawić stopy” (czemu? Gejsze nosiły buty jak każdy przeciętny Japończyk, więc czemu całej Japonii nie krwawią stopy, a jednej małej gejszy tak?), chińscy aktorzy mówią po angielsku (po co płacić za tłumaczenie) a cały obraz kultury jest przeistoczony, żeby się ,,widzom podobało”.
Żenada