film trwa dwie godziny, zaczyna się nieźle, powoli wciąga ale to wszystko do czasu. po uwikłaniu widza w "babskie intrygi", spektakularnym sukcesie jednej z postaci, jesteśmy przygniecieni bombą wojny a następnie czeka na nas, zaczajony niczym morderca w ciemnym zaułku, przesłodzony koniec. żeby przebrnąć przez takie "wyznanie" trzeba więc okazać sporą dozę cierpliwości i nieco... naiwności. czy wyrwane z życia 2h są w stanie zrekompensować całkiem przyjemne zdjęcia krajobrazu i przeniesienie się w świat kwitnącej wiśni, to już indywidualna ocena każdego, kto zgodzi się podnieść rękawicę rzuconą przez ślicznotkę o białej twarzyczce. ja podniosłam i poczułam się przygnieciona dozą słodyczy i widma "pana prezesa". w porywach daję 6/10.
Zgadzam sie o przeslodzonym koncu, ale nie presadzaj w druga strone. Byl to kawal dobrego komercyjnego kina, ktore ogladalo sie z przyjemnoscia.
Jedyne co mnie zabolalo w tym filmie to takie przelozenie kultury japonskiej na jezyk zachodniego (a raczej amerykanskiego) widza. W tym filmie byla za malo japonii w japonii, chociaz cala oprawa imponujaca... Czuje sie niestety, ze to amerykanska produkcja pod kierunkiem 100% zmerykanskiego rezysera