Normalnie takie filmy wyłączam po kilku minutach, ale doszedłem do wniosku, że jako osoba, która uważa się za silna psychicznie dam rade obejrzeć całość. Świetne badanie naukowe. Czułem się źle przez cały film i ratowałem się pozytywnymi myślami. Zielona łąka, słonko, szum morza w oddali. Rozumiecie ten szajs. Udało mi się powstrzymać wymioty, ale po pewnym czasie poczułem, że puszczają mi zwieracze. Okazalo się, że do połowy filmu dostałem raka mózgu, który później dostał własnego raka I razem uciekli w krwawej biegunce przez odbyt, bo nie byli w stanie dokończyć tego filmu razem ze mną. Kiedy film się skończył czułem się gorzej niż po bad triple na grzybach I kwasie. Nawet z perspektywy czasu moja była, która podczas seksu oznajmiła mi, że jest w ciąży z kochankiem nie była tak niszcząca. Przez cały film czułem się upokorzony nie tylko jako mężczyzna, ale jako człowiek, u samych podstaw człowieczeństwa.

A z poważnej strony to film słaby, dowcipy wulgarne, niesmaczne, feminizm tryska z ekranu jak squirtujaca laska po przetrzepaniu zwojem tysiącdolarówek.
Film jest jednocześnie ostatecznym dowodem na nieistnienie boga, ponieważ ten powinien zesłać plagi na ludzkość juz podczas pisania scenariusza. Nie wiem, czy teraz "aktorom" mówi się - bawcie się po prostu dobrze, my to nagramy, a ludzie i tak za to zapłacą - AKCJA!

Chciałbym umrzeć. Nigdy nie czułem się tak upodlony jako człowiek.