Dałem mu szansę choć to Netflix czyli BLM i LBTQ+, ale po 20 minutach żałowałem, a dotrwania do napisów końcowych (dla spokoju sumienia, żeby nie było że oceniam po pierwszych 20-30 minutach) będę żałował jeszcze zapewne długo.
I nie chodzi o to, że w filmie grają główne role czarni. Można by położyć na to przysłowiową laskę, gdyby opowiedziana historia miała sens. Gdyby aktorzy mieli dowolny inny kolor skóry, ten film nie miał by tak samo sensu. Ponad 120 zmarnowanych minut życia.
Zagrany ledwie poprawnie (co w obsadzie tego gniota robi Idris Elba?), zmontowany w sposób nie wywołujący irytacji, ale treść i opowiedziana historia nie mają sensu. Ani to komedia ani western, ani film drogi.
Pociąg zatrzymujący się na szczerej, pustej prerii na widok jeźdźca na koniu na torowisku?
Maszynista (sam w kabinie bez pomocnika/palacza), zatrzymujący pociąg i tłumaczący, że to nie jest prawidłowy sposób na zabranie się pociągiem. Nie wspominając o tym że pociąg zatrzymuje się na jakiś 150 metrach.
Jedyna scena, która wywołała u mnie uśmiech to nieporadny nieco, ale udany, napad na bank "w mieście białych". Sama sytuacja i scenografia są komiczne. Bo "miasto białych" jest faktycznie białe. :)
Może gdyby to była adaptacja jakiegoś komiksu, albo powieści fantazy/sf (jak np Bright) to można by przymknąć oko na niedociągnięcia scenariusza i grę aktorską.

Słaby to film i nie polecam go nikomu. Szkoda 120 minut życia.