Dobrze, film mnie poruszył. Na scenie egzekucji Coffey'a ryczałam jak bóbr. Ale faktem jest, że popłakać to ja się mogę i na Luz Maryi.
"Zielona Mila" nie ma powalającej fabuły. Przeczytałam parę postów zwolenników tej produkcji i nieustannie przewija się tu jedno stwierdzenie: "bo ty tego nie zrozumiesz". Ale jeszcze chyba nikt nie wyjaśnił co tutaj jest do zrozumienia. Po prostu większość ludzi nawet nie próbuje samemu zinterpretować tej historii, tylko opiera się na powszechnej opinii, że film rewelacja i jeśli nie widzisz tu głębi to idź oglądać Panoramę. A kiedy zapytać co Ci dało obejrzenie ZM poza toną wysmarkanych chusteczek - cisza tudzież powtarzanie w kółko tego samego. U wszystkich zachwyt, ale o co?
Do pewnego momentu myślałam, że zamysłem scenariusza było zmuszenie nas do zastanowienia się nad karą śmierci. A co za tym idzie - nad sensem zemsty, nad tym czy faktycznie reguła "oko za oko, ząb za ząb" się sprawdza. Ale scenarzysta zaraz wybił mi to z głowy w scenie, kiedy Coffey oddaje Percy'emu część tych dziwnych czarnych motylków (ciem?), po czym ten z zimną krwią zabija Wild Billa. Czarny olbrzym kwituje z miną cierpiętnika: "bo on był zły". W tym momencie poczułam się już kompletnie zbita z tropu. To o co w tym filmie chodzi? Siedzę bite dwie godziny przed telewizorem oczekując czegoś niebanalnego, rewelacyjnego, czegoś na miarę ósemki na FilmWebie i dostaję zwykłą amerykańską papkę - zło zostało ukarane, zły strażnik poszedł do psychiatryka i gdyby nie ta śmierć Coffey'a to już w ogóle cud, miód i happy end po całości.
Patrząc na to wszystko nie przychodzi mi na myśl nic innego, niż stara zasada Hamerykańskich produkcji, która odbiorcy niczym nie zaskakuje i nie pozostawia żadnego pola do głębszej refleksji niż "są ludzie źli i są ludzie dobrzy, którzy mogą się nam wydawać źli, ale się nawrócili i są OK, natomiast są też naprawdę ludzie bardzo źli i ci już na pewno nie są dobrzy i ich trzeba zabijać albo zamykać w psychiatrykach". Taki banał ubrany w górnolotną otoczkę w postaci niezłych aktorów i paru łzawych scen.
Ten film do mnie nie trafił. Może gdyby nie miał opinii rewelacyjnego inaczej bym go odebrała. W końcu śmierć to coś, co dzieje się obok nas każdego dnia. Pewnie, że obraz robi duże wrażenie. Że nie sposób nie uronić łzy kiedy na stracenie idzie Twój ulubieniec, na dodatek niewinny, który wszystkim chciał tylko pomóc. Ale obraz łatwo zapomnimy, a przesłanie, mądrość filmu zostaje w nas na długo. W przypadku "Zielonej Mili" - przykro mi, ale ja już nie pamiętam o czym ten film był.
Nie rozumiem Cię. W każdym zdaniu mam pisać "wg mnie Hitler źle czynił zabijając Żydów"? "Według mnie Piła to lepszy film niż Amadeusz"? "Wg mnie Zielona Mila nie zasługuje na status arcydzieła"?
A Ty nadal nie podałeś argumentów dlaczego niby to ZM miałby być arcydziełem. Zamiast tego próbujesz rozdwajać rację. Powodzenia.
Nie powiedziałem, że w każdym zdaniu, ale przydałoby się to zaznaczyć jednak:] Nie uważam tego filmu za arcydzieło. Wg mnie film jest pomiędzy bdb a rewelacyjnym, ale połówek nie ma. Lubię takie filmy, nawet nie czuć było, że film trwa ponad 3h i zawsze oglądam go z zaciekawieniem. Świetnie zagrane role, zdjęcia, historia Coffeya wzruszająca- w natłoku tego co serwuje nam świat przydają się filmy, które jedna oddziaływają na człowieka w taki sposób. Może jest lekko naiwny, ale podobnie jak "I am Sam" wzbudza współczucie dla bohaterów-no ale owszem w dzisiejszych czasach to uczucie nie jest raczej obecne.
Ale co mam zaznaczać? Rzecz oczywistą? Tak jak rzeczą oczywistą jest to, że Hitler nie robił dobrze i że Piła nie jest wiekszym arcydziełem od Amadeusza, tak samo oczywistą jest to, że ZM nie jest arcydziełem. Stąd te przykłady. Nie wiem zatem, po co miałbym używać stwierdzenia "wg mnie"?
Zresztą, sam to napisałeś. Zdjęcia - to sprawy techniczne, role, historia - to powierzchowność. Film jest naiwny, a przez swoją historyjkę sięga do bardzo prostych uczuć. Wzbudza współczucie. Wzbudza współczucie również film na youtubie jak zdycha pies.
Dlatego nie rozumiem. Pisałem o rzemieślnictwie, rzetelnej odtwórczości, skrytykowałem powszechną opinię na jego temat jako arcydzieła, a Ty miałes obiekcje. Choć teraz potwierdzasz niejako, że to nie arcydzieło.
A więc tu nie ma głębi. A bez głębi nie może byc piedestału. I o to mi i autorce tematu chodzi ;) pozdrawiam
Zaznaczać masz to, że to Twoja opinia :] bo jednak jest odmienna od większości, a poza tym nie sądzę, że jesteś wybitnym fachowcem w tej dziedzinie.
Rozumiem, że sprawy techniczne , role itp nijak się mają do odbioru filmu?
Nie twierdziłem, że jest to arcydzieło. Przyczepiłem się tylko do tego, że nakreślasz swoją opinie jako wyznacznik tego co jest ok a co nie - jak hitler :]
"Rozumiem, że sprawy techniczne , role itp nijak się mają do odbioru filmu? "
Mają, ale same nie wystarczą, by uznać film za arcydzieło. Tu musi być głębia. A to co sądzi wiekszość mało mnie interesuje, stąd też odpisałem adonae, a nie w jakimś tam innym "zachwalającym" temacie. Większość to są masy. Jak pracowałem w kinie to ta większość szła na "Taniec z gwiazdami", podczas gdy obok była "Cesarzowa" i garstka osób. Śmieszne trochę.
Wybitnym fachowcem nie jestem i za takiego sie nie uważam, ale do obiektywnej oceny ZM to akurat wystarczająco dorosłem. Wierz mi.
I PS: nie sugeruj się moja prywatną oceną. To jest subiektywna opinia i mój osobisty odbiór przefiltrowany przez moją skalę i moje wartości. Obiektywnie i przyjmując skalę na FW film zasługuje na 7. Czyli dobry. Nic więcej.
"Przyczepiłem się tylko do tego, że nakreślasz swoją opinie jako wyznacznik"
Nie, ponieważ podpieram ją argumentami (a raczej zrobiła to autorka, ja tylko przytaknąlem)