Za nami trzeci dzień festiwalu Planete Doc Review. Na widzów czekało jak zwykle mnóstwo świetnych filmów dokumentalnych, a relację z tych, które wydały się nam najciekawsze, możecie znaleźć poniżej. Jednocześnie przypominamy, że użytkownicy Filmwebu mogą wybrać najlepszy filmy konkursu festiwalu, głosując
TUTAJ. Zwycięski film zostanie wydany w kolekcji Planete Doc Review na DVD.
Wszystkie informacje na temat festiwalu znajdziecie na
filmwebowej stronie imprezy. Zapraszamy do lektury, a potem do kin na czwarty dzień atrakcji, o których przeczytać możecie
TUTAJ.
W kraju cara Władimira Festiwal Planete Doc Review nie pierwszy raz zagląda za żelazną kurtynę rosyjskiej demokracji. W zeszłym roku mogliśmy obejrzeć m.in. film dokumentalny o zamordowanej dziennikarce opozycyjnej Annie Politkowskiej. Tym razem w trakcie imprezy możemy obejrzeć m.in.
"Rewolucję, której nie było" w reżyserii
Aliony Poluniny. Reżyserka śledzi poczynania losy Anatolija i Andrieja - dwóch członków Partii Narodowo-Bolszewickiej, którym marzy się wielki przewrót polityczny. Mamy rok 2007 - za dwanaście miesięcy odbędą się wybory prezydenckie. Wygra w nich, jak wiadomo, namaszczony przez Władimira Putina premier Miedwiediew. Na razie opozycjoniści szykują się do walki o nową Rosję.
Dopisany przez historię epilog każe widzowi spojrzeć na film
Poluniny z gorzką ironią. System wydaje się być niezniszczalny, a ci, którzy próbują rozsadzić go od środka, skazani są na porażkę. Między władzą a opozycjonistami jest jeszcze kościół prawosławny - ten zapewnia może ucieczkę w świat metafizycznych doznań, ale gdy idzie o politykę, stoi twardo po stronie rządzących. Bohaterowie muszą uważać, bo strata szansy na zwycięstwo to zaledwie moralna klęska. Utrata życia zaboli dużo bardziej. Sam film rewolucyjny raczej nie jest, ale jeśli należycie do wiecznych wywrotowców, z pewnością nawiążecie duchową więź z Anatolijem i Andriejem. (łm)
Rumble in the jungle Latem 1974 roku w afrykańskim Zairze doszło do pojedynku bokserskiego między
Muhammadem Alim i
George'em Foremanem. O walce zrobiło się na tyle głośno, że ktoś wpadł na pomysł, aby przy okazji zorganizować również festiwal muzyczny. Do Kinszasu przybyły największe czarnoskóry gwiazdy tamtych lat, m.in.
James Brown,
B.B. King i The Crusaiders. Przez trzy dni w stolicy Zairu rozbrzmiewały najgorętsze rytmy, a całość dokumentowały cztery kamery.
Nakręcone wówczas materiały zostały zaprezentowane publicznie dopiero po kilkudziesięciu latach dzięki uporowi
Jeffreya Levy-Hintego, który wraz ze swoimi ludźmi zmontował półtoragodzinny film.
"Soul Power" to kawał świetnej roboty i prawdziwa gratka dla miłośników 'czarnej' muzy. Melomani mogą też zwrócić uwagę na kontekst polityczny festiwalu - w Zairze rządził bowiem wówczas wojskowy z zapędami dyktatorskimi, Mobutu Sese Seko. Afrykańska ludność otrzymała szansę na wyrażenie swojej tożsamości rasowej. (łm)
Bryk z pogoni za nieśmiertelnością Kiedy za sprawą Kartezjusza i spółki przecięta została pępowina łącząca religię z nauką, świat wkroczył na świetlisty szlak racjonalnego umysłu i niezwykłych osiągnięć technicznych. Ceną za to była utrata duchowości. Można się z niej naśmiewać, nazywać 'przesądem', lecz pełniła ona niezwykle ważną rolę buforu amortyzującego szok największej i najbardziej przerażającej tajemnicy wszechświata – śmierci. Jak zatem radzi sobie laicki i racjonalny świat początku XXI wieku z problemem umierania, przemijania, starzenia się?
"Przedłużyć życie" próbuje odpowiedzieć na to pytanie poprzez prezentację kilku podejść do walki z procesem starzenia: od koncepcji wykorzystania komórek macierzystych, przez dietę niskokaloryczną, a na idei transhumanizmu kończąc. Twórcy zrezygnowali jednak z głębszej analizy. Ich film należy traktować jako bryk albo też zbiór bibliograficznych przypisów. To dobry zaczyn do indywidualnych poszukiwań. Nie spodziewajcie się żadnych konkretnych odpowiedzi.
Wszystko podane zostało w bardzo atrakcyjnej formie, stąd też nawet jeśli film nie jest zbyt bogaty w treść, to i tak powinien usatysfakcjonować większość widzów. (mp)
Nuda rodzinnej tragedii Po seansie
"Megumi" bardziej doceniam oglądany wczoraj "Krąg rodziców". Oba filmy podejmują ten sam temat: tragedii rodziców, którzy utracili swoje dzieci. Różnica polega na tym, że film Polaka jest krótszy i ma kilku bohaterów, zaś obraz Holenderki jest długi i skoncentrowany na jednej rodzinie. Nie wychodzi to filmowi na dobre.
"Megumi" ciągnie się niemiłosiernie. Mirjam van Veelen niepotrzebnie eksperymentuje, próbuje nadać filmowi jakąś metafizyczną poetykę, jakby sam prosty dramat nie wystarczył. Obraz zrealizowany na kształt medytacji działa niczym pigułka nasenna. Nic z tej historii nie wynika, a przecież temat jest ciekawy. Wiele lat temu młoda dziewczyna nie wróciła do domu. Poszukiwania nie dały rezultatu. W końcu okazało się, że została porwana przez agentów z Korei Północnej. Tam żyła przez lata zmuszona do kolaboracji i małżeństwa. Podobno zmarła, lecz badania przysłanej urny z prochami nie potwierdziły oficjalnej wersji wydarzeń przekazanej przez stronę koreańską. Co się stało z Megumi? Żyje? Jest martwa? Miała dzieci? A może to wszystko to jedna wielka zmyła? Jakże ciekawy mógłby to być film. Niestety van Veelen zignorowała bohaterów i historię i po prostu zmontowała to, co jeszcze przed pierwszym klapsem chciała zmontować. Strata czasu. (mp)
Portret artysty z muzyką w tle Kiedy słucha się i ogląda
Piotra Anderszewskiego w dokumencie
Bruno Monsaingeona, ma się wrażenie obcowania z człowiekiem całkowicie zanurzonym w sztuce, w muzyce. Wydaje się pochłaniać ją każdą komórką swego ciała. Można wręcz odnieść wrażenie, że nawet poci się nutami. Ma fenomenalne wyczucie muzyki i naprawdę potrafi oczarować publiczność. Jednocześnie jest w nim jakaś niedojrzałość. Zachowuje się jak zblazowany, manieryczny i zadufany w sobie nastolatek, który po chwili zamienia się w kogoś jeszcze innego, a potem jeszcze raz, i tak bez końca.
Monsaingeon świetnie uchwycił paradoks osoby
Anderszewskiego, nie czyniąc z niego głupka. A sztuka ta nie była wcale łatwa, bowiem z ust fortepianowego wirtuoza padło kilka komunałów, które trudno przełknąć, nie parskając śmiechem. Kiedy jednak zaczyna grać - nawet jeśli gra tylko na 30% swoich umiejętności - wszystko się zmienia. Na melomanów czeka kilka chwil prawdziwej rozkoszy przy kompozycjach Bacha, Mozarta czy Beethovena. (mp)
Waląc do drzwi Systemu "69" to ciekawy obraz walki, jaką w latach 2006-2008 prowadziła kopenhaska młodzież w obronie Ungdomshuset, Domu Młodzieży. Miejsce, w którym zbierały się różne młodzieżowe subkultury, miało zostać zamknięte. Ci wszyscy, dla których był to drugi dom, nie chcieli się na to zgodzić. Prze kilkanaście miesięcy walczyli wszelkimi dostępnymi sposobami: demonstrowali, negocjowali, a nawet podpalali policyjne radiowozy. Wszystko to zarejestrował Nikolaj Vijborg, który sam kiedyś działał w Ungdomshuset.
Jego dokument to ciekawy portret 'outsiderów'. Piszę to słowo w cudzysłowie, gdyż outsiderami są oni tylko z nazwy, i w tym tkwi cały fascynujący paradoks sytuacji. Ich odmienność sprowadza się w zasadzie do innego wyglądu i chęci wyróżniania się z tłumu. Nie są jednak i wcale nie pragną być poza Systemem. Wręcz przeciwnie, ich protest ma na celu włączenie ich do Systemu, a wręcz wymuszeniu na nim ochrony! Jest to całkowita odwrotność postawy ruchu młodzieżowych roku '68. Tamci byli - a przynajmniej pragnęli być - naprawdę outsiderami, odrzucali System, negowali go jako skostniałą strukturę, więzienie. Nie chcieli być jego częścią, pragnęli jego obalenia, powstania nowej jakości.
Patrząc w ten sposób na
"69", widać wyraźnie, jak wiele zmieniło się w przeciągu zaledwie dwóch pokoleń. Nadal są rozróby i protesty, lecz ich cel jest kompletnie inny. Fascynujące. (mp)
Seks, kłamstwa i taśma filmowa Roman Polański to jeden z największych reżyserów swojego pokolenia i jeden z najwybitniejszych polskich twórców filmowych. Jednak w jego życiu jest kilka mrocznych historii. Jedną z nich jest sprawa sądowa o seks, gwałt i upijanie nieletniej dziewczyny. Proces w tej sprawie trwa już trzydzieści lat,
Polański musiał ratować się ucieczką z kraju. Przylgnęła do niego łata pedofila, a w Stanach wciąż czeka na niego nakaz aresztowania, jednak prawda jest o wiele bardziej złożona.
Dokument
Mariny Zenovich przybliża sądową batalię w sprawie Polańskiego, która rozgorzała w 1977 roku.
"Roman Polański. Ścigany i pożądany" pokazuje, jakim cyrkiem stał się wymiar sprawiedliwości za sprawą wszędobylskich dziennikarzy. To, że Polański przespał się z 13-latką jest sprawą bezsporną. Jego linią obrony miało być to, że dziewczyna tego chciała (prokuraturze zeznała co innego) i że nie była dziewicą. Wymówka idiotyczna, bo przecież wieku dziewczyny to nie zmienia. Jednak reżyser nigdy nie był tak naprawdę w poważnych tarapatach. Gdyby nie żądny sławy sędzia, skończyłoby się na 42 dniach więzienia. Niesamowite! A jednak nawet autorkę dokumentu rzecz ta tak bardzo nie szokuje. To fascynujące, że prawda i sprawiedliwość przestają się liczyć, kiedy życiem ludzkim gra się o własne cele. I
Polański, i małoletnia dziewczyna stali się ofiarami systemu, lecz to z nich zrobiono demonów zła, dziennikarskie sępy sumienia mają czyste. (mp)
Ostatnie urodziny "Makulatura" to krótki dokument, trwa zaledwie 22 minuty, a zrealizowano go w roku 1989 - szybko, z ręki, nieostro i w pośpiechu. Jednak pomimo skromnej, niemal szkolnej formy, udało się pokazać moment niemieckiego przesilenia roku 1989 ciekawie i niejako z trzech perspektyw.
Najpierw widzimy dzieci i nauczycielkę. Dzieci trzymają w rączkach papierowe kwiaty, flagi, proporczyki. "Kto ma dzisiaj urodziny?" – pyta nauczycielka. "Republika, nasz kraj" – odpowiadają dzieci. Ten kraj, co to, jak głosi pieśń, "nie tylko miasta i wioski", to Niemiecka Republika Demokratyczna obchodząca w 1989 roku czterdziestolecie swego istnienia.
Drugi plan to przygotowania do uroczystości, a w końcu i same obchody jubileuszu z paradą, mównicami, festynami. Reporterka podbiega do młodej kobiety idącej w pochodzie i pyta, czy ta wie, że w tej chwili odbywa się w jednym z kościołów wiec, dotyczący przyszłości NRD. Kobieta odpowiada: "nie wiem, ostatnio byłam chora, nic nie słyszałam."
I w końcu plan trzeci, czyli wiec w kościele. Budynek wydaje się przepełniony ludźmi, lecz wciąż dochodzą nowi, wdzierają się nawet przez okna. Zebrani nie przypominają tajemnej sekty, nie schowali się też w kościele ze strachu. Niedługo zaleją ulice, a plakaty i ulotki przygotowane na święto 40-lecia NRD staną się bezwartościową makulaturą.
To niezwykłe, że film będący właściwie studencką etiudą – tak krótki i prosty, realizowany "na gorąco", oferuje tak wiele w warstwie znaczeniowej i poznawczej. Taka kondensacja i klarowność przekazu czasem nie jest obecna w znacznie dłuższych formach dokumentalnych, jak to miało miejsce w przypadku
"Znikającej granicy". (mb)
Z kamerą i teczką Nie, nie o teczki SB chodzi, ale o teczki z czerwonym napisem "Solidarność". A po co te teczki? Tak w skrócie po to, żeby widzom przed telewizorami nie pomylili się "nasi" z "tamtymi".
"Stół bez kantów" Piotra Bikonta nawiązuje nieco do niemieckiego obrazu poprzez reporterskie oddanie atmosfery napięcia, oczekiwania i niepewności. Film złożony jest z materiałów nakręconych w czasie Obrad Okrągłego Stołu, opatrzonych komentarzem publicystów, dziennikarzy. Wypowiada się między innymi i
Piotr Pacewicz, i Konstanty Gebert, i sam reżyser zza kadru. Jednak nie jest to zwykły materiał dokumentalny, to unikalne materiały archiwalne zakulisowych rozmów, debat, dyskusji, wypowiedzi zasłyszanych, podsłuchanych, nakręconych instynktownie, bez przygotowania, bez pozowania i scenariusza. To materiał kręcony lekką i, co ważne – "niezależną" kamerą.
Poza faktograficzną wartością filmu to też opowieść o mediach, o dwu nurtach informacyjnych – partyjno-rządowym i opozycyjnym, oraz o kreowanych przez nie komunikatach. Film znakomicie balansuje pomiędzy błyskotliwym komentarzem publicystów a obrazem, który mówi sam za siebie, pomiędzy powagą a prześmieszną anegdotą. Widok
Adama Michnika, wydmuchującego papierosowy dym w sposób zgoła odstręczający lub perswadującego Stanisławowi Cioskowi – wpływowemu partyjnemu, konieczność wyemitowania materiału filmowego w telewizji bez dokonywania skrótów, słowami: "Niech pan da 1,5 minuty więcej dla jąkały!" – bezcenny. (mb)