Producentem być...

Hollywood.com / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Producentem+by%C4%87...-2661
Hollywodzkie Stowarzyszenie Amerykańskich Producentów filmowych bije na alarm - rola i znaczenie "producenta", osoby, bez której żaden film by nie powstał, zdewaluowało się do tego stopnia, że przestaje się liczyć, a co najgorsze nie wiadomo, co tak w ogóle znaczy. Menedżerowie, finansiści, partnerzy a nawet charakteryzatorki -wszyscy oni znajdują dziś drogę, by czerpać zyski z filmu jako producenci. Cała dyskusja rozgorzała po premierze "Pearl Harbor", gdzie w napisach pojawiło się aż 13 nazwisk rzekomych specjalistów ds. produkcji. Nie jest to jednak przypadek odosobniony. "3,000 Miles to Graceland" miało aż 10 producentów, zeszłoroczny "Straszny film" miał ich zatrważającą liczbę -11. Takie filmy jak "Bez twarzy", "G.I. Jane" miały również po 10 producentów, a obraz "Zabójcy" z 1995 roku jest w tym temacie rekordzistą -na liście płac znajduje się ich bowiem "tylko" 17 , co wydaje się dziwne biorąc pod uwagę fakt, że film jakoś poradził sobie z jednym reżyserem, jednym operatorem i jedna panią od kostiumów. Popularne stało się jednak, że menadżerowie gwiazd, takich jak: Sharon Stone, John Travolta i Keanu Reeves, zapewniają sobie udziały w filmach swoich klientów jako producenci właśnie. Ta procedura najbardziej dotyka mniej wpływowych, młodych producentów. Wiadomo bowiem, że tacy wielcy kina jak Barry Levinson czy Jerry Bruckheimer nie musza dzielić się z nikim swoja "władzą". Stowarzyszenie Amerykańskich Producentów filmowych postanowiło więc zadziałać i pracuje nad regulaminem, który określałby szczegółowo rolę producenta w filmie i stawiane wymagania, które musiałby spełnić, by na takie miano w napisach końcowych sobie zasłużyć. Wedle opracowywanych norm lista obowiązków producenta liczy sobie 42 pozycje, wśród których 17 to te, które maja związek z działaniami przedprodukcyjnymi, 13 -w czasie kręcenia filmu a pozostałych 12 odnosi się do postprodukcji. Przynajmniej połowa z tych wymagań musi być spełniona, by na miano producenta sobie zasłużyć i otrzymać stosowny certyfikat ("Złoty Laur") od Stowarzyszenia. Udzielany on będzie każdorazowo przy filmie, zgodnie z limitem trzech nazwisk przy jednym obrazie. Wytwórnie i dystrybutorzy nie są jednak zachwyceni tym pomysłem, bowiem prawa producenckie jak na razie należą do jedynych, które pozostały poza odgórna, niezależna od nich kontrolą. Przedstawiciele Stowarzyszenia są jednak przekonani, ze zdołają pozyskać głównie tych "prawdziwych" producentów do swojego pomysłu. "Wygramy tę wojnę" -twierdzą.