Wywiad z Richardem Kwietniowskim - reżyserem "Hazardzisty"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Wywiad+z+Richardem+Kwietniowskim+-+re%C5%BCyserem+%22Hazardzisty%22-17977
FilmWeb: Od twojego głośnego debiutu, filmu "Miłość i śmierć na Long Island" minęło pięć lat. Co robiłeś w tym czasie, poza przygotowaniami do kręcenia "Hazardzisty"?

Richard Kwietniowski: Co robiłem przez te pięć długich lat? Ciągle próbowałem! Co roku pisałem nowy scenariusz. Niektóre projekty były już nawet na etapie zbierania funduszy. Ale w sumie były to dla mnie lata rozczarowań, szczególnie w obliczu faktu, że obraz "Miłość i śmierć na Long Island" radził sobie na rynku międzynarodowym bardzo dobrze. Wydawało mi się, że był to dowód na to, że jest zapotrzebowanie na tego typu filmy, które są może trochę dziwaczne, zdecydowanie inne od dominującego nurtu. Sądzę, że duży problem stanowił fakt, że jestem Anglikiem, że mieszkam w Anglii, a filmy, które robię nie są typowymi angielskimi produkcjami. Oba obrazy, "Miłość i śmierć na Long Island" i "Hazardzista" opowiadają o zderzeniu dwóch kultur. Dan przekracza przecież granicę swojego kraju i wkracza do kompletnie innego świata, pełnego obietnic wygranej dla każdego. A w Anglii robi się filmy, które w większości ograniczają się do życia na Wyspach, są zamknięte w tym specyficznym świecie. Być może tematy, które ja uważam za najbardziej interesujące, takie jak obsesja, pożądanie, pasja są dla Anglików trochę krępujące. Historie, które mnie interesują są przez nich postrzegane jako zbyt ekstremalne. Ale nigdy nie należy przestawać próbować. Szczerze mówiąc, sądziłem, że na "Hazardzistę" też będzie bardzo trudno znaleźć pieniądze. Kto by chciał oglądać film o kimś, kto ustawicznie przegrywa? A jednak udało się.

FilmWeb: Co się stało z tymi scenariuszami? Powędrowały na półkę?

Richard Kwietniowski: Tak, czekają na lepsze czasy. Być może jak znajdę dla nich dobrych, znanych aktorów, będzie łatwiej zdobyć pieniądze. Nie tracę optymizmu. Zresztą mam już dwa, a nawet trzy kolejne projekty, do których się przymierzam. Znamienne w filmowym światku jest to, że do czasu aż dopisze ci szczęście albo odniesiesz sukces, nie masz właściwie prawa wyboru tego, jaki będzie twój kolejny film. To jest główna różnica pomiędzy byciem filmowcem a np. byciem pisarzem. Gdybym pisał książki, opublikowałbym już pięć powieści w ciągu tych minionych pięciu lat. Ale to niestety ludzie u władzy, ludzie z pieniędzmi decydują jaki będzie twój następny film. Zastanawiam się, czy takie problemy miał też np. Fellini, Andrzej Wajda i inni mistrzowie. Pocieszam się, że być może oni także musieli przechodzić tę ciężką drogę. Na pewno działo się tak w przypadku Martina Scorsese czy Orsona Wellesa. Im obu nie udało się zrealizować tak wielu filmów, jakby tego chcieli.

FilmWeb: Co cię zainteresowało w historii Dana Mahowny? Czy od początku byłeś nastawiony do tego projektu pozytywnie, czy raczej zastanawiałeś się, czy to rzeczywiście temat, którego chciałbyś się podjąć?

Richard Kwietniowski: Na początku rzeczywiście sądziłem, że to nie jest historia dla mnie. Scenariusz był naprawdę dobry, ale wydawało mi się, że jest dość konwencjonalny, że przypomina takie sensacyjne filmy telewizyjne, które robi się na podstawie jakiejś niesamowitej prawdziwej historii. Ale z drugiej strony tekst zawierał wiele interesujących elementów. Podobał mi się główny bohater, jako ktoś, z kim każdy z nas mógłby się identyfikować. Moim zdaniem "Hazardzista" właściwie nie jest filmem o hazardzie, ale o czymś, co mogłoby się przytrafić każdemu z nas. Równie dobrze można to potraktować jako historię uzależnienia od narkotyków czy od zakupów, jako tragedię, która może nas dotknąć w jakimkolwiek momencie naszego życia. Spędziłem więc wiele godzin nad poprawianiem tego scenariusza. Chciałem zostawić elementy, które wywołują dreszczyk emocji, ale jednocześnie nie chciałem nakręcić thrillera. Starałem przemycić też trochę humoru, bo przecież to zwariowana historia i zależało mi na tym, by widz trochę się też nią rozbawił. Ostatecznie trzeba było połączyć to wszystko, znaleźć sposób, by film był jednocześnie zabawny i dający do myślenia. Wiem, że widownia reaguje na ten film bardzo specyficznie. Wszyscy wiedzą, że Dan przegra, że nie uda mu się odzyskać pieniędzy, ale w trakcie filmu wciąż pragną, by jednak mu się udało. Odczuwają sympatię dla tego faceta. A przecież to nie jest miły bohater. Źle traktuje swoją dziewczynę, zwodzi ludzi, kłamie. To taki przestępca w garniturze. Kradnie pieniądze z banku, a przecież takich zbrodni ludzie szczególnie nienawidzą - to okropne, gdy ktoś mający za zadanie opiekować się twoimi pieniędzmi je sobie przywłaszcza. Odrażające! Ale to jednocześnie bardzo intrygujące. Pomyślałem więc, że przy dobrej obsadzie można zrobić z tego dobry film, wznoszący się ponad zwyczajną historię.

FilmWeb: Skoro wspomniałeś o obsadzie... Skąd pomysł, by w głównej roli pojawił się Philip Seymour Hoffman? To był pierwszy wybór, czy myślałeś także o innych aktorach?

Richard Kwietniowski: To był zdecydowanie mój pierwszy wybór. Poprawiałem ten scenariusz sześć czy siedem razy, za każdym razem coraz bardziej skupiając się na głównym bohaterze. Nie myślałem wtedy o żadnym konkretnym aktorze, bo pamiętam, co powiedział mi kiedyś John Hurt: "Gdy ktoś daje mi scenariusz i słyszę, że został napisanym specjalnie dla mnie, myślę sobie - którego mojego 'ja' oni oczekują?". To fantastyczne stwierdzenie. Próbowałem więc myśleć tylko o Danie, tworzyć go zupełnie niezależnie, na nikim się nie wzorując. I wtedy obejrzałem dwa filmy, jeden po drugim. Były to: "Magnolia" i "Utalentowany Pan Ripley". Choć w obu grał właśnie Philip, odtwarzał zupełnie różne postacie - w jednym był totalnym dupkiem, w drugim aniołem. Już wcześniej podobał mi się jako aktor, ale jego postacie pokazywały się na ekranie nie dłużej niż na jakieś sześć minut filmu. I choć dużo grywał, byłem niemal pewny, że nikt nie pozwoli mi go obsadzić w głównej roli. Jest raczej przysadzisty, nie jest typem macho, nie wygląda jak gwiazda. Ale obawiałem się, że jeśli powierzę tę role komuś bardziej wyględnemu, to wszystko nie będzie już takie interesujące. Ku mojemu zdziwieniu, producenci uznali jednak, że obsadzenie Philipa to świetny pomysł. Nigdy wcześniej z nim nie rozmawiając wysłałem mu więc scenariusz, pojechałem na wakacje i... trochę się modliłem (śmiech). A kiedy wróciłem, czekała na mnie wiadomość, że tekst bardzo go zaintrygował i że przyjedzie do Londynu za 10 dni by się ze mną spotkać. Czasem to naprawdę wydaje się takie proste. Nie znał mnie przecież, ale poprzez scenariusz wiedział, że może ze mną dojść do porozumienia. To wspaniałe i myślę, że zawsze należy próbować zdobyć aktora, którego się chce, nawet jeśli to jest Tom Cruise. Trzeba próbować, bo w najgorszym przypadku otrzyma się uprzejmą odpowiedź "nie, dziękuję".

FilmWeb: Jakie to było doświadczenie pracować z Philipem?

Richard Kwietniowski: Intensywne, głównie z powodu tematu, w jakim się obracaliśmy. I w zasadzie miłe. Realizacja tego filmu wyglądała w ten sposób, że najpierw kręciliśmy sceny z Minnie Driver, potem z innymi aktorami, a na koniec zostawiliśmy sobie fragmenty rozgrywające się w kasynie. Pamiętam, że jak mieliśmy zacząć te zdjęcia, gdy wszystko było już przygotowane a ekipa czekała w pogotowiu, Philip spojrzał na mnie i zapytał: "Boże, czy naprawdę musimy to robić?". Roześmialiśmy się, bo przecież ten film miał w jakimś stopniu opowiadać o hazardzie. Ale ponieważ wcześniej nakręciliśmy wszystkie sceny, które mówiły o konsekwencjach nałogu Dana, wydawało nam się straszne i zupełnie niepotrzebne, by rzeczywiście pokazać go w kasynie. Ten film miał być o konsekwencjach nałogu, w przeciwieństwie do innych, wcześniejszych produkcji, które pokazywały hazard bez ogródek, bardzo spektakularnie. Wiedzieliśmy jednak, że to bardzo istotne, by widzowie zobaczyli, jak wielką przyjemność Dan czerpie z hazardu. Chciałem jednak, by to wyglądało jak najobrzydliwiej, by widać było, że Dan to człowiek pozbawiony nad sobą samym jakiejkolwiek kontroli.

FilmWeb: Do jakiego stopnia film wierny jest prawdziwym wydarzeniom? Wiem, że spotkałeś się z autentycznym bohaterem tej historii, Brianem Malony.

Richard Kwietniowski: W książce Gary'ego Rossa, która jest oparta na prawdziwych wydarzeniach i rozmowach z prawdziwym bohaterem, znalazłem wiele niesamowitych wątków. Np. to, że kasyno rzeczywiście wykonało operację finansową na lotnisku w Toronto, by mieć pewność, że Dan będzie miał fundusze na dalszą grę. Naprawdę kłócił się, gdy miał wydać 5 dolarów na torbę z wypożyczalni, choć czekały na niego miliony dolarów, które miał wydać podczas gry. Lub ta scena, w której psychiatra pyta się, jak ocenia na skali przyjemności hazard w porównaniu z innymi rzeczami - to naprawdę się zdarzyło. Jak tylko przeczytałem o tym wszystkim, wiedziałem, że muszę umieścić to w filmie. Oczywiście "Hazardzista" sprawia wrażenie skondensowania rzeczywistości. Prawdziwe wydarzenia rozegrały się na przestrzeni 18 miesięcy a w filmie wygląda to jak 6 tygodni. Ale ogólnie rzecz biorąc, filmowa historia pokrywa się z faktami.
Z prawdziwym Danem spotkałem się z grzeczności, już na etapie zaawansowanych przygotowań produkcyjnych. Nie chciałem robić tego wcześniej, by ta wizyta nie wpłynęła na moją wizję, by niczym się nie sugerować. Brianowi bardzo podobał się scenariusz. Zapytał mnie tylko o jedną scenę, w której Mahowny, wygrywając ogromne pieniądze na chwilę się wstrzymuje i przygląda się samemu sobie. Nie potrafiłem mu wytłumaczyć, dlaczego zamieściłem tę scenę. Powiedziałem jedynie, że czuję, że ta chwila, w której nagle przestaje grać i wszyscy panikują, że odejdzie od stolika z wielką kasą, jest potrzebna. Zapytałem go, co o tym sądzi a on odpowiedział: "Rzeczywiście się tak czułem. Byłem wtedy królem świata". To potwierdzenie tego, o czym często mówią gwiazdy rocka, że jest się jednocześnie i na scenie i pośród tłumu pod nią. Ogólnie Brian był zadowolony, że historia jego życia nie przybierze kształtu moralnej pogadanki w stylu: "Hazard jest zły. Nie wolno tego robić", że idzie dużo dalej.

FilmWeb: Trudno było się powstrzymać przed tym, by w filmie nie moralizować, nie oceniać?

Richard Kwietniowski: To bardzo interesująca sprawa, bo z jednej strony czułem, że bohatera trudno polubić z powodu tego, jak traktuje innych ludzi. Samo zjawisko nałogu jest też przecież czymś odpychającym, wręcz dopraszającym się potępienia. Ale z drugiej strony chciałem, by widzowie odczuli, że to, przez co przechodzi bohater jest jednocześnie bardzo ludzkie. To przecież historia ludzkiej porażki i to nie tylko jednostki, ale porażki w ujęciu masowym. W przypadku mojego poprzedniego filmu "Miłość i śmierć na Long Island" można stwierdzić, że była to bardzo mała, kameralna historia, opowiedziana w wyolbrzymiony sposób, jako wielki melodramat. Tym razem miałem do czynienia z bardzo ważną, rozbudowaną historią i zależało mi na tym, by opowiedzieć ją w jak najbardziej intymny sposób. Jakoś na początku zdjęć przyszło nam do głowy, by może pokazywać na ekranie sumę, którą Dan już ukradł z banku, by zaakcentować ciągły wzrost tej sumy. Ale kiedy tego spróbowaliśmy, stwierdziliśmy, że to nieistotne, że przecież nie o tym jest ten film. Nie chcieliśmy, by ludzie siedzieli na widowni i rzucali komentarze w stylu: "Ojej, on już ukradł ponad 10 mln, kochanie". Chciałem by ludzie myśleli tu o pieniądzach jako o swego rodzaju abstrakcji, żeby ich percepcja wznosiła się gdzieś ponad to. W konwencjonalnych historiach, szczególnie w amerykańskim kinie, suma pieniędzy i dosłowne pokazanie tego, jak bohater traci ją w kasynie byłaby bardzo istotna. Ja jednak byłem bardziej zainteresowany aspektami samego zachowania bohatera, jego gestami, tym, że nie przestaje grać. Dlatego nigdy nie widzimy w "Hazardziście" rezultatów jego gry.
Nie chciałem wyrażać swojej niechęci czy w jakikolwiek sposób oceniać zjawiska hazardu. Starałem się jednak, by kasyno wyglądało brzydko, nieprzyjemnie. Podobne podejście miałem też jednak i do innych rzeczy, np. do banków. Bank kojarzy się z facetami w garniturach, napuszeniem, jest taką katedrą pieniądza. To bankierom jesteśmy czasem winni ogromne sumy. W kasynie też mamy takich typów, tylko że tam mają lepsze garnitury (śmiech).
W dużej mierze "Hazardzista" to naprawdę wstrętna historia i chciałem, by nie tylko kasyno wyglądało na brzydkie i złe, ale także i banki. Są to dla mnie tajemnicze i mroczne instytucje. Jeśli grałaś kiedyś w Monopol, zapewne wiesz, że jest tam karta w stylu "Bank pomylił się na twoją korzyść i masz na koncie 5 tysięcy więcej". Wspaniała wiadomość! Ale gdy coś takiego wydarza się w rzeczywistości, zgodnie z prawem musisz zwrócić te pieniądze, choćby nawet bankierzy zorientowali się o pomyłce 10 lat później. W jednym z filmów Godarda rozgrywa się taka scena: Prostytutka, nie chcąc dzielić się pieniędzmi ze swoim alfonsem, ucieka od niego. On ją znajduje i tłumaczy: "Nikt nie jest niezależny". Czy to kobieta, czy gwiazda filmowa, nikt, oczywiście poza bankami. Jean Luc Godard mieszka teraz w Szwajcarii, więc wie pewnie o bankach teraz dużo więcej (śmiech).

FilmWeb: Powtarzasz w wywiadach, że lubisz opowiadać o miejscach, w których nigdy nie znalazłbyś się w normalnym życiu, o sytuacjach takich jak uzależnienia, obsesje, które ciebie jako człowieka w ogóle nie dotyczą. Co jest takiego pociągającego w tych tematach? Jak w ogóle rodzą się pomysły twoich filmów?

Richard Kwietniowski: Podchwytliwe pytanie. Sądzę, że często, szczególnie gdy chodzi o historie, które sam piszę, są to tematy, które pojawiają się zupełnie znienacka. Biorą się np. stąd, że widzę kogoś w pociągu i zastanawiam się, jak wygląda jego życie, co się kryje pod tą otoczką. Pojawia się jakiś pomysł, choćby malutki a potem wokół tego buduje się całą historię. Ogólnie moje pomysły wypływają z przeświadczenia, że każdy ma w sobie coś interesującego, nawet z pozoru zwykła osoba, która mija cię na ulicy. Przecież, gdyby Dan Mahowny przeszedł koło ciebie ze swoją podniszczoną teczką i w tanim garniturze, nie spojrzałabyś na niego po raz drugi, od razu o nim zapomniała. No chyba, że pomyślałabyś sobie, że wygląda jak ten amerykański aktor (śmiech). Dla mnie życie jest interesujące właśnie z powodu innych ludzi. Umieściłem zresztą coś w scenariuszu "Hazardzisty" w co sam mocno wierzę. To scena, w której psychiatra mówi: "Niektórzy są przekonani, że każdy człowiek ma trzy życia: publiczne, prywatne i sekretne". Nawet w związku między dwojgiem ludzi jest zawsze coś, co jedno zachowuje tylko dla siebie, coś jeszcze bardziej prywatnego, intymnego. Wierzę, że naprawdę tak jest i lubię podążać tą ścieżką w swoich historiach, w swoich filmach.

FilmWeb: Jakim jesteś reżyserem? Pytam, bo w jednym z wywiadów Philip Seymour Hoffman w odpowiedzi na pytanie czego oczekuje od reżysera, stwierdził: "Przywództwa. Reżyser musi być stanowczy, umieć przewodzić i być pewnym tego, co chce osiągnąć". Czy jesteś przywódcą?

Richard Kwietniowski: Ojej, to brzmi trochę jak z wojskowego żargonu (śmiech). Ale wiem, o co mu chodziło. Tak naprawdę lwia część mojego przywództwa dokonuje się już na papierze. Sam napisałem scenariusz "Miłość i śmierć na Long Island". Przy "Hazardziście" nie ma mnie w napisach jako scenarzysty, ale własnoręcznie napisałem siedem różnych wersji tego tekstu, starając się zmienić go w coś, czym nie był wcześniej. Sądzę, że rodzaj filmu, jaki chciałem zrobić, przemawiał do ludzi już podczas czytania. Dla Philipa z pewnością był on jasny, bo to bardzo inteligentny człowiek. I jak wielu innych aktorów marzy o tym, by robić cos nowego, by ktoś mu to proponował. Niestety większość gwiazd ciągle powtarza te same role, zostają zaszufladkowani. Kiedy spotkałem się z Philipem i kiedy po raz pierwszy rozmawiałem z Johnem Hurtem, obaj mieli już jasność co do tego, co chcę zrobić. Np. John, gdy po raz pierwszy rozmawialiśmy o "Miłość i śmierć na Long Island", stwierdził, że to zabawna historia ale zarazem bardzo emocjonalna, w której za otoczką humoru kryje się spirytualizm. Ja słuchałem go wtedy jak urzeczony, bo to była dokładnie ta kombinacja, którą chciałem osiągnąć. Sądzę, że to duży luksus pracować jako reżyser i scenarzysta jednocześnie, bo to oznacza, że można kształtować rzeczy na papierze, niemalże montować film jeszcze przed jego nakręceniem, unikać dialogów gdy jest to niepotrzebne, próbować zostawić duże pole do popisu aktorom.
Gdy już przychodzi do kręcenia zdjęć, na ogół na planie jestem dość cichy. Odzywam się tylko wtedy, gdy potrzebuję czegoś innego niż to, co dają mi aktorzy. Philipa trochę to czasem drażniło, zdarzało się więc, że mówił: "Znów milczysz, co ja mam o tym myśleć?". A ja odpowiadałem, że to oznacza, że naprawdę jestem szczęśliwy. Potem uświadomiłem sobie, że ponieważ Philip to aktor metodyczny, częścią grania przez niego tej roli jest bycie po trosze tą postacią, wcielanie się w nią na czas trwania zdjęć. Dopiero jak skończyliśmy i zorganizowaliśmy sobie małe party, stał się kompletnie innym człowiekiem, był znowu Philipem. Ale wcześniej, nawet wieczorami, gdy wracaliśmy do domów z planu, czuć było tę wyższość Dana nad Philipem. I gdy czasem próbował się ze mną sprzeczać, zastanawiałem się, z którym z nich mam naprawdę do czynienia. To było dla mnie bardzo stymulujące. Czasem specjalnie, z pełną premedytacją nie odzywałem się, by zobaczyć jak on będzie reagował - czy będzie poirytowany, czy może zmieszany. Czułem, że to dobre dla tej roli.
W ogóle staram się robić jak najmniej prób przed rozpoczęciem zdjęć, by wszystko wyglądało jak najbardziej świeżo na planie. Jeśli już robię takie przesłuchania, to głównie po to, by przedstawić sobie nawzajem aktorów, może czasem spojrzeć na kilka scen lub wyjaśnić ideę całości. Ale na planie chcę przede wszystkim świeżości. Gdy moi aktorzy drugoplanowi, którzy mieli zagrać jedną, dwie sceny okazywali się niezwykle dobrzy, starałem dopisać dla nich na bieżąco coś jeszcze. Tak było np. w przypadku aktorki, która grała księgową w kasynie. Lubię ten element zaskoczenia, kiedy główny aktor spotyka na planie kogoś, kogo może w ogóle według scenariusza miało nie być, kogo wcześniej nie widział, kogo może zupełnie inaczej sobie wyobrażał. Uzyskuje się wtedy naturalność możliwą wyłącznie wtedy, gdy widzi się kogoś po raz pierwszy. Wtedy aktor musi reagować bardzo szybko, być może czasem brakuje mu tchu, bo nie tego się czegoś spodziewał, ale tym lepsze to jest dla jego filmowej postaci. Bardzo trudno jest odpowiedzieć na twoje pytanie, bo praca reżysera to czasem skomplikowana psychologia. Ale to właśnie czyni mój zawód tak fascynującym.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones