Wielki artysta. Jego filmy są niepowtarzalne.
Łamał serca wspaniałym kobietom.
Sophie Marceau dla niego nauczyła się języka polskiego.
Jego żona Małgorzata Braunek na planie filmu Diabeł przeżyła piekło.
W czasie aktu twórczego wstępował w niego szatan.
Iwona Petry na filmie Szamanka zakończyła karierę aktorską.
Filmie, który z założenia miał wywoływać wstręt.
Żuławski poświęcił ją dla filmu.
Uważał, że aby uzyskać zamierzony efekt artystyczny aktor powinien dać z siebie wszystko. Powinien cierpieć, płakać, przeżywać upokorzenie i wstyd.
Artysto, spoczywaj w pokoju.
Wolność i prawda? Owszem, jego własna wersja prawdy. Żuławski był po częsci cwaniakiem, żadnym tam heroicznym obrońcą uniwersalnych wartości, pluł na rzeczy o których miał minimalne pojęcie (np chrześcijaństwo- nie wiem skąd czerpał o nim wiedzę, ale chyba niewiele przy tym myślał) albo które same wystawiały się do oplucia (celebryci, kaczyński ), w zasadzie pluł prawie na wszystko, sprytnie oszczędzając własną osobę, jak sam bowiem przyznał, "jest twórcą pietnastu skończenie dobrych filmów", wszechwiedzącym mędrcem i wiecznym buntownikiem, który nadaktywną agresją zaspokaja poczucie własnej wartości i odpędza lęk przed światem i ludzmi (sam coś przyznał na ten temat). Cenię go jako artystę, ale przypominał mi zbuntowanego dzieciaka, co walczy w piaskownicy na grabki i pistoleciki na wodę, jego "bunt" był dziecinny, bo zaślepiony, on atakował dla samej idei atakowania, chciał się ożywić, poczuć się pewnie. Dlatego nie wierzę za bardzo w żadne jego słowo