Recenzja filmu

Tylko jeden (2001)
James Wong
Jet Li
Carla Gugino

Żyje się tylko 125 razy

Według mnie szkoda, że tak ciekawy temat skończył jako kolejna filmowa bijatyka, lekko mówiąc na przeciętnym poziomie. Być może miłośnicy wschodnich sztuk walki będą zadowoleni z efektu. Ale
"Każdemu, kto jest gotowy na ekscytujący, szybki, naładowany akcją thriller, będzie się ten film podobał" - mówi James Wong, reżyser "Tylko jeden", który w ubiegłym roku zadebiutował wysoko budżetowym thrillerem "Oszukać przeznaczenie". Ja nie podzielam tej opinii, bo mimo ciekawego pomysłu i kilku zgrabnych tricków, film nie wychodzi ponad przeciętność.
Fabuła "Tylko jeden" opiera się na teorii, że istnieje wiele (dokładnie 125) równoległych wszechświatów. W każdym z nim żyje sobie inna forma naszego "ja", mająca inne przeznaczenie i podążająca inną drogą. Główny bohater filmu, Gabriel Yulaw, postanawia dowiedzieć się, co stanie się, gdy jedna osoba przeniknie do innych swiatów i zawładnie swoimi alternatywnymi "ego". Yulaw przemierza więc 123 wszechświaty, wyłapując i zabijając swoje alternatywne istnienia. Z każdej zniszczonej przez siebie wersji otrzymuje coraz więcej energii i mocy, zyskując nadludzkie możliwości. Oskarżony o liczne morderstwa i skazany na dożywocie w kolonii karnej, chce jednak kontynuować swoje szaleństwo, by osiągnąć ostateczny cel - zostać tylko jednym. Co ważniejsze, nikt nie jest w stanie powiedzieć, co się stanie z delikatną równowagą wszechświatów , gdy Yulaw osiągnie sukces. A od ostatecznego celu dzieli go tylko jedno istnienie - niejaki Gabe, policjant o gołębim sercu. Okazuje się, że zabicie go wcale nie jest takie proste. W międzyczasie trzeba jeszcze przechytrzyć dwóch agentów Miedzywszechświatowego Biura Śledczego, którzy za wszelką cenę chcą zapobiec temu, by ktokolwiek stał się tylko jednym.
Pomysł oparcia fabuły na teorii istnienia równoległych światów (będącej zresztą przedmiotem badań niektórych naukowców) jest bardzo interesujący. Okraszony tematyką podróży międzygalaktycznych, walki o władzę i zagrożenia załamaniem się równowagi wszechświata, staje się bardzo dobrym materiałem na film - wszystko razem znakomicie bowiem do siebie pasuje i tworzy zgrabną całość. Zdarzają się małe logiczne luki, jednak i scenarzysta i reżyser nie stawiali sobie za cel dążenia do realizmu w naukowym sensie, po prostu krok po kroku prowadząc akcję do finałowego pojedynku. Cel ten zostaje osiągnięty - film jest krótki, bez zbędnego przynudzania i rozdrabniania się na szczegółowe przedstawianie kolejnych postaci. To jest jego główny atut. W filmie znajdziemy wiele "matrixowych" efektów, zarówno w pojedynczych scenach walki, jak i całej oprawie graficznej. Tak jak i u braci Wachowskich rzeczywistość nie jest tym, na co wygląda, a bohaterowie są szybsi niż wystrzelone w ich kierunku kule. Każdy film akcji, szczególnie opierający się na wschodnich sztukach walki, musi zawierać kilka pamiętnych scen pojedynków. W "Tylko jeden" nie są one jednak niczym wyjątkowym - mimo zaawansowanej techniki wszystko sprawia wrażenie, jakbyśmy gdzieś już to wcześniej widzieli. Czasem zdarza się też, że nadmiar efektów czyni scenę śmieszną a nie porywającą.
Jet Li to azjatycki odpowiednik Jean Claude Van Damme'a. To prawdziwy mistrz walki, jednak brakuje mu osobowości i pewnej "lekkości" Jackie Chana oraz zdolności aktorskich Chow Yun-Fata. Dlatego jego udział w filmach ogranicza się raczej do produkcji drugoklasowych, a "Tylko jeden" nie jest tu żadnym wyjątkiem. Najgorsze są sceny dialogowe, w których aktor jest zupełnie "drewniany", szczególnie gdy jego wypowiedzi odnoszą się do całej przemyślanej filozofii wszechświatów. Według mnie szkoda, że tak ciekawy temat skończył jako kolejna filmowa bijatyka, lekko mówiąc na przeciętnym poziomie. Być może miłośnicy wschodnich sztuk walki będą zadowoleni z efektu. Ale tylko oni.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones