Recenzja filmu

Żyć szybko, umierać młodo (2002)
Roger Avary
James Van Der Beek
Jessica Biel

Camden 90210

Proza Breta Eastona Ellisa nie należy do tych, które z łatwością przenosi się na ekran. Jego książki czyta się z zapartym tchem, są wspaniale napisane, zawsze mają "drugie dno" i fabularne
Proza Breta Eastona Ellisa nie należy do tych, które z łatwością przenosi się na ekran. Jego książki czyta się z zapartym tchem, są wspaniale napisane, zawsze mają "drugie dno" i fabularne pomysły, które sprawiają, że powieści urastają do miana kultowych. Pisarz ma bardzo krytyczny stosunek do niedoskonałej rzeczywistości, choć nie brak mu poczucia humoru. Roger Avary, twórca filmu "Żyć szybko, umierać młodo", przeniósł klimat świata Ellisa na ekran bardzo dosłownie. Nie wysilił się jednak, by tak jak w oryginale wykreować satyrę na rozbrykaną amerykańską młodzież, ale podążył drogą przygnębiającej opowieści, którą wbrew jego domniemanym zamierzeniom, trudno nawet nazwać czarną komedią. Nie był to dobry pomysł, bo ukazanym na ekranie postaciom zabrakło głębi, która mogłaby nadać filmowi ton jakiegoś moralnego przesłania. W efekcie powstała historia, której bohaterowie - przedstawiciele grupy rozchwianych emocjonalnie bogatych Amerykanów, żyją z dnia na dzień a ich jedynym celem jest urżnąć się, wciągnąć trochę koksu, zjarać blanta i oczywiście suto pociupciać. "Żyć szybko, umierać młodo" jest historią studentów Camden College, prywatnej uczelni na Wschodnim Wybrzeżu USA. Główni bohaterowie to: pozbawiony wszelkich zasad moralnych Sean, rozprowadzający narkotyki w campusie; biseksualista Paul, bardziej skłaniający się ostatnio ku chłopcom i dziewica Lauren, była dziewczyna Paula. Sean ma ochotę na Lauren, Paul na Seana, a Lauren na kogoś zupełnie innego. Wszystko to mocno okraszone alkoholem, kokainą i niepohamowanym seksem. Pierwsza część filmu jest obietnicą, że oto nadchodzi szansa zobaczyć coś świeżego i odkrywczego. Po głupich komedyjkach w stylu "American Pie" rysował się nam zupełnie odmienny obraz amerykańskich studentów. Początek filmu Avary'ego był kuszącym zaproszeniem w świat wyżartych narkotykami, frenetycznych umysłów bohaterów. Niestety, im dalej, tym gorzej. Techniczna idea, na której oparty był film, czyli "przewijanie sekwencji w tył na podglądzie" - zabieg przeznaczony stricte dla widowni pokolenia MTV, na początku jest dosyć interesujący, ale jego nadużycie w trakcie filmu sprawia, że zamiast cieszyć oko, ogromnie irytuje. Poza tym od połowy projekcji miałam wrażenie, jakby z reżysera i ekipy uszła cała energia, jakby w ogóle przestały ich obchodzić losy ekranowych postaci. Opierając się na wydźwięku powieści Ellisa można pewnie się oszukiwać, że nuda wiejąca z ekranu była logicznym zamysłem twórcy. Sami bohaterowie przecież jawnie nudzą się życiem, wymyślając coraz to bardziej szokujące pomysły na rozrywkę, która ma zagłuszyć "nicnierobienie" i totalną emocjonalną pustkę. To ludzie kompletnie pozbawieni uczuć, apatyczni egoiści. Jak więc mogliby nas faktycznie zainteresować i wciągnąć w swój, choćby najbardziej szokujący, świat? Być może reżyser chciał, byśmy odczuwali to samo, co odrętwiali bohaterowie? Niestety, to tylko chwilowe pozory a płycizna scenariuszowa zdaje się potwierdzać raczej fakt, że podstawowym zamierzeniem Avary'ego było raczej skupienie się na tym, by jego historia była jak najbardziej "cool". W tym zapędzie zgubił się jednak cały jej sens i przyblakły znamiona jakiejkolwiek zbieżności z rzeczywistością. Nie można też powiedzieć, że mimo epatowania narkotyczno-seksualnymi scenami film jest szokujący. Związane jest to z ogromną niekonsekwencją twórców. Z jednej strony chcieli pokazać nam coś drastycznego i dobitnego, z drugiej zrezygnowali np. z bardzo wyeksponowanego w książce Ellisa homoseksualnego związku łączącego Seana i Paula, która nadawała relacjom trójki głównych bohaterów niezwykłej głębi i rzeczywiście poskutkowała obyczajowym skandalem wśród czytelników. Jak więc tu mówić o tak okrzyczanej w reklamach filmu szczerości i odwadze? W rzeczywistości dostajemy tylko bardzo płytką pseudo-intelektualną papkę. Nie będę jednak szczera, jeśli nie napiszę o dobrych stronach obrazu Avary'ego. Pierwszą jest na pewno ścieżka dźwiękowa, zawierająca wiele ciekawych nagrań z lat 80. Sporym zaskoczeniem był dla mnie również James Van Der Beek w roli amoralnego Seana, który zdecydowanie zerwał w filmie ze swoim wizerunkiem młodzieżowego idola i obiektu westchnień nastolatek - fanek telewizyjnego serialu "Jezioro marzeń". Zdecydowanie najlepszym momentem filmu jest zaś streszczona w niewiarygodnym tempie opowieść Victora o jego podróży do Europy. Kilka tygodni wakacji zmieściły się w kilkudziesięciu sekundach - to zdecydowanie najbardziej skondensowana i naładowana energią historia, jaką kiedykolwiek słyszałam. Jeśli ktoś zna angielski, radzę się dobrze wsłuchiwać w wypowiadany tekst, bowiem napisy na ekranie, by nadążyć za akcją, skracają go co najmniej o połowę. Jednak nawet te trzy rewelacyjne minuty nie zmieniły mojego zdania o całości.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Roger Avary to twórca, który zaczynał wespół z Quentinem Tarantino. Był współautorem środkowego segmentu... czytaj więcej
...ale nie marnować życia na oglądanie podobnych filmów. Niby odważnych w obnażaniu brzydoty świata, niby... czytaj więcej
Już na samym początku filmu Rogera Avary'ego jedna z bohaterek wypowiada w monologu do widza słowa... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones