Recenzja filmu

Gerontofilia (2013)
Bruce La Bruce
Pier-Gabriel Lajoie
Walter Borden

Chłopiec z domu spokojnej starości

La Bruce z łatwością prowadzi aktorów, bo podjął znakomite decyzje obsadowe. Debiutującego przed kamerą i otwartego na nowe doświadczenia Piera-Gabriela Lajoie zestawił z charyzmatycznym
"Gerontofilia" to kolejny w dorobku Bruce'a La Bruce'a eksperyment. Po formalnych zabawach ("Otto, czyli niech żyją umarlaki") i eksplorowaniu sposobów na szokowanie widza ("The Raspberry Reich" czy "L.A. Zombie") przyszedł czas na niemoralny flirt z gatunkiem. Na warsztat trafił melodramat, bo w konwencję miłosnej historii najłatwiej było wpisać dwie największe fascynacje kanadyjskiego reżysera: śmierć oraz seksualność. Wbrew temu, co głoszą plotki, eksperymenty się więc nie skończyły, a La Bruce szokuje nadal, tyle że nie mainstreamową publiczność – jak zwykle, ale swoich wiernych hardcore’owych fanów – dla odmiany. Figiel to na miarę rasowego prowokatora.



Skandalista Bruce La Bruce świetnie daje sobie radę z opanowaniem reguł rządzących klasycznym melodramatem. Opowiada o miłości zakazanej i społecznie nieakceptowanej, ale tak silnej, że musi ona albo zostać zwieńczona ślubem, albo umrzeć wraz ze śmiercią jednego z kochanków. Oba rozwiązania są możliwe i w liberalnej Kanadzie, gdzie toczy się akcja, zupełnie prawdopodobne. Płeć nie ma żadnego znaczenia, do rangi problemu urasta różnica wieku między bohaterami – młodym chłopakiem a ponad osiemdziesięcioletnim mężczyzną. Dziewiętnastoletni Lake (Pier-Gabriel Lajoie) pracuje w domu spokojnej starości. Ma tam prawie jak w raju, bo kontakt ze starszymi osobami go podnieca – bynajmniej nie intelektualnie. O filozofii i życiu rozmawia tylko z przyjaciółką, którą przez chwilę (a może z przyzwyczajenia?) nazywa swoją dziewczyną. I dobrze, bo Desiree (Katie Boland) – zafascynowana feministkami i rewolucjonistkami (począwszy od Patty Hears, Ulrike Meinhof i Margaret Atwood, skończywszy na Winonie Ryder) – jest katalizatorem przemiany, jakiej podlega Lake, który odkrywa pociąg seksualny do osób w podeszłym wieku.

Trochę to ironiczne, ale zarówno postać rebeliantki-idealistki – obiektu delikatnej satyry ze strony La Bruce'a – jak i sama ironia to elementy składowe wszystkich filmów kanadyjskiego twórcy. Nowością jest czułość, z jaką reżyser patrzy na swoich bohaterów i z jaką oni odnoszą się do siebie nawzajem. W "Gerontofilii" nie ma brutalnego seksu, jelita nie leżą na podłodze i nikt nie rozmazuje krwi po ścianach ("Otto, czyli niech żyją umarlaki"); po okolicy nie krąży też żaden transseksualista, który w porywie zemsty obcina penisy przechodniom ("Pierrot Lunaire"). Seksualność dryfuje w stronę erotyki. Ujawnia się w delikatnych gestach i spojrzeniach, które stają się intensywniejsze, gdy męscy bohaterowie przestają być sobą onieśmieleni. La Bruce z łatwością prowadzi aktorów, bo podjął znakomite decyzje obsadowe. Debiutującego przed kamerą i otwartego na nowe doświadczenia Piera-Gabriela Lajoie zestawił z charyzmatycznym Walterem Bordenem (Melvyn Peabody), który od lat sześćdziesiątych zbierał doświadczenia zarówno na scenie teatralnej, jak i politycznej (jako aktywista walczący o prawa społeczności LGBT). Zakulisowe zderzenie niewinności z dojrzałością przełożyło się na zbudowanie autentycznej ekranowej relacji.



Lake poznaje Melvyna Peabody'ego w domu spokojnej starości mniej więcej w tym czasie, kiedy Desiree zaczyna się umawiać ze starszym od niej szefem (wyglądającym jak sam Steve Buscemi). To sprytnie zainscenizowana pułapka, która zmusza widzów do zastanowienia się, dlaczego związek młodej dziewczyny ze starszym mężczyzną im nie przeszkadza, a rodząca się relacja między Lakiem a Melvynem jest osią wszystkich dramatycznych zdarzeń? La Bruce buntuje się przeciw filmom pokazującym starość jako groteskowy etap życia i spycha na margines bohaterów, którzy jej nie szanują. Nie tylko na drodze Desiree i pana Guerreo (Brian D. Wright), ale i naprzeciw Lake’a i Melvyna nie stają więc żadni realni antagoniści. Brak konfliktu może nudzić widzów, dla których relacja z dużą różnicą wieku nie jest problemem. Wielu spodoba się jednak to, że La Bruce stosuje ciekawe paralele, o pewnych sprawach mówi bezceremonialnie, inne ubiera w kostium prostej metafory, a lekką narrację prowadzi w rytmie słodkich, popowych piosenek.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones