Pan Lis nie jest pierwszym bohaterem Andersona, który żyje marzeniem o wielkiej przygodzie i dla którego ryzyko jest automatycznie powtarzanym rytuałem, swego rodzaju fiksacją
Farbowany z niego lis. Zwyczajnie lisi i nadzwyczajnie ludzki. Schwytany w pułapkę, obiecał swojej lisiczce, że przestanie uszczuplać kurzą populację i poświęci się rodzinie. Lecz po latach znowu słyszy zew natury. Wyprowadza się z ciasnej nory i osiedla naprzeciwko włości trzech złośliwych farmerów, którzy w swoich magazynach trzymają nie tylko chrupiące kurki, ale i kaczki, gęsi, a nawet pyszny cydr. Wygodne, uporządkowane życie w luksusowym pniaku i praca felietonisty to dla liska za mało. Mściwa ludzkość nie daruje mu tego zrywu ku wolności. Jaką rolę w tym międzygatunkowym teatrzyku odegra lisia rodzina, szczur wymachujący sprężynowcem oraz tłustawy, wiecznie "zwieszony" opos?
Karty na stół: tytułowy bohater naprawdę jest fantastyczny, podobnie jak reszta zwierzęcej ferajny. I cały film zresztą. Bez chwili wahania nazwę "Lisa" najlepszym utworem w dorobku Wesa Andersona. Dotąd Amerykanin nie miał u mnie wysokich notowań. Nie podobał mi się ani ekranowy humor, ostentacyjnie podkreślający swój elitaryzm, ani poustawiane w "znaczących" pozach manekiny, udające bohaterów. Jednak to wykoncypowanie, które w kinie fabularnym bywa równoznaczne z fałszem i artystowską miną, w filmie animowanym często zyskuje nowy sens. Paradoksalnie, poklatkowa technika tchnęła w bohaterów Andersona życie, a formuła współczesnej bajki zwierzęcej (obejmująca zarówno mainstreamowe animacje, jak i programy przyrodnicze oraz antyutopie, od Orwella po "Królika po berlińsku") ujawniła to, co autor "Genialnego klanu" zwykle woalował fabularnym ekscentryzmem – morał. To w równym stopniu dzieło Andersona, co Roalda Dahla, twórcy literackiego pierwowzoru. Mimo pozorów ironicznej zabawy jest w nim jakaś naiwność, wyeksplikowana wprost dzięki staroszkolnej metodzie realizacyjnej.
Pan Lis nie jest pierwszym bohaterem Andersona, który żyje marzeniem o wielkiej przygodzie i dla którego ryzyko jest automatycznie powtarzanym rytuałem, swego rodzaju fiksacją. Imperatyw działania, akcji, ruchu, łączy go z badaczem głębin, Steve’em Zissou. Podobnie jak siwobrody Bill Murray, szczwany rudzielec przekona się, że najważniejsze jest co innego. Nawet nuda i egzystencjalna marność, zakwitłe na glebie codziennego życia, mogą okazać się czymś dobrym, bo w końcu dzielimy je z tymi, których kochamy. Mówiące głosem największych i najlepszych – George’a Clooneya, Meryl Streep, Willema Dafoe, Jarvisa Cockera – zwierzaczki powtarzają za Andersonem, że są dwie ścieżki: jedna dla dumnej dorosłości, druga dla dziecka łaknącego swobody. Nie przekonują nas, że musimy być tacy albo tacy, że musimy wybierać. Uczciwie jednak ostrzegają: bycie lisiątkiem w ciele lisa niesie ze sobą spore zagrożenie. To zagrożenie nazywa się egoizm.
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu