Recenzja filmu

Synalek (2017)
Frédéric Forestier
Pierre-François Martin-Laval
Isabelle Nanty

Cierpienia młodego hipstera

Forestier podśmiewa się z rodziców-helikopterów oraz ich wydelikaconego potomstwa, a także punktuje media społecznościowe jako źródło bolączek (ekshibicjonizm + postępujące dziecinnienie)
W trakcie mijających wakacji repertuar kin wyglądał jak szwedzki stół dla miłośników francuskiego poczucia humoru. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz w rozpisce premier znalazło się aż tyle komedii z ojczyzny Louisa de Funèsa. Widzowie mieli okazję m.in. odkrywać uroki błogosławionego stanu z Juliette Binoche ("Mamy2mamy"), zwiedzać "Paryż na bosaka" albo uczyć się tolerancji, mieszkając pod jednym dachem z hałaśliwą rodziną Romów ("Czym chata bogata!"). Komu jeszcze mało, ten na deser może przekąsić "Synalka". Film Frédérica Forestiera to opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, by wygłupić się z miłości, a doświadczenie i tzw. życiowa mądrość nie zawsze bywają najlepszymi suflerami, gdy trzeba odzyskać względy bliskiej osoby.



Cléa (Isabelle Nanty) i Harold (Pierre-François Martin-Laval) przestali się już szarpać z życiem. Mają dobrze płatne prace, przestronne, ładnie urządzone mieszkanie oraz parę dorastających dzieci. Kiedy więc ich wrażliwy starszy syn Vincent zostaje porzucony przez pierwszą miłość, bohaterowie mogą bez obaw odstawić na bok wszystkie obowiązki i skupić na rozwiązaniu problemów sercowych  zrozpaczonej pociechy. Obmyślona przez bohaterów kuracja polega na zohydzeniu chłopcu ślicznej Eliny, a także przekonaniu go, że "tego kwiatu jest pół światu". Niespodziewanie małżonkowie zaczynają jednak dostrzegać wady własnego związku: brak namiętności, rutynę i znudzenie sobą.



Forestier podśmiewa się z tzw. rodziców-helikopterów oraz ich wydelikaconego potomstwa, punktuje też media społecznościowe jako źródło bolączek współczesnego społeczeństwa (ekshibicjonizm + postępujące dziecinnienie). Trafne obserwacje obyczajowe wplata w formułę poczciwej, odrobinę głupawej mieszczańskiej komedii. Jak nietrudno się domyślić, ekranowe żarty nie są krynicą subtelności - lekarstwem na miłość okazuje się wielokrotne nazwanie eks kobietą lekkich obyczajów, a sposobem na dowiedzenie uczucia - wypicie sporządzonego przez lubą koktajlu z kiełbasy, sardynek, coli i płynu do naczyń. Bon Appetit! 



Reżyser wie na szczęście, kiedy przystopować. Jego postaci, choć narysowane grubą kreską, nie zamieniają się ostatecznie w karykatury. Jest tu kilka krótkich momentów, w których spod  grubej warstwy zgrywy, satyry i "jajcowania" przebija poważniejszy ton. Jak wtedy, gdy Cléa zaczyna wyliczać mężowi, co poświęciła na ołtarzu ich małżeństwa. Dodajcie do tego przyzwoite aktorstwo odtwórców głównych ról, niezłe tempo akcji oraz elegancko sfotografowane plenery Paryża i Hagi. Poza tym umówmy się - każda komedia romantyczna, której bohaterowie mają więcej niż 30 lat i nie wyglądają jak modele z okładki "ELLE", zasługuje na uwagę. 
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones