Recenzja serialu

Miłość, śmierć i roboty (2019)
Tim Miller
Jan Aleksandrowicz-Krasko

Czy w śmierci i robotach jest miłość?

"Miłość, śmierć i roboty" to niewątpliwie ciekawy projekt, długo krążący w poszukiwaniu środków do realizacji. Na szczęście znalazł się Netflix, dał szansę Davidowi Fincherowi oraz Timowi
"Miłość, śmierć i roboty"to niewątpliwie ciekawy projekt, długo krążący w poszukiwaniu środków do realizacji. Na szczęście znalazł się Netflix, dał szansęDavidowi FincherowiorazTimowi Millerowi.Ich najnowsze dziecko jest antologią krótkometrażowych filmów animowanych (za każdy było odpowiedzialne inne studio), ze wszystkim wadami i zaletami tego typu przedsięwzięć. Różnorodna mieszanka, którą trudno ocenić pod względem treści z uwagi na nierówny poziom. W takim razie, może pod względem animacji każdy odcinek zachwyca? Nie do końca…

"Miłość, śmierć i roboty"składa się z 18 odcinków (trwających od 6 do 17 minut), z których 16 bazuje na istniejących opowiadaniach science fiction. To widać, większość bywa przewidywalna dla osób znających trochę gatunek lub ogólnie popkulturę. Trudno się temu dziwić, w końcu w obrębie krótkiego metrażu wielkim wyzwaniem jest nakreślenie spójnej i zaskakującej fabuły, przez co ocena bywa bardzo subiektywna, pomysł może chwycić widza lub nie. Wszystkie odcinki można oglądać w dowolnej kolejności, są całkowicie osobnymi tworami, czerpiącymi z różnych źródeł.

Pod względem formy bywa różnie, ale dominuje grafika komputerowa, znak tych czasów. Techniki rysunkowe stanowią mniejszość, a całkowicie zabrakło alternatyw, takich jak animacja poklatkowa. Mimo często starannego wykonania pozostawia niedosyt, "Miłość, śmierć i roboty"nie wykorzystuje w pełni możliwości kryjących się za animacjami, wiele odcinków równie dobrze mogłoby być filmami aktorskimi. Nadal potrafi zaskoczyć różnorodnością, wyróżniając antologię na tle innych produkcji, ale czegoś tu brakuje, jakiejś niesamowitej wizji.

Warto zaznaczyć, że jest to antologia przeznaczona dla dorosłych, więc należy spodziewać się nagości (są pokazywane penisy, jeśli kogoś to interesuje), wulgarności i brutalności w sporej części epizodów. Czasem brakuje w tym wyczucia, uderza jak bardzo niektórzy twórcy epatują tymi elementami, zupełnie jakby starali się coś udowodnić. Dużo seksu, mniej już tej tytułowej miłości.

Właściwie mijają się z celem próby oceny tej antologii jako całości, więc najlepiej będzie pochylić skrótowo nad każdym odcinkiem.

Antologię otwiera "Sonnie ma przewagę", epizod często porównywany do ostrej wersji pokemonów. Coś w tym jest, niestety w parze idzie wspominane wcześniej przesadne epatowanie nagością i przemocą, wymykające się z ram kreowania brutalnego świata. Z jednej strony nie można pozbyć się skojarzeń z cinematików do gier, z drugiej "Sonnie…" potrafi nawet nawiązywać podczas scen walki do gwałtu. Wszyscy są mroczni, skrzywdzeni, odcinek potrafi być wręcz niezamierzenie w tym śmieszny.

Zaraz po nim następuje zejście z poważnych tonów na rzecz lekkiej opowieści o trzech robotach przemierzających opuszczone przez ludzi miasto. "Trzy roboty"potrafią rozbawić, stanowiąc miłą odmianę po nieumiejętnie ciężkim poprzedniku.

Numerem trzecim jest "Świadek", jeden z najlepszych pod względem wizualnym odcinków. Odpowiadają za niego twórcy "Spider-Man Uniwersum", obie produkcje łączy podobne podejście do grafiki komputerowej, będące charakterystycznym, nieco komiksowym doświadczeniem. Historia nie jest zbyt wyszukana, ale dobrze oddaje napięcie ucieczki. Najwięcej tu nagości w całej antologii, w jednej ze scen popadnięto w przesadę (czy to już film erotyczny?), ale przez większość czasu udaje się ją balansować.

"Mechy"to kolejny "cinematik do gry”" prosty, odrobinkę nudny, ale nawet sympatyczny. Grupa farmerów w mechach stawia czoło hordzie potworów z kosmosu, jest w tym jakiś głupi urok.

Jako piąta pojawia się pierwsza animacja 2D, opowiadająca o wyprawie archeologicznej do zrujnowanego zamku, w którym czai się zło. Chyba wszyscy wiedzą jak się to skończy, ale pewnym zaskoczeniem może być rola kotów. "Wysysacz dusz"cieszy miłą dla oka kreską, ale raczej nie zapada na długo w pamięć.

Przywodzące na myśl Pixara "Gdy zapanował jogurt"to najkrótsza animacja w zestawieniu, bazująca właściwie na jednym dowcipie – inteligentny jogurt przejmuje władzę nad światem. Żart może śmieszyć lub nie, od tego właściwie zależy czyjaś ocena odcinka.

"Za szczeliną orła"prezentuje chyba najbardziej realistyczną grafikę w tym zastawieniu, do tego stopnie, że właściwie zastanawia, dlaczego zrobili z tego animację, a nie aktorski film (wyszłoby taniej). Trzeba jednak przyznać, że pod względem treści to jeden z najlepszych epizodów w "Miłości…", bowiem na stacji kosmicznej czuć klimat i niepokój. Ciekawie wypada relacja dwójki bohaterów oraz czająca się tajemnica.

Ósma animacja, podobnie jak poprzednik, potrafi przyciągnąć klimatem. Klimatem jednak zupełnie innym, bowiem podczas epizodu przemijają czasy magii, aby ustąpić miejsce steam punkowi. "Udanych łowów"bierze mitologię Dalekiego Wschodu, żeby w kontraście do niej pokazać zmiany. Zmieniają się wszyscy, od bohaterów po świat przedstawiony. Epizod jest robiony rysunkowo z pomocą efektów komputerowych, przywodząc na myśl trochę swoim stylem anime. Na pierwszy rzut oka może zachwycać (płynna walka z lisicą lub opanowane przez parową technologię miasto), ale wprawne oko zauważy błędy, choćby utratę proporcji twarzy.

Fabułę "Wysypiska"właściwie zna się po zobaczeniu miniaturki odcinka oraz chwili zastanowienia. Niewyszukana animacja, ale mająca swój swojski styl.

Jak wyglądałaby wojna w Afganistanie, gdyby w wojsku służyły wilkołaki? Na te pytanie odpowiadają "Zmiennokształtni", mający niezły pomysł, ale właściwie niewiele więcej do zaoferowania. Opowieść jest przyzwoita, ale podobnie jak w przypadku "Mechów" łatwo o niej zapomnieć.

"Pomocna dłoń" jest w uproszczeniu krótszą wersją "Grawitacji". Jeśli komuś spodobał się film z Sandrą Bullock, to z tym odcinkiem będzie podobnie. Dla reszty będzie raczej nieciekawy.

"Rybia noc", będąca dziełem polskiego studia Platige Image, jest najbliższa ze wszystkich animacji do onirycznego doświadczenia, stanowiąc w pewnym sensie inną wersję mitu o Dedalu i Ikarze. Sama koncepcja oraz projekty zachwycają, ale wybrana animacje średnio pasuje do opowiadanej historii (ale to już trochę czepialstwo). Warto zaznaczyć, że w tym odcinku występuje nagość, ale niepowiązana z seksualnością, co było miłą odmianą.

"Szczęśliwa trzynastka"to chyba najmniej ciekawy "cinematik do gry" w tej antologii. Losy "pechowej" maszyny i jej załogi bazują na prostym schemacie więzi człowiek-zwierzę, ubranego w ciuszki science fiction.

"Nieśmiertelna sztuka"to trzeci przykład animacji 2D, wyróżniający się chyba najbardziej charakterystycznym stylem. Opowieść o twórczości słynnego artysty Zimy może popadać w przeintelektualizowane tony, ale ostatecznie jest ciekawym komentarzem do sztuki, zwłaszcza tej współczesnej.

Piętnasta animacja jest dla odmiany najbrzydsza, bardziej pasująca do serialu o niższym budżecie i aspiracjach. Zaprezentowana historia też nie zachwyca, ot napad na konwój, przez co "Martwy punkt" to jeden z najsłabszych odcinków.

"Epoka lodowcowa" wyróżnia się pod jednym względem – występują w tym epizodzie prawdziwi aktorzy. Dwójka bohaterów ogląda cywilizację, która rozwija się w ich lodówce. Odcinek raczej średni, choć sam pomysł ma w sobie coś sympatycznego.

"Historie alternatywne"to ostatni odcinek humorystyczny, przedstawiający różne pomysły na śmierć Hitlera oraz dzieje ludzkości, które stają się stopniowo coraz bardziej zwariowane. Animacja bywa zabawna w swym karykaturalnym stylu, a historia potrafić być nieprzewidywalna… choć zależy to bardziej od jej chaotycznego charakteru niż błyskotliwego scenariusza.

Na sam koniec pozostaje ostatni "cinematik do gry", przenoszący akcję do Związku Radzieckiego, gdzieś na Syberii. W "Tajnej wojnie"żołnierze Armii Czerwonej muszą stawić czoła bestiom, które przywołano do świata ludzi dzięki okultystycznemu rytuałowi. Ze wszystkich "growych" animacji ta może pochwalić się najlepszym klimatem, który mimo bardzo prostej historii, potrafi zapewnić sporo rozrywki.

Podsumowując, "Miłość, śmierć i roboty"to zlepek różnych animacji krótkometrażowych, każda reprezentuje inny poziom. Widać tu czasem miłość do animacji, ciekawe pomysły kryjące się za odcinkami, ale pozostaje drobny posmak rozczarowania. Bywa wtórnie, bywa zabawnie, bywa klimatycznie. Mimo swoich mankamentów, antologia ta jest warta polecenia, oferując w swej różnorodności coś interesującego, zwłaszcza dla osób lubiących "Black Mirror", "Animatrixa"lub "Heavy Metal".
1 10
Moja ocena serialu:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na platformie Netflix zupełnie znienacka pojawia się jeden z najgenialniejszych seriali tego roku (tak,... czytaj więcej
O antologii animowanych krótkometrażówek pod wspólnym tytułem "Miłość, śmierć i roboty" było głośno... czytaj więcej
Netflix nie przestaje zaskakiwać. To prawda, że zaliczył kilka ciężkich klap, próbując swoich sił w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones