Recenzja serialu

Miłość, śmierć i roboty (2019)
Tim Miller
Jan Aleksandrowicz-Krasko

Opowieści miłosne, śmiertelne i tajemnicze

Każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie, każdy powinien być usatysfakcjonowany, bo "Miłość, śmierć i roboty" w swych najlepszych momentach, jest objawem twórczego geniuszu.
O antologii animowanych krótkometrażówek pod wspólnym tytułem "Miłość, śmierć i roboty" było głośno niemal od samego ogłoszenia projektu. Dziś możemy sami się przekonać, czy faktycznie mamy do czynienia z tak wyjątkowym produktem, jak mogliśmy tego oczekiwać po materiałach promocyjnych.

Tim Miller wespół z Davidem Fincherem, zabrał nas w szaloną, pełną surrealizmu podróż przez cuberpunkowe koszmary i marzenia, ale nie tylko. W "Miłość, śmierć i roboty" będziemy obcować z całą paletą różnych gatunków filmowych, od klasycznego sci-fi, po steampunkowe fantasy, aż po rasowy horror z wilkołakami. Ale w tym szaleństwie jest metoda. 

Każdy z segmentów, trwających od sześciu do siedemnastu minut, został stworzony w innym stylu animacji. Raz oglądamy na ekranie fotorealistyczne twarze, by przy następnym filmie zanurzyć się w prostej kresce animacji dwuwymiarowej. W każdym przypadku technika, w jakiej dany epizod został stworzony, doskonale współgra z tym, co dzieje się na ekranie. Wizualnie ta antologia jest, nie bójmy się tego słowa, spełnionym arcydziełem. 

Nieco inaczej sprawa się ma, kiedy przechodzimy do fabuły. Jak przystało na zbiór niepowiązanych ze sobą epizodów, historie nie reprezentują sobą jednakowego poziomu. Zdarzają się segmenty słabsze, bardziej stonowane i mniej szalone. Mimo to niemal każdy film jest w finale przełamany zaskakującą puentą, co w pełni rekompensuje te chwile, kiedy historia angażuje widza o wiele mniej, niż w przypadku tych najlepszych segmentów.

"Miłości, śmierci i robotom" najbliżej jest chyba do nowel Edgara Allana Poe. Podobnie jak w twórczości mistrza, tutaj również poszczególne historie wywołują w nas skrajne emocje. Raz po seansie zostaniemy z gorzkimi przemyśleniami, innym razem będziemy zaśmiewać się do łez. A wszystko to skąpane jest niepowtarzalnym klimacie. Na ekranie tomiku brud, krew i niczym nieskrępowana nagość. Co wrażliwsi widzowie mogą poczuć pewien dyskomfort, gdy bohaterowie są pozbawiani kończyn, a kamera ani na moment nie odwraca się od tego brutalnego obrazu. 

W netflixowej antologii wprawny kinomaniak poczuje się jak w domu. Wartością dodaną jest możliwość odkrywania inspiracji twórców klasykami sci-fi. Jeden z odcinków swoją historią nawiązuje do "Grawitacji", inny zaś swą stylistykę zdaje się czerpać z głośnego "Spider-man: Uniwersum"

Każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie, każdy powinien być usatysfakcjonowany, bo "Miłość, śmierć i roboty" w swych najlepszych momentach, jest objawem twórczego geniuszu.
1 10
Moja ocena serialu:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na platformie Netflix zupełnie znienacka pojawia się jeden z najgenialniejszych seriali tego roku (tak,... czytaj więcej
Netflix nie przestaje zaskakiwać. To prawda, że zaliczył kilka ciężkich klap, próbując swoich sił w... czytaj więcej
"Miłość, śmierć i roboty"to niewątpliwie ciekawy projekt, długo krążący w poszukiwaniu środków do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones