Człowiek z Medanu

Uwaga, mamy do czynienia z historią prawdziwą. A przynajmniej tak by sobie życzyli miłośnicy teorii spiskowych i bzdurek wyssanych z palca. Lecz odradzam dokształcanie się w temacie tytułowego
"The Dark Pictures: Man of Medan" - recenzja
Uwaga, mamy do czynienia z historią prawdziwą. A przynajmniej tak by sobie życzyli miłośnicy teorii spiskowych i bzdurek wyssanych z palca. Lecz odradzam dokształcanie się w temacie tytułowego statku przed ukończeniem omawianej gry, bo lepiej zrekonstruować tę opowieść samemu. Ba, nie po to ekipa Supermassive Games ślęczała nad nią po nocach, żebyśmy zepsuli sobie przyjemność lekturą lakonicznej notki na Wikipedii. Powiem tylko tyle, że załoga rzekomo zaginionego, czy też zatopionego zaraz po drugiej wojnie okrętu Ourang Medan – choć, upominam, nie potwierdzono nawet samego jego istnienia – miała nagle zemrzeć w tajemniczych okolicznościach. Co się tam wydarzyło? To samo pytanie zadawali sobie na przestrzeni ostatnich paru ładnych dekad i nurkowie poszukujący błyskotek na dnie morza, i znudzeni papierkową robotą agenci CIA, i typki w foliowych czapkach. Wy znajdziecie odpowiedź w zaledwie dwa wieczory.



O ile oczywiście tak poprowadzicie rozgrywkę, że pechowi rozbitkowie, którzy wybrali się na wakacyjny rejs po Pacyfiku, co by trochę sobie ponurkować, nie podzielą smutnego losu załogi feralnego okrętu. A to nie będzie łatwe, choć wydaje się, że sekwencje QTE (czyli Quick Time Events) polegające na bacznej obserwacji ekranu i błyskawicznym naciśnięciu odpowiedniego przycisku, są deczko łatwiejsze niż te z "Until Dawn", przeboju Supermassive z 2015 roku; gwoli ścisłości i z dziennikarskiego obowiązku śpieszę dodać, że mowa o niczym innym jak o interaktywnych filmach. Ale nie tylko o bystre oko i sprawny paluch chodzi, bo gra rozgałęzia przed nami rozmaite ścieżki fabularne, często sprawnie myląc tropy, abyśmy musieli płacić żalem za z perspektywy czasu błędne decyzje, które doprowadzą do śmierci któregoś z członków naszej ekipy. Należą do niej bracia Alex (typ szkolnego playboya i osiłka, acz sympatycznego) i Brad (kujon usiłujący udowodnić, że też potrafi przywalić), rodzeństwo Julia (przebojowa i niezależna dziewczyna tego pierwszego) i Conrad (arogancki typek przy kasie, którego z definicji nie znosisz, ale którym chciałbyś być) oraz Fliss (gardząca uprzywilejowanymi młodziakami kapitan statku).



Poprzez dialogi wypada dbać o relacje między nimi, na logikę jak najlepsze, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, żeby być samolubnym dupkiem. Nie jestem jednak pewien, czy da się skłócić ich wszystkich tak, aby miało to realny wpływ na wynik rozgrywki. Przeszedłem bowiem całość dwukrotnie, podczas powtórnej partyjki umyślnie podejmowałem decyzje odwrotne do poprzednich i nie zauważyłem różnic w tak zwanym biernym zachowaniu postaci. Za to potwierdzam, że cała ta paplanina o tym, że najdrobniejsza nawet decyzja może odmienić bieg gry to szczera prawda. Nie raz i nie dwa pozornie błaha czynność, jak chociażby podniesienie leżącego na stole, zwyczajnego przedmiotu codziennego użytku, okaże się czymś kluczowym. Gra nie sygnalizuje, że oto dotarliśmy do momentu, który zadecyduje o zakończeniu tej upiornej przygody, bynajmniej, raczej uśpi naszą czujność, abyśmy płakali potem rzewnie, że wybraliśmy cokolwiek, tak na odczepnego.



Dlatego rozumiem, że można kręcić nosem na ten skrajnie losowy element, lecz skoro "Man of Medan" to z założenia nie tylko opowieść grozy, ale i rzecz o nieprzewidywalności losu, da się zrozumieć taki, a nie inny deweloperski wybór. Zresztą motyw ten ma być osią łączącą wszystkie gry z planowanej serii "The Dark Pictures", antologii, której kolejne odcinki będą ukazywać się średnio raz na pół roku i eksplorować popularne schematy gatunkowe. Opisywany tytuł to nic innego jak swoista wariacja na temat opowieści o nawiedzonym domu. Bo sielankowy rejs Aleksowi i spółce popsuje burza, wizyta niespodziewanych gości oraz konieczność zaokrętowania się na dryfującej od jakichś siedemdziesięciu lat łajbie. Dopiero po dość obszernej ekspozycji (i poprzedzającym ją prologu służącym na poły jako swoisty samouczek) rozpoczyna się prawdziwy horror. Spacery przerdzewiałymi korytarzami, gdzie co i rusz coś wyskakuje zza węgła, może nie odkrywają koła na nowo i są standardowymi środkami straszącymi znanymi z pierwszego lepszego filmu grozy, lecz czym innym jest oglądać film, a czym innym mieć jak najbardziej realny wpływ na działania postaci i może tym razem oszczędzić im pchania się tam, gdzie zaraz prawdopodobnie zrobi się gorąco. Albo odwrotnie: wyjść paskudnej śmierci na spotkanie z uśmiechem na twarzy.



Umyślnie nie mówię zbyt dużo o fabule, ani o szczegółach samej rozgrywki, bo "Man of Medan" nie ma do zaoferowania nic ponad rzeczony scenariusz; stąd każde zbędne słowo mogłoby popsuć polegającą na jego eksploracji zabawę. Oczywiście nie brak tu sekwencji grozy, raz polegających na dynamicznej ucieczce, kiedy jak szaleni musimy naciskać krzyżyk, kwadrat, trójkąt lub kółko i tak uporać się z przeszkodami, innym razem na podejmowanym naprędce wyborze, czy pójść korytarzem, czy może raczej wyleźć oknem. Podpowiem tylko, że grę da się z łatwością – i z niezłym skutkiem; czytaj: ratując wszystkich – ukończyć, posługując się metodą na rympał, ale lepiej poświęcić tę dodatkową godzinkę przed ekranem (całość da się ograć nieśpiesznie w jakieś cztery godziny) i poszukać tajemnic statku Medan. Bez nich zupełnie nie skumamy, co tam zaszło.



A bez owej chęci zrozumienia intrygi nie ma sensu grać, bo interaktywny film (z braku lepszego terminu; nie mam tym samym zamiaru umniejszać czynnika "granego", gdyż jest on przecież kluczowy i decyduje o atrakcyjności całego przedsięwzięcia) jest warty tyle, co jego fabuła. I powiedziałbym, że jeśli "Until Dawn" było samoświadomym, niemalże postmodernistycznym eksperymentem, zabawą z samą materią horroru jako gatunku, tak "Man of Medan" jest, niejako zgodnie z planem, odcinkiem serialu grozy, straszakiem bijącym po gębie, czasem może nawet za bardzo starającym się nas przestraszyć. Ale gra się wybornie, bo przecież kto z nas nie darł się czasem do ekranu "Ej, nie idź tam, debilu!" i nie chciałby kazać bohaterowi filmu zawrócić na pięcie albo jednak nie odkładać chwyconego noża z powrotem na blat stołu? Ano właśnie.



Poza tym "Man of Medan" oferuje pewne fajowe novum, a mianowicie aż dwa tryby gry wieloosobowej. Pierwszy, określony mianem "nocy przy filmie", pozwala zebranemu przed jednym ekranem towarzystwu wybrać po postaci (albo dwóch czy trzech; zależy, ilu nas jest) i każdy steruje tylko wybranym/wylosowanym ludkiem, całkowicie odpowiadając za jego/jej decyzje. Drugi, już wykorzystujący sieć, umożliwia granie równoczesne i, jako że niektóre wydarzenia dzieją się równolegle, często zdarzy się tak, że rozdzielimy się z naszym kumplem czy kumpelą i spotkamy dopiero po jakimś czasie, rozgrywając swoje wątki niezależnie, przez co rozgrywka skraca się o dobrą godzinkę. Ale wtedy element nieprzewidywalności jest jeszcze bardziej atrakcyjny, bo, o ile nie komunikujemy się z drugim graczem, nie mamy pojęcia, jakie podejmuje decyzje i nawet jeśli ukończyliśmy już grę samotnie, to i niby już dobrze znana sytuacja nierzadko nas zaskoczy.

Nieczęsto udzielam podobnej rady, ale kiedy już "Man of Medan" zagości na wirtualnej sklepowej półeczce, nie idźcie do kina, zostańcie na film. Może nie zapisze się on złotymi zgłoskami na kartach encyklopedii światowej kinematografii, ale zapewni zimny dreszcz akurat na koniec lata.
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones