Artystą można być w każdej dziedzinie. Przekonuje nas o tym krótkometrażowy dokument "Bigos"Marcina Gajewskiego. Młody reżyser relacjonuje powstawanie tytułowej potrawy w rodzinnej kuchni. Ojciec artysty – mieszkający w Holandii polski imigrant – potrzebuje kilkudziesięciu składników, czterech dni i czterech garnków, by jego podniebienie poczuło właściwy smak ojczystego dania. Gotowanie wymaga poświęcenia (m.in. pobudek nad ranem) i subtelności w posługiwaniu się przyprawami. Teraz wiemy już, skąd Marcin czerpał wzór w przyszłym życiu zawodowym.
"Bigos" można potraktować jako jeszcze jeden program kulinarny w stylu "Podróży z Robertem Makłowiczem" czy "Kuchni z Okrasą". Gajewski kroi, ściera, miesza oraz smaży z pasją i zaangażowaniem, której mógłby mu pozazdrościć niejeden zawodowy kucharz. Czy gotuje bigos tylko dlatego, że chce smacznie zjeść? A może, stojąc nad garnkiem, wyraża tęsknotę za krajem, który porzucił? Kapusta, mięso i przysłane przez matkę suszone grzyby pachną mu przecież Polską. Mickiewicz na paryskim bruku pisał "Litwo, ojczyzno moja". Ojciec pichci narodowy przysmak.
Sceny z życia kuchennego przeplatane są archiwalnymi nagraniami z dzieciństwa reżysera. Widzimy, jak Marcin odnosi pierwsze sukcesy na polu sztuki. Znajomi, którzy oglądali ze mną film, twierdzą, że Gajewski chciał się w ten sposób popisać przed widownią. Pokazać, jaki to jest zdolny, wrażliwy i wszechstronny. Mnie wydaje się jednak, że chodziło o podkreślenie osobistego charakteru krótkometrażówki. Kim byłby dzisiaj bez nauk wyniesionych z domu rodzinnego?
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu