Recenzja filmu

Muppety: Poza prawem (2014)
James Bobin
Wojciech Paszkowski
Ricky Gervais
Ty Burrell

Muppet też człowiek

Tym razem twórca proponuje nam przygodową historyjkę w stylu kryminalnych komedii z lat 60.: "Fantomasa" czy "Różowej Pantery". (...) Mimo dominującej nici fabularnej "Muppety: Poza prawem" są w
"Sequel nigdy nie jest tak dobry jak pierwsza część", śpiewają Muppety na otwarcie swojego nowego filmu. Kermit i Piggy w końcu siedzą w tym biznesie wystarczająco długo, by znać jego realia. Stworzone przez Jima Hensona postacie od zawsze miały zresztą w swoim repertuarze charakterystyczny chwyt burzenia tzw. czwartej ściany, rodzaj metazabawy filmową formą. Czyżby teraz ten żart miał służyć do studzenia – na wszelki wypadek – oczekiwań widzów? Niepotrzebnie. Muppety, mimo długiego scenicznego stażu, wciąż nie trącą rutyną. Jeśli zgodnie z polskim tytułem pozostają "poza prawem", to mowa tu przede wszystkim o prawie nieudanej drugiej części.



To zresztą nie jedyna reguła sequela, jakiej nie trzyma się reżyser James Bobin. Od kontynuacji zazwyczaj wymaga się powtórzenia oryginalnej formuły: ma być tak samo, tyle że "bardziej" – jakkolwiek absurdalnie to brzmi. Bobin jednak odważnie zmienia konwencję. Pierwszy film opowiadał o spotkaniu po latach, niemal wzorcowo realizując schemat reunion movie. Tym razem twórca proponuje nam przygodową historyjkę w stylu kryminalnych komedii z lat 60.: "Fantomasa" czy "Różowej Pantery". Rodem z tej formuły są już czarne charaktery: Ricky Gervais jako zły nawet po nazwisku Dominic Badguy, trajkocząca z rosyjskim akcentem Tina Fey jako zarządzająca gułagiem Nadya i – przede wszystkim – Constantin, czyli najniebezpieczniejsza żaba na świecie, zaskakująco podobna do Kermita. Mamy też fajtłapowatego policjanta (Ty Burrell) i obowiązkową międzynarodową aferę kryminalną.

Ten "eurotrip" – bohaterowie odwiedzają m.in. Dublin, Madryt i Londyn – współgra z estetyką Muppetów. Poczucie humoru Kermita i bandy zawsze było przecież z ducha "europejskie" (a zwłaszcza brytyjskie). Pomysł na to, by Muppety udały się na tournée skutecznie odświeża też statyczną naturę pacynek, zazwyczaj uwięzionych w planie amerykańskim w przestrzeni sceny swojego teatru. Ale na dwoje babka wróżyła. W toku tej podróży przygody Muppetów nabierają iście kinowego rozmachu, ale telewizyjny rodowód postaci i tak daje o sobie znać – w epizodycznej strukturze filmu. Struktura ta wynika przecież bezpośrednio z przyjęcia "turystycznej" konwencji. Mimo dominującej nici fabularnej "Muppety: Poza prawem" są w zasadzie wiązanką kolejnych skeczy, w tym m.in. gościnnych gwiazdorskich występów (Christoph Waltz tańczy walca, Danny Trejo śpiewa w musicalowym numerze, jest nawet wszędobylski Tom Hiddleston). Ale nie ma to dużego znaczenia, bo większość żartów trzyma wysoki poziom. Nawet jeśli któryś gag zaniża średnią, to zaraz jesteśmy już dalej, w innym kraju, w innej estetyce, w innym humorze.



Choć bieg od kraju do kraju i od żartu do żartu osłabia nieco emocjonalny wydźwięk filmu, to wciąż dostajemy opowieść o meandrach "międzymuppetowej" przyjaźni. W pierwszej części bohaterowie musieli nawiązać nić porozumienia po latach rozłąki – teraz muszą utrzymać ten związek. Bobin w gruncie rzeczy – oczywiście, w komediowej formie – zastanawia się nad problemem rutyny w ciągnących się od lat relacjach. Zgodnie z metatekstualną tradycją Muppetów jest to zarówno temat filmu, jak i komentarz do rynkowej sytuacji Kermita, Gonzo czy Piggy. Muppety, jak większość podobnych im ikon popkultury, pozostają przecież uwięzione w nieszczęsnym "wiecznym teraz". Na pozór podążają za duchem czasów, ale nie mogą za bardzo oddalić się od swojego stanu pierwotnego. Jedynym wyjściem jest podtrzymywanie iluzji zmiany: niby coś tam się wydarza, któryś z Muppetów odchodzi na emeryturę czy opuszcza szeregi grupy, ale wiadomo, że ostatecznie wszystko wróci do normy. Bobin dobrze rozumie ten mechanizm i pozwala sobie nawet na żart o będącej w ciągłym zawieszeniu romantycznej relacji między Kermitem a Piggy. Reżyser odnosi sukces, bo przyjmuje tę nostalgię z całym bogactwem inwentarza, mnożąc cytaty i nawiązania, cofając się w historii kina i łowiący stamtąd kolejne tropy do zabawy dla Muppetów. Wie też, że ich urok polega na niedoskonałej, pacynkowej naturze – komputer nie ma więc w jego filmie za dużo do roboty. Liczy się duch zabawy, żywego występu przed kamerą – z kluczowym ludzkim czynnikiem. Muppety wciąż poza prawem i poza konkurencją.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones