Recenzja filmu

W dżungli (2013)
Aaron Wilson
Khan Chittenden
Robert Menzies

Niewidzialna wojna

Paleta dźwiękowa filmu to samo bogactwo i choć muzyki w nim nie uświadczymy, to Aaron Wilson potrafi opowiadać dźwiękiem lepiej niż obrazem (upierałbym się nawet, że prolog, w którym słyszymy
Mój ulubiony, nowohoryzontowy gatunek, czyli "Z kamerą przez las", zyskał kolejnego  reprezentanta. "Canopy" Aarona Wilsona zaczyna się jak kino wojenne, z komputerowo (i należałoby dodać – dość słabo) wygenerowanymi samolotami, które prują z działek i strącają się nad gęstą dżunglą. Potem jednak odkrywamy, że to nie ten horyzont, co nam się wydawało. Zaczyna się bowiem wędrówka przez wspomniany gąszcz. Bywa żmudna, każda jej minuta liczy sto dwadzieścia sekund, ale koniec końców miłośnicy podobnych wojaży nie wyjdą z kina rozczarowani.  

Jesteśmy na Singapurze, trwa II wojna światowa. Australijski pilot zostaje zestrzelony nad dżunglą. Ląduje na drzewie, a po zebraniu żniw paru ryzykownych decyzji, staje w obliczu grozy wojny i majestatu obojętnej natury. Przedzierając się przez las, spotyka rannego, chińskiego żołnierza. Co dwie głowy to nie jedna, jednak nie łudźcie się, nie będzie z tego buddy movie. Mężczyźni dzielą znój, znoszą wspólnie dławiące gorąco i robactwo, maszerują. Intuicyjnie zawiązane braterstwo realizuje się w drobnych gestach: podania kawałka czekolady, opatrzenia rany, ostrzeżenia przed patrolem. Pozbawiona słów relacja między bohaterami jest bez dwóch zdań najmocniejszą stroną filmu. Nie ma w niej miejsca ani na patetyczne gesty, ani na wzniosłe deklaracje przyjaźni. Nawet w scenie usuwania kuli z rozjątrzonej rany cierpienie idzie pod rękę z czułością.

O tym, że trasa bohaterów wiedzie donikąd, a film jest wyłącznie o znoju, dowiadujemy się dość szybko. Wojna toczy się poza kadrem: słyszymy głosy żołnierzy, krzyki zabijanych, czasem płonące drzewa oświetlą wpatrzonych w ogień bohaterów.  Rozmiłowany w długich, wycyzelowanych ujęciach Australijczyk bawi się głównie w ogrywanie detali: tu podejrzy mrówkę na liściu, tam zawiesi oko na smarku z nosa, to znów na spoconych, lśniących w słońcu twarzach. Senne pasaże, przenikania i powidoki mają odzwierciedlać paranoję mężczyzn, jednak brakuje w "Canopy" jakości, którą posiadała choćby zbliżona fabularnie "Operacja Świt" Herzoga. Tam piekło dżungli było namacalne, zostawiało swój ślad na gnijących i broczących krwią ciałach bohaterów. Tutaj z kolei każdy kadr ma za zadanie uszlachetnić mozół przeprawy, nadać mu jakiś poetycki wymiar. Nie wiem jednak, co jest poetyckiego w ranach postrzałowych, udarze i spierzchniętych ustach?

Paleta dźwiękowa filmu to samo bogactwo i choć muzyki w nim nie uświadczymy, to Aaron Wilson potrafi opowiadać dźwiękiem lepiej niż obrazem (upierałbym się nawet, że prolog, w którym słyszymy jedynie reakcje ludności na niespodziewany nalot oraz dramatyczne komunikaty radiowe, ma więcej dramaturgii niż reszta filmu). Niekiedy to na ścieżce dźwiękowej rozgrywa się właściwa akcja. Najróżniejsze odgłosy pozwalają bohaterom oszukiwać śmierć, traumatyzują, przynoszą ulgę, stają się rodzajem osobnego języka, którym przemawia do nich natura. Zamknięcie oczu podczas seansu nie jest wcale takim złym pomysłem. Może się okazać, że znajdziecie w nim wówczas coś więcej niż dwóch facetów idących przez las.
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones