A co gdyby dało się przeżyć przeszłość jeszcze raz? Naprawić stare błędy, uniknąć porażki, szybciej wyciągnąć lekcję z życiowych wypadków. Dla kina to koncept nienowy – czy to w postaci niekończących się pętli czasowych czy powrotu do konkretnych formatywnych momentów. To, jak podobne doświadczenie zmieni bohatera, jest już zadaniem scenarzysty. Niestety "Wielka, odważna, piękna podróż" traktuje ten pomysł jedynie jako mdłą dekorację dla miłosnej historii o głębi cytatu z Pinteresta.
Nigdy nie wynajmuj samochodu od Phoebe Waller-Bridge. Zwłaszcza jeśli mówi z niemieckim akcentem, a na biurku trzyma twoją fotografię, której nie przypominasz sobie, żebyś robił. To przytrafia się Davidowi (Colin Farrell) – nowojorskiemu singlowi, któremu w deszczowy dzień nawala auto. Kiedy w końcu dociera na wesele znajomych, poznaje Sarah (Margot Robbie) – samotną sąsiadkę z Wielkiego Jabłka, która ucieka przed miłością w przelotne romanse. Podążając za dziwnym GPS-em wypożyczonego Saturna, ruszają razem w trasę, która poprowadzi przez kluczowe momenty z życia obojga.
Każde ze wspomnień czeka na bohaterów za innymi drzwiami. Przejście przez nie oznacza spotkania z rodzicami, byłymi partnerami czy niespełnionymi miłościami. Interakcje z duchami przeszłości są zamierzenie teatralne – zresztą niektóre sceny odgrywają się dosłownie na sali prób, gdzie Sarah i David ćwiczą wchodzenie i wychodzenie z roli. Złamanie realistycznej konwencji i umowność scenografii wiążą doświadczenie bohaterów z terapeutycznym procesem, w którym rewizja i akceptacja przeszłości jest podróżą w głąb siebie, a nie czymś, co zachodzi w przestrzeni i czasie.
W "Wielkiej, odważnej, pięknej podróży" widać inspiracje światotwórstwem Charliego Kaufmana – teatralną dekonstrukcją pozornie realistycznej rzeczywistości. Jednak tym, co pozwala takim filmom, jak "Zakochany bez pamięci" czy "Synekdocha, Nowy Jork" rozsypywać się tak efektownie, jest podążanie za poetyką snu – nielinearną narracją, surrealną estetyką i groteskową formą. Tymczasem scenariusz Setha Reissa ("Menu", "Reżim") odhacza najbardziej konwencjonalne punkty z życia bohaterów: złamane serce, śmierć rodzica czy paskudne rozstanie. Mimo skupienia na tak istotnych momentach, protagoniści wciąż wydają się tak papierowi, jakby nigdy nie opuścili kart scenariusza. Psychologia postaci nie będzie głębsza niż to, że Sarah zdradza, aby partnerzy nie mogli zranić jej wcześniej, a David ma trudną relację z ojcem, która komplikuje mu życie romantyczne.
Na wiele z tych rzeczy można przymknąć by oko, gdyby wynagradzało je to, co służy za najlepsze paliwo romansów – chemia między bohaterami. Choć Farrell i Robbie to charyzmatyczni aktorzy, jako para zakochanych pasują do siebie jak pięść do nosa. Nie ułatwiają tego ani sztampowe dialogi, próbujące manifestować żarliwe uczucia, których brakuje na ekranie, ani ironizująca poza Sarah, która dystansuje bohaterkę od wszystkiego – z Davidem na czele. Niestety jako romans film Kogonady ("Columbus", "Yang") ponosi całkowite fiasko. I nie ratują tego nawet piękne aranżacje Joego Hisaishiego (odpowiedzialnego za muzykę do najważniejszych tytułów studia Ghibli) – tu zbyt monumentalne wobec fabularnych banałów.
Siłą debiutanckiego "Columbusa", też miłosnej historii, była wstrzemięźliwość od pompatycznych wyznań czy górnolotnych deklaracji. I dwie osoby powoli odsłaniające przed sobą najwrażliwsze miejsca na ciele. W "Wielkiej, odważnej, pięknej podróży" podobne subtelności rozwoju relacji są już tylko, o ironio, wspomnieniem przeszłości. Jeśli David i Sarah przechodzą jakąś przemianę, to jest nią odkrycie, że aby zrobić miejsce na nowe, najpierw trzeba pozamykać stare sprawy. A jeśli najlepszym, z czym zostaję po dwóch godzinach seansu, jest rada, że warto iść na terapię, to był to jednak zmarnowany czas.