Recenzja filmu

Umrika (2015)
Prashant Nair
Suraj Sharma
Tony Revolori

Odkrywanie Ameryki

"Umrika" wydaje się również filmem wewnętrznie sprzecznym, gdyż z jednej strony nawołuje do odrzucenia myślowych schematów, a z drugiej sama wyraźnie im ulega. Historia nastoletniego Ramakanta
W 1956 roku Horace Mincer wzbudził sensację w środowisku naukowym za sprawą eseju "Rytuały cielesne wśród ludu Nacirema". Znany antropolog opisywał w nich szokujące zachowania członków plemienia zamieszkującego tereny Ameryki Północnej. Całość okazała się żartem, który przedstawiał w krzywym zwierciadle codzienne zachowania współczesnych mieszkańców USA. Dowcip Mincera stanowił przestrogę przed pogardliwą wyższością, z jaką zdarza nam się traktować przedstawicieli innych kultur. Wchodząca na nasze ekrany "Umrika" wydaje się rewersem tamtego eksperymentu. W nagrodzonym na zeszłorocznym festiwalu Sundance filmie Prashanta Naira mieszkańcy hinduskiej wioski opowiadają sobie niesamowite historie o dalekiej Ameryce. W ich przypadku zdziwienie zostaje jednak podszyte podziwem i – karmioną przez popkulturę – idealizacją nieznanej krainy. "Umrika" stawia sobie za cel krytykę takiej postawy i poprowadzenie uciekających w iluzję bohaterów do akceptacji rzeczywistości. Niestety, fascynujący punkt wyjścia nie doczekał się w filmie Naira atrakcyjnego rozwinięcia.


Reżysera "Umriki" gubi zbytnia zachowawczość. Hinduski twórca sprawia wrażenie, jakby obawiał się tkwiącej w fabule goryczy, którą stara się za wszelką cenę zakwestionować. Mający zneutralizować dramat bohaterów komizm jest jednak wysilony, a narzucona przez Naira lekkość tonu okazuje się na dłuższą metę nieznośna. "Umrika" wydaje się również filmem wewnętrznie sprzecznym, gdyż z jednej strony nawołuje do odrzucenia myślowych schematów, a z drugiej sama wyraźnie im ulega. Historia nastoletniego Ramakanta wyruszającego na poszukiwanie starszego brata, który przed laty wyemigrował rzekomo do Ameryki, to tak naprawdę nic więcej niż stereotypowa opowieść inicjacyjna.

Być może bijąca z ekranu sztuczność wynika z przyjętej przez Naira perspektywy. Hinduski filmowiec był dzieckiem dyplomatów i wychowywał się z dala od kraju, na międzynarodowych salonach. Wioski, takie jak ta przedstawiona w filmie, widywał tylko od czasu do czasu w wakacje. Tego rodzaju doświadczenia sprzyjają idealizacji rzeczywistości potęgowanej dodatkowo przez sączącą się z ekranu nostalgię. Akcja "Umriki" toczy się bowiem w latach osiemdziesiątych, czyli w okresie wczesnej młodości reżysera. Oczywiście, stylizacja fabuły na współczesną baśń sama w sobie nie jest niczym złym. Gorzej, że Nair nie ma w sobie artystycznej biegłości Danny'ego Boyle'a, a – inaczej niż w "Slumdogu" – obecne w jego filmie uproszczenia nie są neutralizowane przez wdzięk i inscenizacyjny rozmach.



Znacznie więcej niż cała historia Ramakanta o utracie złudzeń i przekleństwach naiwności mówi w "Umrice" jedna, poboczna scena. Widzimy w niej wypełnioną po brzegi kinową salę, w której odbywa się pokaz "Indiany Jonesa i Świątyni Zagłady"Nair jest w stanie bezbłędnie uchwycić wściekłość widzów orientujących się, że uwielbiani przez nich twórcy z Hollywood przedstawiają Indie w tak negatywnym świetle. Tym razem początkującemu reżyserowi starczyło błyskotliwości zaledwie na kilka podobnych pomysłów. Warto jednak śledzić jego dalszą karierę i kibicować rozwojowi zademonstrowanego w "Umrice" potencjału.
1 10
Moja ocena:
5
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones