"Rach, ciach!" jawi się jako typowy "passion project". W animacji Netflixa Tartakovsky odpina wrotki i żartuje ze wszystkiego, z czego w swoich dotychczasowych produkcjach żartować nie mógł:
Gdy w kinach triumfy święci requel "Nagiej broni", Netflix zapragnął osiągnąć sukces z własną satyrą, ale animowaną. "Rach, ciach!", sprośna i wulgarna komedia o psie, który wyrusza w ostatnie tango w przededniu nadchodzącej kastracji, wyszła spod ręki jednego z najbardziej cenionych twórców filmów animowanych, Genndy'ego Tartakovsky'ego, człowieka, który ma na koncie tak znane tytuły jak "Laboratorium Dextera", "Atomówki", "Samuraj Jack" czy pierwsze trzy części "Hotelu Transylwania".
Netflix
Ale jak to? Taki geniusz animacji, twórca klasyków skierowanych zarówno do najmłodszych, jak i do młodzieży, zabrał się za niewybredną komedię dla dorosłych? Ano owszem, zabrał się i ma się wrażenie, że od dawna chciał zrobić właśnie coś takiego: szalonego, niespętanego ograniczeniami wynikającymi z wieku publiki, momentami mocno przegiętego. "Rach, ciach!" jawi się więc jako typowy "passion project". W animacji Netflixa Tartakovsky odpina wrotki i żartuje ze wszystkiego, z czego w swoich dotychczasowych produkcjach żartować nie mógł: seksu, płci, genitaliów, fekaliów – sami wybierzcie. I choć żarty rzeczywiście wielokrotnie jadą po bandzie (a bardzo wymowna animacja nie pozostaje w tyle), a co bardziej wrażliwi widzowie mogą się zżymać na ich "prostackość", trzeba naprawdę sporego wysiłku, by nie zauważyć, że nadrzędnym celem w "Rach, ciach!" jest po prostu dobra zabawa.
Rzecz opowiada o całkiem rozgarniętym, nierasowym psie imieniem Bull (Adam Devine), który wiedzie przyzwoite życie w spokojnym sąsiedztwie wśród oddanych kumpli. Bull wzdycha do Honey (Kathryn Hahn), przepięknej suczki rasy borzoj, a także chełpi się tym, czym większość psów w okolicy pochwalić się nie może: posiadaniem genitaliów. Ale że posiadanie genitaliów wiąże się z pewnymi popędami, którym Bull nieustannie daje upust ku rozpaczy jego właścicieli, pewnego dnia bohater będzie musiał je stracić. Gdy więc ustępuje pierwszy szok związany z informacją o zbliżającej się wielkimi krokami kastracji, Bull postanawia uciec z domu i zasmakować życia po raz ostatni. Towarzyszą mu w tej przygodzie najlepsi kumple: Rocco (Idris Elba), Lucky (Bobby Moynihan) i Fetch (Fred Armisen). Jak można się domyślić, nie wszystkie doświadczenia podczas tej niezapomnianej nocy będą należeć do przyjemnych…
Netflix
"Rach, ciach!" można w skrócie opisać jako animowane "Kac Vegas" w psim wydaniu – na bohaterów czekają niebezpieczeństwa i pokusy, na swej drodze napotykają masę barwnych postaci (część z nich reprezentujących gatunek, nazwijmy to, antagonistyczny), a cała ta przygoda oczywiście pozwoli im lepiej zrozumieć samych siebie i to, co w życiu najważniejsze. Jasne, droga do tych objawień prowadzić będzie przez ekskrementy i inne wydzieliny, okraszone kwiecistymi wulgaryzmami, ale takimi właśnie prawami rządzi się konwencja, którą wybrał Tartakovsky. Seans "Rach, ciach!" bez wątpienia wymaga swoistego zawieszenia niewiary, pozostawienia swych zwyczajowych wymagań względem sztuki filmowej gdzieś poza nawiasem, a gdy to się uda, ta szalona, obrazoburcza animacja naprawdę może przynieść sporo frajdy. Bo choć oczywiście wiele żartów jest tu przestrzelonych, to "Rach, ciach!" bawi przede wszystkim tym, że jest klasyczną historią o – nomen omen – underdogu, który mimo pospolitego pochodzenia wygrywa życie i okazuje wyższość zadzierającym nosa (pysk?) rasowcom.
Netflix
Łatwo byłoby obrazić się na Tartakovsky'ego, że zamiast kolejnych genialnych dzieł pokroju "Samuraja Jacka" czy "Primala" wypuścił na świat tę kloaczno-perwersyjną komedyjkę, ale ja polecałbym bardziej spojrzenie na tę animację jak na pewnego rodzaju alegorię wielu istniejących już i mogących pochwalić się ogromną widownią produkcji aktorskich. A wtedy może okazać się, że ludzie wcale nie różnią się tak bardzo od psów.