Recenzja filmu

Skrzat. Nowy początek (2025)
Krzysztof Komander
Amelia Golda
Maksymilian Zieliński

Bo fantazja jest od tego…

"Skrzat: Nowy początek" nie jest tylko filmem przygodowym. To mądra i potrzebna opowieść o tym, jak istotne jest przepracowanie z dzieckiem traumatycznego wydarzenia oraz jak uciekanie w świat
Bo fantazja jest od tego…
"Bo fantazja jest od tego, aby bawić się na całego" – śpiewał kultowy polski zespół dziecięcy Fasolki w swoim hicie z końcówki lat 80. Jednak dla bohaterki filmu "Skrzat: Nowy początek", Hani, siła wyobraźni okaże się mieczem obosiecznym, przynoszącym tyle samo pożytku co szkody. O dziecięcej pomysłowości, trudach dorastania – szczególnie kiedy od najmłodszych lat trzeba dźwigać bagaż doświadczeń zarezerwowany przeważnie dla dorosłych – opowiada Krzysztof Komander, a robi to z wyjątkowym wyczuciem i troską o swoich małych (ale także tych większych) bohaterów. 


W centrum opowieści mamy jedenastoletnią Hanię (Amelia Golda), która wraz z tatą (Arkadiusz Jakubik) i psem właśnie rozpoczyna życie w nowym mieście. Przeprowadzce nie towarzyszy jednak szczególna ekscytacja: w sercach obydwojga jest więcej tęsknoty za starym życiem niż wypatrywania okazji do zapuszczenia korzeni. Dziewczynka nie musi też specjalnie starać się, żeby zostać workiem treningowym dla nowych koleżanek i kolegów z klasy: już pierwszego dnia na lekcji polskiego czyta im opowiadanie, w którym wyznaje, ż wierzy w skrzaty – magiczne stworzenia żyjące głównie na kartach baśni. Wyśmiana przez rówieśników nie traci nic ze swojego uporu, twierdząc, że posiada dowód na ich istnienie – wisiorek będący podarunkiem dla jej mamy od zaprzyjaźnionego krasnoludka. Talizman zostaje jednak szybko skradziony, a warunkiem jego odzyskania jest dostarczenie szkolnej społeczności dobitniejszego dowodu.  

Hania podejmuje wyzwanie bez namysłu, kierowana nie tylko pewnością swojej racji, ale również, a w zasadzie przede wszystkim, potrzebą odzyskania rodzinnej pamiątki. Niespodziewanego sprzymierzeńca odnajduje w innej ofierze szkolnych stręczycieli, Michale (Maksymilian Zieliński), synu szkolnej pedagożki (Anna Smołowik), "cierpiącym" za bycie dzieckiem swojej matki. Izolujący się od otoczenia chłopak ma smykałkę do wynalazków, dzięki którym wytropienie w pobliskich kniejach skrzata ma być bułką z masłem. Szczególnie że chochlik wygląda, jakby chciał zostać odnaleziony – Hania bowiem zaczyna otrzymywać tajemnicze, malutkie liściki. Ich nadawca przedstawia się jako poszukiwany przez nią stworek.  


"Skrzat: Nowy początek" jest pełnometrażowym debiutem człowieka orkiestry, Krzysztofa Komandera: scenarzysty, reżysera, a przede wszystkim montażysty mającego w swoim portfolio tytuły takie jak chociażby "Wesele" czy "Dom dobry" Wojciecha Smarzowskiego. Serwowana przez niego opowieść familijna jest zaś pomysłem przygotowanym według dobrze sprawdzonych przepisów. Mamy wrażliwych, niedopasowanych społecznie, gnębionych przez rówieśników bohaterów, którzy przeżywają niesamowite przygody, baśniowe żyjątka, połączone z głównymi postaciami szczególną relacją, szkołę będącą systemową zapadnią, nieradzącą sobie ani z dziećmi wymagającymi innego rodzaju uwagi, ani z agresorami, oraz rodziców z dobrymi chęciami, zbyt jednak zajętych własnymi problemami, żeby rozsupływać te dziecięce. Jest jednak coś, co sprawia, że szycie z cytatów Komanderowi wychodzi.


Jest to przede wszystkim Amelia Golda, wcielająca się w postać Hani i stanowiąca najjaśniejszy punkt filmu. Jej naturalny talent i błysk w oku trzymają uwagę, szczególnie w sytuacjach, kiedy fabularne rozwiązania nieco ją osłabiają. Po takim starcie o jej karierę nie należy się bać, choć dodatkowe zaciskanie kciuków nie zaszkodzi. Nie zawodzi również konstrukcja postaci, wiarygodna i konsekwentna, pozwalająca przez cały seans żywo im kibicować – mimo że nasza motywacja zmienia się plastycznie, dopasowując do ewolucji akcji. Twórca zwinnie nawiguje swoją opowieścią – z chirurgiczną niemal precyzją, wspierany przez warstwę muzyczną, pociąga za emocjonalne sznurki – czy to już szantaż czy autentyzm opowieści? Odpowie tylko ten, kto nie uroni łzy. Kiedy trzeba, Komander dosypuje też szczyptę dobrego humoru, innym razem częstuje grozą. 


"Skrzat: Nowy początek" nie jest też tylko filmem przygodowym. To mądra i potrzebna opowieść o tym, jak istotne jest przepracowanie z dzieckiem traumatycznego wydarzenia oraz jak uciekanie w świat wyobraźni może obrócić się przeciwko nam, jeśli w porę nie skonfrontujemy się z tym, co realne. A jednocześnie o tym, że fantazja jako mechanizm obronny pomaga przetrwać momenty, wydawać by się mogło, nie do przetrwania – "Skrzat…" jest w końcu także pieśnią na cześć wyobraźni. Oraz pochwałą inności, przypominającą o potrzebie pielęgnowania odrębności bez konieczności separowania się od tego, co społeczne.     

Choć Komander w przeciwieństwie do Isaiaha Saxona i jego "Legendy Ochi" nie dysponował wizualnym talentem Evana Prosofsky'ego i obsadowymi nazwiskami pokroju Willema Dafoe i Emily Watson, które na start przyciągają widzów do kin, udało mu się stworzyć być może bardziej wiarygodną opowieść. Nie o tym, co magiczne, co w nadprzyrodzony sposób uratuje nas przed złem, ale o tym, co ludzkie, co będzie prawdziwym oparciem i nauczy nas wiary w siebie i świat, po zbyt gorzkich lekcjach zgotowanych przez los. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?