Recenzja filmu

Nieruchomy poruszyciel (2008)
Łukasz Barczyk
Jan Frycz
Marieta Żukowska

Ostrożnie, megalomania!

"Nieruchomy poruszyciel" to bezczelne żerowanie na twórczości Davida Lyncha – niektóre kadry wydają się żywcem wyjęte z "Blue Velvet" czy "Zagubionej autostrady".
Łukasz Barczyk powinien zająć się pracą w dziale public relations. Zobaczcie, jak ładnie rozpętał medialny szum wokół swojego nieudanego filmu, stawiając się przy okazji na pozycji obrońcy polskiego kina. Pomogli mu w tym wydatnie koledzy z Gazety Filmowej, lansując twórcę "Przemian" jako nadzieję dla obumarłego intelektualnie środowiska. "Nieruchomy poruszyciel" wchodzi więc na ekrany naszych kin w glorii dzieła odrzuconego przez większość krytyków. Jasne, gdy coś jest za wielkie, zostaje na początku odepchnięte jako niezrozumiałe. Tymczasem w "Poruszycielu" wszystko jest przecież proste – owładnięty manią wielkości reżyser snuje histeryczną opowieść o świecie bez moralności i ludziach bez zasad. Z potoku ponurych obrazków można wyłowić ubabrane w krwi i spermie szczątki fabularne. Fabryką w pewnym mieście niepodzielnie rządzi Generał (manieryczny Jan Frycz), zaś jego ulubionym zajęciem jest gwałcenie rozpustnej podwładnej (Marieta Żukowska). Kobieta próbuje wyrwać się z gnojowiska, ale skutki tego są raczej opłakane. Tytuł filmu to termin zaczerpnięty od Arystotelesa: byt, z którego niczym z procy wystrzelił wszechświat. Nie mówimy tu jednak o Bogu, bo Poruszyciel nie sprawuje pieczy nad swoim tworem. Czy może go uosabiać postać Generała – osobnika zjadającego w jednej z początkowych scen hostię tak, jakby była czipsem? Szukanie odpowiedzi wydaje się bezsensowne, bo Barczyk woli zgrywać się na bezlitosnego demiurga, choć tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia. "Nieruchomy poruszyciel" to bezczelne żerowanie na twórczości Davida Lyncha – niektóre kadry wydają się żywcem wyjęte z "Blue Velvet" czy "Zagubionej autostrady". Na nic zda się fachowa robota realizatorów, skoro nie kryje się za nią żadna głębsza myśl. Wypowiedzi reżysera, jakoby w jego dziele chodziło o ogarnięcie otaczającego nas chaosu, radziłbym potraktować jako bełkot niespełnionego intelektualisty. Tym filmem można by się zachwycać, gdyby powstał pod koniec lat 80. – postmodernizm w kinie zdawał się wyrażać wówczas napięcia między kulturą a przeobrażającym niebezpiecznie społeczeństwem. Dziś, gdy Barczyk zdradza, że do napisania scenariusza zainspirowała go seksafera w Samoobronie, widz wzrusza tylko ramionami. Kogo jeszcze obchodzi Andrzej Lepper i jego jurni kompani?
1 10
Moja ocena:
2
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
„Nieruchomy poruszyciel” to pojęcie stworzone przez Arystotelesa na określenie Absolutu, pozostającego w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones