Recenzja filmu

Trędowata (1976)
Jerzy Hoffman
Elżbieta Starostecka
Leszek Teleszyński

Polskie kino przeminęło z wiatrem

W wieku dwudziestu kilku lat mam jakieś pojęcie o polskim kinie lat 70. i 80. To moje pojęcie jest na tyle skonkretyzowane, że z pełną świadomością mogę powiedzieć, że potem Polacy już nic
W wieku dwudziestu kilku lat mam jakieś pojęcie o polskim kinie lat 70. i 80. To moje pojęcie jest na tyle skonkretyzowane, że z pełną świadomością mogę powiedzieć, że potem Polacy już nic dobrego nie nakręcili. Amerykanie nadal mają Hollywood, a my mamy teraz tylko kiczowate komedie romantyczne, w rolach głównych z aktorami, którzy swoje życiowe role zagrali w serialach. Też zresztą romantycznych. Ostatnio miałam okazję przypomnieć sobie "Trędowatą" z Elżbietą Starostecką w roli Stefci Rudeckiej. Jest to film oparty na powieści Heleny Mniszkówny o tym samym tytule. Ona jest guwernantką, a on to ordynat Waldemar Michorowski (Leszek Teleszyński). Spotykają się i zakochują w sobie, jednak ona pochodzi z dobrej, ale biednej rodziny, a on ma swoje obowiązki wobec rodu i sfery. Ślub z guwernantką to skandal, na który jego babka, księżna Podhorecka (Irena Malkiewicz) nie może pozwolić. Stefcia wie, że związek z arystokratą może się skończyć tylko nieszczęściem, podobnie świadom jest tego jej ojciec (Zbigniew Józefowicz). Ordynat to jednak człowiek młody i stanowczy, który potrafi postawić na swoim, nawet wbrew całemu światu. Przeczytałam to, co było do przeczytania na temat książki Mniszkówny. Powieść dla kucharek czy sentymentalne romansidło to zdecydowanie pejoratywne określenia. Mimo wszystko ma ona w sobie to COŚ i nie wiem, dlaczego niektórzy uważają, że na przykład fabuła filmu "Tylko mnie kochaj" jest super, natomiast historia "Trędowatej" to żenada. Polskie czasy szlacheckie mają specyficzny czar i urok, a umiejętnie przeniesione na ekran pozwalają nam wybrać się w niezapomnianą podróż do świata, który bezpowrotnie już odszedł. "Trędowata" jest jednym z takich właśnie filmów. Pałace, bale, wspaniałe stroje kobiet czynią go niemal magicznym. Polskie gwiazdy tamtych czasów, na przykład Elżbieta Starostecka, Jadwiga Barańska, Anna Dymna czy Gabriela Kownacka, w tej pełnej przepychu scenerii wyglądały jak prawdziwe damy, jakby były stworzone do takich ról. Ich dystynkcja, arystokratyczna duma, gracja i urok były jakby przeniesione z epoki, czyniąc na widzu niezapomniane wrażenie. Leszek Teleszyński jako ordynat Michorowski nie robił na mnie już takiego efektu, może na to jestem jednak za młoda, jednak muszę przyznać, że jego głos jest wspaniały, mógł nim oczarować każdą kobietę. Najlepsza scena z filmu to "garden party" u ordynata, na którym do pierwszego tańca prosi on, zgodnie z głosem serca, Stefcię, a nie Melanię Barską (Anna Dymna), z którą planowała go ożenić rodzina. Wszyscy zaproszeni arystokraci są oburzeni takim afrontem i opuszczają pałac, a towarzyszy temu przepiękna, przejmująca muzyka. Warto zauważyć, że ta centralna dla filmu scena jest wymyślona jedynie na użytek widzów. Helena Mniszkówna nie zawarła w swojej książce nawet podobnego epizodu. Nie wyobrażam sobie "Trędowatej" na dużym ekranie bez tego wspaniałego i niezapomnianego obrazu. Wspomniałam już o muzyce, jednak należy tu podkreślić, że Wojciech Kilar i Piotr Marczewski stworzyli wspaniałe tło dla całego filmu, nie tylko tej jednej sceny. Podsumowując moje refleksje, chciałabym się jeszcze odwołać do tego, co napisałam na samym początku. Według mnie nie ma filmów powstałych po powiedzmy roku dziewięćdziesiątym, które mogłyby się równać z "Trędowatą" czy nawet z "Seksmisją". Ekranizacja chociażby "Ogniem i mieczem", co prawda wyreżyserowana również przez Jerzego Hoffmana, nie dorasta pierwszym dwóm częściom trylogii z 1969 i 1974 roku nawet do pięt. Dlaczego? Trzydzieści lat temu w Polsce istniało Kino, kręcono Filmy Kinowe i mieliśmy prawdziwe Gwiazdy Kina. Film był wydarzeniem, arcydziełem, które potem oglądały pokolenia. Nawet "Kogel mogel" znają wszyscy i nadal się przy nim bawią, podczas gdy trudno powiedzieć, co i kto nakręcił pięć lat temu. Jeśli mamy jakieś gwiazdy to serialowe, jeśli hity to romantyczne. Gdyby jakiś reżyser, nawet sam Jerzy Hoffman, chciał nakręcić uwspółcześnioną wersję "Trędowatej", to kto by w niej zagrał?! Amant polskiej telewizji Żmijewski? A może Małaszyński w towarzystwie Cichopek? Nie ma już w Polsce aktorów odkąd Bogusław Linda zagrał w żenującym sitcomie "I kto tu rządzi". Więc jeśli komuś chociażby przyjdzie do głowy nakręcić remake "Trędowatej", to niech Opatrzność go powstrzyma przed tym czynem, bo byłoby to zbezczeszczenie prawdziwego filmu.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones