Recenzja filmu

The Smell of Us (2014)
Larry Clark
Lukas Ionesco
Diane Rouxel

Przekierowani

Im reżyser starszy, tym częściej jednak dziwią go zwyczaje nastoletnich protagonistów; tym cięższe, pozbawione nowofalowego polotu i dokumentalnej precyzji są jego filmy. Na ołtarzu
 Jean Renoir mawiał, że prawdziwy autor przez całe życie kręci jeden film. Wydaje się, że Larry Clark potraktował tę maksymę zbyt dosłownie. Już w pierwszej scenie jego "The Smell of Us" lądujemy w skate parku, gdzie nastoletni deskorolkowcy krążą nad śpiącym włóczęgą, a wystylizowany na ulicznego barda Michael Pitt wygrywa na gitarze melodię ich smętnego życia. Nihil novi – ten kto widział "Dzieciaki", "Ken Park" czy "Zabić drania" i tak ma wystarczająco duże problemy z odróżnieniem ich od siebie.

Młodociani bohaterowie – tym razem odnalezione przez Clarka w Paryżu męskie prostytutki – wciąż pozostają w fotogenicznym konflikcie ze światem. Rodziców nie ma, alkohol leje się strumieniami, z koksu można usypać drugie Alpy, na dekadenckich imprezach wszyscy pieprzą się na oczach wszystkich, a starzy Francuzi uwodzą młodych chłopców i wąchają ich pod pachami. Wszystko nakręcone bez retuszu: obiektyw się telepie, kamera nie szczędzi zbliżeń na narządy w trakcie seksualnych aktów, a największym fetyszem pozostaje ciało: to zniewolone i to odpoczywające po zniewoleniu. Clark wciąż podgląda je z dziwaczną mieszaniną erotycznej fascynacji i laboratoryjnego chłodu.

Im reżyser starszy, tym częściej jednak dziwią go zwyczaje nastoletnich protagonistów; tym cięższe, pozbawione nowofalowego polotu i dokumentalnej precyzji są jego filmy. Na ołtarzu nihilistycznej opowieści poświęca zarówno logikę ekranowych wydarzeń, jak i psychologiczną wiarygodność bohaterów. Scena, w której chłopak postanawia zarabiać ciałem w następstwie odwiedzin strony z ofertami eskorty, jest jedną z najbardziej żenujących w jego filmografii. Bohater został przekierowany na adres internetowego burdelu połączonymi mocami scenarzysty oraz wrednych spamerów, zaś cały skok w otchłań zajmuje tu dosłownie kilka minut. Także pretensja, z jaką twórca odmalowuje rodzinne układy wiodących postaci, jest trudna do zaakceptowania. Paryż znów jest dla oczu świata albo mieszczańskim piekłem, albo festiwalem ekstremalnej rozpusty.  

Sam reżyser pojawia się na ekranie w roli menela o ksywce Rockstar – to właśnie on śpi na chodniku w scenie otwierającej film. Rockstar buja się ze skejtami, śpiewa, podgląda popisy na desce, jest figurą trochę z innego porządku, czujnym i mądrym "kronikarzem młodości". Przez młodych traktowany jest trochę jak swój, trochę jak obcy, wygląda, jakby stracił kontakt z rzeczywistością i tylko od czasu do czasu stać go było na przebłysk dawnej przenikliwości. Myślę, że jedynie najwięksi fani Clarka wezmą to za autoironię.
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones