Recenzja filmu

Wypisz, wymaluj... miłość (2013)
Fred Schepisi
Clive Owen
Juliette Binoche

Stowarzyszenie sztucznych afektów

Pozorowane są niemal wszystkie dramaty przedstawione przez Schepisiego. Tak jak bohaterowie "Wypisz, wymaluj..." ani przez chwilę nie traktują serio swojego sporu, tak i reżyser traktuje ich
Mając przed kamerą dwoje charyzmatycznych aktorów, Fred Schepisi poskramia ich temperamenty, zamiast je wykorzystać. Clive Owen i Juliette Binoche jako mężczyzna po przejściach i kobieta z przeszłością w "Wypisz, wymaluj… miłość" wyglądają jak licealiści głodni miłosnej przygody, ale ukrywający uczucia za sztubackimi żartami. Ich romans przypomina raczej szkolną miłostkę z "Glee" niż związek dwojga doświadczonych osób. I choć Schepisi bardzo się stara być czarujący, w jego filmie zbyt wiele jest kalkulacji, by porwać publiczność. Zamiast skupiać się na emocjonalnych potyczkach bohaterów, twórca "Roxanne" grzęźnie w przegadanej i mało dowcipnej opowieści o tym, co jest ważniejsze – słowo czy obraz.

  

Ona twierdzi, że "jeden obraz może powiedzieć więcej niż tysiąc słów", on – że "na początku było słowo". Dina (Juliette Binoche) jest cenioną malarką, której choroba coraz bardziej utrudnia tworzenie obrazów, natomiast Jack (Clive Owen) od lat pozostaje niespełnionym literackim talentem. Przed laty drukowany w prestiżowych pismach, dziś realizuje się jako nauczyciel języka angielskiego redagujący uczniowską gazetę. Kiedy w murach szkoły, w której pracuje, pojawia się Dina, nowa nauczycielka plastyki, między nią i Jackiem rozpoczyna się pojedynek osobowości – na pozór kompletnie różnych, a w istocie bardzo do siebie podobnych.

Bo choć Jack i Dina wciąż droczą się ze sobą, tak naprawdę oboje są obrońcami tego samego porządku. Nie przepadają za współczesnością i nie lubią szkolnej rutyny. On nazywa swych uczniów androidami, które potrafią jedynie wykonywać polecenia, raportować, zdobywać informacje, ona namawia uzdolnioną dziewczynę, by stawiała sobie nowe cele i nie dawała się zwieść komplementom. Oboje próbują obudzić w swych nastoletnich uczniach ciekawość świata, oderwać ich od ekranów smartfonów, by mogli przez chwilę zachwycić się piękną frazą Szekspira i Whitmana albo impresjonistycznym obrazem. Pisarz-alkoholik i coraz bardziej zgorzkniała malarka wspólnie stawiają czoło szkolnej przeciętności, tocząc między sobą pozorowaną wojenkę.



Pozorowane są niemal wszystkie dramaty przedstawione przez Schepisiego. Tak jak bohaterowie "Wypisz, wymaluj..." ani przez chwilę nie traktują serio swojego sporu, tak i reżyser traktuje ich historię jako pretekst do zabawy w słowa i komediowe grepsy. W sporze o wyższość obrazu nad słowem Schepisi staje po stronie tego ostatniego. "Wypisz, wymaluj..." okazuje się przez to filmem przegadanym, w którym uczucia zastąpione zostają przez deklaracje  uczuć, a zamiast subtelnych niedopowiedzeń mamy napuszone cytaty o sztuce, literaturze i wielkich uczuciach. Szkoda, bo balansując między "Glee" a "Stowarzyszeniem umarłych poetów", Schepisi zapomina o tym, że najważniejsze w jego filmie nie są chwytliwe bon moty, ale bohaterowie – nieco gorzcy, zagubieni i poobijani przez życie.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones