Recenzja filmu

Niewidzialny chłopak - Nowa Generacja (2018)
Gabriele Salvatores
Maria Brzostyńska
Ludovico Girardello
Kseniya Rappoport

Superbohater drugiej klasy

W tej pozbawionej narracyjnego polotu, w dodatku nieciekawej formalnie bajce poszczególne charaktery napisano markerem. Złoczyńcy muszą być operowi, a ich psychika zostaje spłaszczona do jednej
Rosyjscy kinomani mają własnych Avengersów, polscy zacierają ręce na wieść o "Szybkich i wściekłych" znad Wisły, czemuż Włosi nie mieliby snuć fantazji o X-Menach w Trieście? Popkultura opycha się remiksami jak frytkami w McDonaldzie; widz na zwykłej frytce długo jednak nie pociągnie. Filmów o X-Menach mieliśmy już sporo, realizowana przez Włochów zamiana szerokości geograficznej z amerykańskiej na europejską zasługuje więc na miano kinofilskiej ciekawostki, lecz na niewiele więcej. Żeby wejść za kimś do tej samej rzeki, trzeba bowiem jeszcze umieć pływać.


Powstałe przed czterema laty otwarcie trylogii o  niewidzialnym chłopcu sprawdziło się jako lokalna wersja popularnego motywu genezy młodego superbohatera. Przemykający przez szkolne korytarze 13-letni szaraczek Michele w darze niewidzialności znalazł trafną metaforę bolączek dojrzewania. Scenerie znad brzegów Adriatyku przez swoją kameralność uwiarygodniły historię sieroty, który stał się wybrańcem. Kontynuacja zachowuje znaną z poprzedniego filmu bajkowość. Każda postać reprezentuje tu konkretny typ (jak donator, pomocnik czy fałszywy bohater), a podróż głównego bohatera odbywa się według znanych dramaturgicznych zasad. W zamyśle twórców cykl ma jednak poważnieć wraz z tytułowym chłopcem, a efekciarski mrok zaburzać bajkową tonację. Odpowiedzialny za całość 68-letni Gabriele Salvatores staje więc w szerokim rozkroku. Jeśli etykieta "Mroczny Rycerz dla całej rodziny" nie budzi waszej podejrzliwości, ostrzegam: nawet zamiana oczekiwań z "wysoko-" na "niskobudżetowe" na wiele się tutaj nie zda.

Tytułowy 16-latek Michele przeżywa żałobę po śmierci adopcyjnej matki. Jego niedawno poznany ojciec znów nie daje znaków życia. Jakby tego było mało, szkolna sympatia, której jakiś czas temu uratował życie, zdaje się go nie zauważać. Samotność jeszcze nigdy nie doskwierała mu tak mocno. Michele zamiast w superbohatera zamienia się więc w krnąbrnego, burkliwego nastolatka. Obawiam się, że naburmuszenie przeplatane przestrachem na pozbawionym charyzmy obliczu zajmującego pierwszy plan Ludovico Girardelli może znaleźć iroczne odbicie na Waszych twarzach. Istnieje też ryzyko, że ten nastoletni Hiob wywoła w Was głównie współczucie. Powiecie, że nie każdy musi mieć w sobie urokliwość Toma Hollanda. Trudno jednak kibicować bezbarwnej postaci, której jedyną zasługą jest zmiana etycznych wektorów na słuszne. Jeszcze trudniej, jeśli za jedyną motywację ma opisaną w teledyskowym skrócie, pretekstową, bo służącą spodziewanemu zwrotowi akcji, niewiarygodną relację z nowo powstałą, superbohaterską rodziną. Scena po napisach poprzedniej części nie pozostawiła wątpliwości, który czarny charakter ukrywać się będzie za maską przyjaciela. Można więc odnieść wrażenie, jakby scenarzystę gryzło dziwne pragnienie zachowania tajemnicy, którą nieopatrznie dawno już nam zdradził.


Nowość stanowi za to antykapitalistyczny manifest rodem z byłego ZSRR. To z postkomunistycznego więzienia i sali tortur czerpiącego zyski cynika-oligarchy ucieka ekipa naszych włoskich X-Menów, na których natknie się Michele. Niezależnie od tego, czy chciwość ostatecznie pożre dusigrosza, czy raczej pośrednio odbije się na sumieniach pragnących zemsty superbohaterów, każde rozwiązanie zostanie naznaczone autorskim piętnem nieznoszącego dwuznaczności twórcy.

W tej pozbawionej narracyjnego polotu, w dodatku nieciekawej formalnie bajce poszczególne charaktery napisano markerem. Złoczyńcy muszą być operowi, a ich psychika zostaje spłaszczona do jednej cechy. Także pragnienia pozytywnych postaci zostają wykrzyczane za pomocą dialogów i skalkowane po raz wtóry obrazem. Operator ewidentnie stracił kontakt ze scenarzystą, skoro przemyślenia, sny, zawahania i decyzje kluczowej dla intrygi dwójki wrogów przeważnie zostają zilustrowana osobną retrospekcją. Ktoś tu ewidentnie nie wierzy w możliwości intelektualne nastoletniego widza. Schemat goni schemat, mrok jest z tych sztucznie napompowanych. W dodatku drastyczne sceny (z torturami włącznie) niezbyt pasują do familijnego kina. Patos w momentach celebracji zaledwie poprawnych efektów specjalnych zaskakuje, skoro sceny akcji zostały tylko naszkicowane. Wspomnę tylko o wisience na tym przeterminowanym torcie: nieznośnie przedłużony za pomocą dialogowej licytacji finałowy pojedynek dałoby się pewnie rozegrać na teatralnej scenie.


Ktoś złośliwy mógłby w tym miejscu wspomnieć o narodowych kompleksach kinomanów. O lokalno-patriotycznych zapędach co poniektórych europejskich twórców. O tym, że nie tylko Polacy zazdroszczą Amerykanom własnych blockbusterów. I jeszcze, że skaczący właśnie po ekranach animowany Spider-Man wyciska wszelkie soki z motywu genezy superbohatera – po co więc skakać do kina na włoską podróbkę, skoro lepiej po raz drugi skoczyć na Człowieka-Pająka. No właśnie, po co?
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones