Recenzja filmu

Triszna. Pragnienie miłości (2011)
Michael Winterbottom
Freida Pinto
Riz Ahmed

Triszna postanawia kochać

Ostatecznie, reżyser wychodzi z konfrontacji z niełatwym materiałem obronną ręką – jego film ogląda się bez bólu krzyża, w pamięci zostają dobre role Freidy Pinto i Rizy Ahmeda. Świat fanów
Lubię Michaela Winterbottoma. Facet nie jest typem cynicznego pozera, nie obudowuje też swojej artystycznej strategii żadnym wielkim mitem. Po prostu znajduje temat, wchodzi na plan, kręci film, dziękuje ekipie i pędzi do kasy po wypłatę. Spore doświadczenie w utworach dokumentalnych i dobra znajomość warsztatu pozwalają mu na błyskawiczne zmiany stylu, tematu, konwencji. Na swojej filmowej ścieżce zahaczył już chyba o wszystkie gatunki – od komedii, przez soft porno, po sci-fi. Wałkowana przez legion reżyserów (z Romanem Polańskim na czele) adaptacja klasycznej powieści Thomasa Hardy'ego "Tessa d'Urberville" nie jest więc niczym zaskakującym w jego filmografii.  

W nowej wersji Tessa nazywa się Triszna i jest piękną Hinduską z prowincji. Jej absztyfikant Angel Clare zamienił się w bogatego stołecznego studenta, Jaya. Całość przykrojono do społecznych i ekonomicznych realiów współczesnych Indii, ale sedno historii pozostało bez zmian: najpierw jest wielka miłość, sen o bezpieczeństwie i wolności, a potem płacz i zgrzytanie zębów, gdy okazuje się, że konserwatywny młodzieniec najchętniej założyłby swojej lubej chomąto. Wyzwolenie – o ile w ogóle możliwe – będzie miało słoną cenę.

Napięcie między wielkimi namiętnościami a oszczędną konwencją wiktoriańskiego romansu stanowiło o wielkości dzieła Hardy'ego. Winterbottom z oczywistych względów nie mógł tej dynamiki w żaden sposób wykorzystać. Nie pomógł mu również fakt, iż cały scenariusz rozpięty jest na banalnych opozycjach (ciągle tylko miasto-prowincja, kat-ofiara, natura-kultura, społeczeństwo-jednostka) i brakuje w nim jakichkolwiek subtelności, półcieni, tajemnic. Ilekroć jednak poetyka i struktura filmu zaczynają sprawiać wrażenie pożyczonych z bollywoodzkiego melodramatu, Winterbottom znajduje sposób, by wystawić głowę z tego bajora kiczu i zaczerpnąć powietrza. A to wprowadza wątek grupy tanecznej, która może okazać się azylem dla Triszny. To znów przesuwa akcent na motyw erotycznej obsesji Jaya, pokazując, że niemożność emancypacji bohaterki wynika w dużej mierze z przyjęcia przez nią roli seksualnej zabawki.

Ostatecznie, reżyser wychodzi z konfrontacji z niełatwym materiałem obronną ręką – jego film ogląda się bez bólu krzyża, w pamięci zostają dobre role Freidy Pinto i Rizy Ahmeda. Świat fanów literackiego oryginału nie wywróci się do góry nogami, co niekoniecznie musi być wadą. Bilet do kina wciąż jest tańszy od biletu do Indii, a przyzwoicie nakręconego, dwugodzinnego melodramatu w Bollywood ze świecą szukać.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones