Recenzja filmu

Gniazdo (2017)
Teresa Villaverde
João Pedro Vaz
Alice Albergaria Borges

Wnętrza

"Colo" robi największe wrażenie nie jako polityczna alegoria czy hiperrealistyczny teatr absurdu. Najciekawszy wydaje mi się wymiar filmu, który z braku lepszego terminu nazwałbym "ambientowym".
Tak zwane kino festiwalowe i tak zwane kino gatunkowe to z reguły dwie różne bajki. W skrajnie uproszczonej, skrajnie niesprawiedliwej i podszytej skrajnym snobizmem wizji podział obowiązków wygląda następująco: pierwsze z nich żywi się innowacją, drugie – kodyfikacją. Albo tak: kino autorskie samo tworzy sobie swój język, kino gatunkowe natomiast posługuje się językiem gotowym. W tej klasyfikacji gubi się jednak banalna prawda o tym, że reżyserzy-autorzy nie działają w próżni, że sami wpisują się w pewne tradycje i posługują pewnymi konwencjami. Innymi słowy: w ramach kina autorskiego również znajdziemy realizacje, które można by nazwać gatunkowymi. To filmy powstałe w myśl jakichś mód, tendencji, mniej lub bardziej powszechnych. Portugalski "Colo" jest właśnie jednym z nich – na dobre i złe.

Film Teresy Villaverde to bowiem wzorcowy przykład kina postantonioniowskiego (nie brzmi to za dobrze), kina często określanego epitetem "slow". Szufladka jest oczywiście niezwykle pojemna, ale "Colo" plasuje się całkiem blisko wyjściowej formuły. Jak niegdyś Antonioni, reżyserka bierze na warsztat problemy społeczne, ale opowiada o nich pośrednio, przez pryzmat egzystencjalnych zmagań bohaterów. Fabułę – rozcieńcza. Przejawy aktorstwa – tonuje. Psychologię z kolei zastępuje szczególną psychizacją krajobrazu. W sumie daje to efekt typu: "snucie się w scenerii współczesnej architektury". Strategia, jaką łatwo wyśmiać, zwłaszcza jeśli konkretna realizacja ustępuje nieco "Zaćmieniu" czy "Czerwonej pustyni". A "Colo" ustępuje sporo. Stały problem z takimi filmami: nie zawsze wiadomo, czy przypadkiem nie apelują głównie do naszego snobizmu. Znajomy powiedział, że widzi tu jedynie (niezamierzoną) parodię slow cinema. Ja widzę po prostu slow cinema, tyle że klasy B. 
 
"Colo" opowiada o pewnej rodzinie. Mąż nie pracuje i całymi dniami przesiaduje w domu, coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością. Żona zasuwa na dwóch etatach, wciąż nieobecna. Córka, Marta, tylko apatycznie przeczekuje do nadejścia wieczoru, by móc znowu snuć się gdzieś po nocy wraz z najbliższą koleżanką, Júlią. W toku filmu tych czworo doświadczy szeregu perypetii: niechcianej ciąży, nieudanego wymuszenia, próby samobójczej i podmiany tożsamości. Villaverde jednak nie da się porwać dramatyzmowi tych wydarzeń, opowie o nich z niezmiennym dystansem. Trochę tak, jakby obserwowała klatkę, gdzie zamknięto istoty o jakichś ekscentrycznych, niezrozumiałych dla niej obyczajach. Czy to scenariuszowy przypadek, że Marta sama posiada akurat udomowionego ptaszka, którego trzyma akurat w klatce? Pewnego dnia zwierzątko zapada na dziwną chorobę i umiera - trochę symbolicznie, a trochę ot, tak. Trochę kiczowato, a trochę kuriozalnie. 

Cały film gęsty jest od podobnie dziwnych zachowań, niedopowiedzeń, urwanych wątków. Balansuje na cienkiej granicy między absurdem a bełkotem, robi wrażenie dziurawego, niekonsekwentnego. Jest obły, niepomocny, jakby autystyczny. W jednej z pierwszych scen Marta przychodzi do domu i znajduje w nim ojca, poddenerwowanego i przekonanego, że żona właśnie go opuściła. Ta jednak chwilę później wraca – jak twierdzi, z pracy – i macha ręką na podobną niedorzeczność. Innego dnia nastolatka zauważa jednak matkę na obiedzie z obcym mężczyzną. Czy to jej kochanek, dowód, że ojciec faktycznie miał powody do obaw? Trudno powiedzieć, postać pojawia się bowiem w jednej scenie, wypowiada grzecznościowe "dzień dobry"  i wychodzi, by już więcej nie powrócić. Podobny los czeka zresztą wielu bohaterów i wiele wątków. Trochę tak, jakby świat Marty powoli rozpadał się na jej oczach, wyparowywał: ojciec jest na bezrobociu, matka ciągle nieobecna, a w ich mieszkaniu wyłączyli prąd. O co chodzi? Jak nie wiadomo o co, to wiadomo, że o pieniądze. Zaskoczenia nie ma: wiodącym tematem filmu jest wielkie wyparte całego kraju – kryzys.

"Colo" robi jednak największe wrażenie nie jako polityczna alegoria czy hiperrealistyczny teatr absurdu. Najciekawszy wydaje mi się wymiar filmu, który z braku lepszego terminu nazwałbym "ambientowym". Chodzi o to, w jaki sposób naturalizm statycznej kamery, beznamiętnie filmującej ludzi we wnętrzach, zbliża się do minimalistycznego malarstwa abstrakcyjnego. Villaverde ustawia kadry i aranżuje przestrzeń w taki sposób, że jej bohaterowie wciąż są zamknięci wśród płaskich, różnobarwnych figur geometrycznych (w filmie jest nawet scena lekcji geografii). Bladoniebieskie kominy na dachu; ciepłe wnętrze mieszkania widziane nocą z zewnątrz, podzielone przez ramy okienne na szereg mniejszych, różnokolorowych bloków; nawet tkanina dekoracyjna wisząca na ścianie w pokoju. Oglądając "Colo", widziałem wszędzie powidoki obrazów Marka Rothko czy Pieta Mondriana. Czyli jednak snobizm.

Villaverde raz jeszcze zbliża się tu do Antonioniego. Sugeruje, że współczesna architektura ze swoją posegregowaną przestrzenią wyzwala w nas bliżej nieokreślony niepokój. Zupełnie jakby w fasadach blokowisk zaklęte były duchy kryzysu. Dlatego zrozumiałą reakcją bohaterów będzie w końcu desperacka próba ucieczki ku naturze, nad morze, do babci na wieś. W finale reżyserka proponuje dwa ujęcia, w których otwarte na świat okna wyglądają niczym wiszące na ścianach idylliczne malarskie pejzaże: a to z zieleniącym się babcinym ogrodem, a to z plażą, niebem i falującym morzem. To jednak żaden happy end. Mniejsza o to: okna czy obrazy. Bohaterowie przecież patrzą na ten piękny świat wciąż z głębi swoich architektonicznych klatek.  
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones