Zbawienie czyha w kurnej chacie

Jeżeli nawet zbawienie czai się za rogiem, to nie czeka ono na nas w filmie Stephana Komandareva.
Jeżeli nawet zbawienie czai się za rogiem, to nie czeka ono na nas w filmie Stephana Komandareva. Reżyser pod płaszczykiem budującej opowiastki o witalnej radości życia przemyca armię kulturowych stereotypów. Film miał swoją polską premierę na zeszłorocznym Warszawskim Festiwalu Filmowym, gdzie dostał nagrodę jury, co nie dziwi, bo rozmaite gremia festiwalowe uwielbiają historyjki łączące fascynację międzykulturowością i pochwałę małych ojczyzn przeciwstawionych zdehumanizowanym miastom Zachodu. W takiej scenerii, w ładnych mieszkankach gości wyłącznie samotność i niespełnienie, a przełamać je może wyłącznie jurny dziadek z Europy Wschodniej. W "Świat jest wielki..." staje się to udziałem syna bułgarskich emigrantów, którzy na początku lat 80. porzucili ludową ojczyznę na rzecz mitycznej Europy Zachodniej. Dorosły już Alex wyrusza z rodzicami do rodzinnego kraju, gdzie dochodzi do wypadku, z którego tylko on wychodzi cało, ale doznaje całkowitej amnezji. W odzyskaniu pamięci ma mu pomóc wspomniany dziadek, który w tym celu funduje mu rowerową podróż do Bułgarii, by wspomnienia powróciły wraz z jej kolejnymi etapami. Film Komandareva jest zrobiony w wyśrubowanym przed laty duchu Emira Kusturicy podrasowanym magicznością wczesnego Giuseppe Tornatorego. Alex przed wypadkiem żył jak we śnie, bez poczucia własnej etnicznej tożsamości, którą pomoże przywrócić mu dopiero witalny dziadek. Bułgaria pokazana jest tak jak zwykło się pokazywać bałkański kocioł - jako lekko szaloną krainę zamieszkałą przez domorosłych filozofów, którzy w czasach panoszącej się "relatywistycznej cywilizacji śmierci" na wątłych barkach dźwigają brzemię humanizmu. Do tego serwuje się nam mały wykład z historii regionu, żeby mniej wyśrubowany widz wiedział, jak to było w komunizmie. Było oczywiście źle, bo wiadomo – państwo policyjne, nielegalna emigracja itp., ale z drugiej strony były tam tak piękne miejsca jak pewna knajpa, w której dziadek bohatera grał w lokalną odmianę kości, która nauczyła go stoickiej mądrości życia. Podobną drogę przewidział dla swojego wnuka, bowiem życiowa inicjacja Alexa rozpisana jest w rytmie kolejnych etapów wspomnianej gry. Jest to oczywiście bardzo urocze, ale jako mieszkaniec tzw. Europy Wschodniej mam dość tego męczącego już wizerunku, że może i u nas zacofanie i psy du…mi szczekają, ale mamy tę swoją niesamowitą lokalną magię i wewnętrzną wolność, a cała ta niby prawdziwa Europa powinna się do nas dostosować i zrozumieć, jacy jesteśmy fajni. To byłby świetny materiał do popularnego w latach 90. programu "Swojskie Klimaty", ale A.D. 2009 brzmi nieszczerze i wtórnie. Wolę nudę pustych berlińskich mieszkań od czaru zwietrzałego bułgarskiego piwa.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones