Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję

Recenzja filmu

Mało nam wampirów

Zacznę od tego, że do kina szłam z mało optymistycznym podejściem. O ile wczesnego Tima Burtona uwielbiam, o tyle jego ostatnie filmy (jak chociażby "Alicja w krainie czarów") zwyczajnie mi do gusty nie przypadły. A fakt, że za scenariusz wziął się Seth Grahame-Smith, który na koncie nie miał jeszcze żadnego dobrego filmu, także nie był zbyt pocieszający.

Fabuła filmu, który jest wzorowany na serialu z lat 70., nie jest wyjątkowo skomplikowana. Mamy odrzuconą miłość, zemstę, wiedźmę i wampira. A w tle problemy finansowe rodziny Collinsów.

W roli głównej nie kto inny, jak Johnny Depp, oczywiście. Nie zliczę, ile już razy zarzucałam mu w ostatnich wtórność w kreowaniu swoich postaci. I tym razem nie jest inaczej, choć można by się upierać, że do wampira, który musi odnaleźć się w nowym świecie, po dwustu latach spędzonych w trumnie, takie zachowanie pasuje idealnie.



Eva Green w roli famme fatale sprawdza się dobrze. Wygląda wystarczająco seksownie i diabolicznie, gdy jest to potrzebne. Najbardziej w głowie utkwiła mi jednak scena bójki, bo nie sposób tego inaczej nazwać, Angelique z Barnabasem, ale nie dlatego, że była wyjątkowo wybitna, ale dlatego, że niesamowicie przypomniała mi scenę z "Ze śmiercią jej do twarzy", w której Meryl Streep i Goldie Hawn uroczo się wzajemnie okładają pięściami.

Za to postacie drugoplanowe zostały sportretowane dość płytko. Helena Bonham Carter nie wykazała się w swojej roli absolutnie niczym, bo i rola nie była zbyt wymagająca. Jeśli zaś chodzi o postać wykreowaną przez Bellę Heathcote... Cóż, do teraz zastanawiam się, czy to ona sprawiła, że Victoria (czy też Josette) była tak nieinteresująca, czy to też wina scenarzysty. Jonny Lee Miller niby próbuje stworzyć postać czarnego charakteru, ale tak naprawdę nie otrzymuje na to szansy. Jedynie Michelle Pfeiffer i, przede wszystkim, Chloë Grace Moretz wybijają się spośród tego miałkiego towarzystwa bohaterów filmowych.

Klimat filmu jest bardzo typowy dla Tima Burtona. Mroczne lokacje i pełne groteski sytuacje są przecież tak charakterystyczne dla jego twórczości. Ale muszę przyznać, że bliżej mu do - chociażby - "Jeźdźca bez głowy" niż "Sweeney Todda", co jest niewątpliwym plusem. Ja jednak wolałabym zwrócić na świetnie skomponowaną i dopasowaną przez Danny'ego Elfmana muzykę. Z przyjemnością słucha się całości.

Koniec końców, film na pewno warto obejrzeć. Lojalni fani duetu Burton&Depp (a może raczej kwartetu Burton-Depp-Bonham Carter-Elfman?) na pewno będą zachwyceni. Inni, jak ja, może odetchną z lekką ulgą, że Burtona stać będzie jeszcze na powrót do najwyżej formy.


6
Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

najnowsze recenzje