Recenzja filmu

Ślubne wojny (2009)
Gary Winick
Kate Hudson
Anne Hathaway

Kisiel z panny młodej

Lekka zabawa i kilka zgrabnych gagów to całkiem nieźle, jak na kobiecą komedię. Szkoda tylko, że zamiast zapasów w kiślu, panie biją się na ślubnym kobiercu.
Wystarczy rzut oka na twórców tego filmu (prawie sami mężczyźni), by z łatwością odkryć ideę stojącą za "Ślubnymi wojnami". Dla typowego faceta szczytem rozrywki jest oglądanie atrakcyjnych kobiet zmagających się ze sobą. Szczególnie, kiedy w grę wchodzi kisiel i stroje bikini. Oczywiście na hollywoodzką komedię to rzecz zbyt ostra, więc trzeba ją było przytępić na potrzeby purytańskiej widowni. I tak - kisiel zastąpiono srebrną zastawą i lukrowanymi tortami, a zamiast bikini mamy suknie ślubne. Sukces zdaje się być murowany, prawda? Nie tak szybko. Odpicowana komedyjka w reżyserii Gary'ego Winicka przywodzi na myśl prymuskę szkółki niedzielnej, której wydaje się, że jak dwa razy poruszy biodrami, to już jest Bardzo Złą Dziewczynką. Tak niestety nie jest. Historia dwóch przyjaciółek, które marzą o pretensjonalnym ślubie w bajkowej oprawie i dla tego marzenia gotowe są sobie skoczyć do gardeł, jest dokładnie taka, jakiej należało się spodziewać po pomyśle wykastrowanym z wszelkiej drapieżności. Jest grzecznie, miło, sympatycznie. Od czasu do czasu się uśmiechniemy, za bardzo się nie wynudzimy, ale koniec końców niczym specjalnym film nas nie zaskoczy. "Ślubne wojny" to idealna propozycja dla kin znajdujących się przy centrach handlowych. Daje chwilę niezobowiązującego odpoczynku pomiędzy zakupami. Film na pewno wiele by zyskał, gdyby w obsadzie główne role zagrały inne aktorki. Niestety Kate Hudson przypomina wielkie strusie jajo przyozdobione blond peruką. Z kolei Anne Hathaway z powodzeniem mogłaby zagrać anorektycznego Jokera i nie potrzebowałaby żadnego dodatkowego makijażu. Obu aktorkom dobrze by zrobiło, gdyby obejrzały sobie któryś z filmów z matką Hudson Goldie Hawn, ot choćby "Ze śmiercią jej do twarzy". Od biedy wystarczyłaby nawet "Diablica", w której Meryl Streep walczy z Roseanne. Tam nie zabrakło złośliwości, drapieżności i pomysłowości, czyli wszystkiego tego, czym kobiety biją mężczyzn na głowę. Niestety "Ślubne wojny" są ledwie odległym echem tamtych obrazów. Czyżby była to zemsta frajerów? Trudno powiedzieć. Winick raczej do najłagodniejszych reżyserów komediowych nie należy. Owszem, jego filmy idealnie wpasowywały się w nurt mainstreamowych produkcji. Zawsze jednak dodawał im odrobiny pikanterii. Najlepiej widać to w filmach "Debiutant" czy "Dziś 13, jutro 30", gdzie pojawiały się niepokojące aluzje, chociażby pedofilne. Najbardziej niepokorna scena w "Ślubnych wojnach" to pseudoerotyczny taniec Hathaway w towarzystwie półnagich byczków. Nie znaczy to wcale, że film jest obrazem nieudanym. Wydaje się, że większość widzów nie będzie żałować, że się na tę komedię wybrała. Tajemnica dobrej zabawy tkwi jednak w braku wysokich oczekiwań. Nie mając ich, na pewno się nie rozczarujecie. Lekka zabawa i kilka zgrabnych gagów to całkiem nieźle, jak na kobiecą komedię.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones