Recenzja filmu

Akta Bibiego (2024)
Alexis Bloom

Państwo Bibi: Anatomia bezkarności

To film, który powinno się oglądać bez rozpraszaczy – w pełnym skupieniu. Bo to nie tylko historia upadku jednostki, lecz także zapis tego, co dzieje się z demokracją, kiedy przestaje być
„Akta Bibiego” to film dokumentalny, który działa jak niechciana, ale nieunikniona konfrontacja – z rzeczywistością polityczną, z moralnością władzy, i z pytaniem, jak daleko może sięgnąć bezkarność, jeśli u jej podstaw leży nie demokracja, lecz kult jednostki. To kino śledcze w najczystszym wydaniu, ale równocześnie – psychologiczny portret dekady, w której Izrael coraz wyraźniej przypominał państwo jednej twarzy. Twarzy, która potrafi uśmiechać się do kamery nawet w momencie, gdy przesłuchują ją funkcjonariusze policji.
Dokument otwiera się z pozorną chłodnością. Oto archiwalne nagrania z przesłuchań Benjamina Netanjahu – zwanego „Bibi” – zarejestrowane podczas śledztwa w sprawie przyjmowania prezentów od bogatych darczyńców. Luksusowe cygara, szampany, biżuteria, całe pudła przysług – to wszystko zaczyna się układać w obraz nie tylko systemowej korupcji, ale wręcz stylu życia. Kamera nie ocenia, nie prowadzi narracji jak oskarżyciel – to materiały surowe, miejscami niemal teatralne, a jednak właśnie w tym wyważeniu tkwi ich siła rażenia.
To nie jest film „o korupcji politycznej”. To jest film o tym, jak się ją oswaja. O tym, że są takie struktury społeczne i medialne, w których korupcja przestaje być szokująca, bo zostaje wpisana w obrazek „charyzmatycznego lidera, który zawsze jakoś się wywinie”. Twórcy „Akt Bibiego” nie pozwalają widzowi zapomnieć, że Netanjahu przez dekady był nie tylko premierem – był mitem, który sam na siebie pracował. I właśnie dlatego film nie kończy się tam, gdzie kończyłaby się przeciętna opowieść o przestępstwie – bo tutaj nie chodzi już o złamane paragrafy, ale o złamaną granicę między państwem a jego właścicielem.
Świetnie dobrane rozmowy z byłymi współpracownikami Netanjahu – w tym z jego rzecznikiem prasowym, który ostatecznie zaczął zeznawać przeciwko niemu – pozwalają zajrzeć w mechanikę tej władzy. Okazuje się, że nie potrzeba już nawet siłowego autorytaryzmu, gdy wystarczy lęk przed jego cieniem. Uderzają fragmenty, w których dziennikarze i byli politycy mówią o milczącej zgodzie na to, że premierowi „wolno więcej”. Ale film nie ogranicza się do psychologii pałacowej. Pokazuje także, że polityczna taktyka odwlekania procesu Netanjahu miała wymierne skutki: chaos prawny, erozja zaufania społecznego, eskalacja przemocy na Zachodnim Brzegu i próby instrumentalizacji konfliktu z Hamasem.
A jednak najpotężniejsze są właśnie te surowe kadry z przesłuchań. Bibi siedzący naprzeciwko śledczego, który spokojnym głosem przywołuje konkretne nazwiska, kwoty, daty. Bibi, który potrafi w jednej chwili być rozbawiony, a w drugiej – zdawkowy, teatralny, defensywny. W tej grze spojrzeń i uniesionych brwi zawiera się cały język człowieka, który przez lata uczył się, jak być nietykalnym. Kamera nie komentuje – tylko patrzy. A my patrzymy razem z nią i zaczynamy rozumieć: to nie jest dokument o złych uczynkach konkretnego polityka. To jest dokument o społeczeństwie, które zbudowało swój mit na fałszywej zgodzie, że skuteczność jest ważniejsza niż prawo.
„Akta Bibiego” nie są filmem łatwym w odbiorze. Nie epatują emocjami, nie prowadzą nas za rękę. Reżyseria jest wyważona, niemal ascetyczna – nie ma tu muzycznych podbić dramatyzmu, nie ma narratora, który tłumaczyłby każdą sytuację. Ale to właśnie w tym minimalizmie tkwi siła dokumentu. On nie musi krzyczeć, bo pokazuje prawdę, która i tak wrzeszczy sama z siebie. W przeciwieństwie do wielu współczesnych filmów dokumentalnych, które przeładowane są efektami montażowymi i inwazyjną ścieżką dźwiękową, „Akta Bibiego” ufają widzowi. Uznają, że jesteśmy w stanie wyciągnąć wnioski bez podpowiedzi.
To film, który powinno się oglądać bez rozpraszaczy – w pełnym skupieniu. Bo to nie tylko historia upadku jednostki, lecz także zapis tego, co dzieje się z demokracją, kiedy przestaje być obywatelem, a staje się fanem. To dokument nie tylko o Izraelu. To dokument o każdym kraju, w którym klasa polityczna zaczyna mylić prawo z osobistą lojalnością, a media zamiast pytać – cytują. W tym sensie „Akta Bibiego” są lustrem, które nie kończy się na granicy państwowej.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?