Recenzja filmu

Annie Hall (1977)
Henryka Biedrzycka
Woody Allen
Woody Allen
Diane Keaton

Najlepszy film Allena

„Annie Hall” to, moim zdaniem, najlepszy i najzabawniejszy film Woody Allena. Historia w nim opowiedziana jest prosta i jeżeli chcielibyśmy opisać ją w jak największym skrócie sprowadzilibyśmy ją
Annie Hall” to, moim zdaniem, najlepszy i najzabawniejszy film Woody Allena. Historia w nim opowiedziana jest prosta i jeżeli chcielibyśmy opisać ją w jak największym skrócie sprowadzilibyśmy ją do trzech słów – historia burzliwego związku. On, Alvy Singer (Woody Allen), panicznie bojący się śmierci komik i nowojorski intelektualista, ona, Annie Hall (Diane Keaton), panienka z dobrego domu, początkująca piosenkarka, która nie może znaleźć swojego miejsca w życiu. Spotykają się przypadkowo i postanawiają zostać razem. Kochają się, ale jednocześnie boją się stałego związku i całkowitego zaangażowania. Rozchodzą się, wracają do siebie i ponownie rozchodzą, tym razem na stałe. Takich filmów było już wiele, czym zatem wyróżnia się spośród nich „Annie Hall”? Tym, iż zrealizował ją Woody Allen. Z prostej historii uczynił on inteligentną i przezabawną komedię, w której naśmiewa się nie tylko z samego siebie („Annie Hall” uważana jest za najbardziej autobiograficzny film Allena), ale również z wielu zjawisk znanych z codziennego życia. Dzieje związku Alvy’ego i Annie opowiedziane są za pomocą krótkich skeczy, które ukazują niektóre zdarzenia z ich życia. Dzięki takiej konstrukcji dowiadujemy się o bohaterach i ich charakterach tylko rzeczy najważniejszych, a akcja posuwa się bardzo szybko do przodu. Taki sposób realizacji daje również dużą swobodę narracyjną, którą Allen doskonale wykorzystuje. Oglądane przez nas wydarzenia nie są pokazane w porządku chronologicznym i już od samego początku wiemy, jak skończy się obraz. Widz nie musi się zatem zastanawiać nad pytaniem „będą ze sobą, czy nie będą?” i może całkowicie skupić się na prezentowanych skeczach i wielu wątkach pobocznych. Niejednokrotnie Singer powraca do czasów własnego dzieciństwa, które nie tyle wspomina, co obserwuje (dosłownie) z boku i na gorąco komentuje oglądane przez nas wydarzenia. Dzięki takim zabiegom poznajemy jego rodzinę, warunki w jakich się wychował i możemy, chociaż częściowo, zrozumieć jego fobie i dziwactwa. „Annie Hall” kipi od niesamowitych pomysłów. Oglądając film widz cały czas jest zaskakiwany oryginalnymi i trudnymi do przewidzenia gagami, które powodują, że bawimy się nie tylko dzięki zawartemu w nich humorowi, ale również dzięki doskonałej ich realizacji. Kiedy Allen chce ośmieszyć ludzi pozujących na mądrzejszych niż są w rzeczywistości nie wygłasza złośliwego monologu, ale wprowadza na ekran Marshalla McLuhana, który publicznie upokarza mężczyznę podającego się za specjalistę od teorii „globalnej wioski”. Demaskując grę pozorów ucieka się do napisów, które, w trakcie, gdy bohaterowie usiłują sobie nawzajem zaimponować własną inteligencją i rozeznaniem wśród najnowszych trendów sztuki, pokazują ich prawdziwe i bardzo przyziemne myśli. Chcąc ukazać rozpad związku między Singerem a Hall nie pokazuje ich kłótni, czy nieporozumień. Doskonała scena, w której dusza Anie opuszcza ciało, aby „poczytać sobie”, podczas gdy Alvy będzie się z nią kochał ilustruje to najdobitniej. Przykłady pomysłowości Allena można by jeszcze długo mnożyć. Reżyser wprowadza w swoim filmie animacje, podzielony ekran, sceny slapstickowe i wiele innych, które wyłapać może niekiedy tylko oko wytrawnego filmowca. Całość połączona jest komentarzami Singera, które niejednokrotnie wypowiada on wprost do kamery zwracając się tym samym bezpośrednio do widzów. Wszystko to składa się na niezwykle oryginalny i żywy film, który na długo zapada widzom w pamięć. Oczywiście „Annie Hall” nie zawdzięcza mojej wysokiej oceny tylko doskonałej i arcyciekawej reżyserii. Duży wpływ na nią mają również doborowi aktorzy, którzy stworzyli w tym filmie niezapomniane kreacje. Najlepszym tego dowodem jest Oscar dla Diane Keaton w kategorii „najlepsza aktorka” i nominacja Allena do Nagrody Akademii dla „najlepszego aktora”. Ich role są bardzo przekonywujące i dzięki temu widz bez problemu angażuje się w opowiadaną historię. O ile nominacja dla Allena mnie osobiście zastanawia (wszak artysta w większości filmów gra po prostu „Woody’ego”) o tyle Oscar dla Diane Keaton jest ze wszech miar zasłużony. Artystka stworzyła w „Annie Hall” jedną z najlepszych kreacji w swojej karierze. Oglądając ją ani przez chwilę nie wątpimy, że jest osobą zagubioną i bojącą się prawdziwej miłości. Przyczyna tak doskonałej gry aktorskiej moim zdaniem tkwi w fakcie, iż Keaton wcale nie musiała „grać”. Wszak Hall to jej panieńskie nazwisko a Diane przez długie lata spotykała się z Allenem i znała go, jak mało kto. Mimo, iż jestem przeciwnikiem biografizmu, ponieważ wielu artystów celowo komponuje swoje dzieła tak, aby odbiorca odniósł wrażenie, iż czyta, bądź ogląda rzecz autobiograficzną (np. „Opowiadania obozowe” Tadeusza Borowskiego) a w przypadku Allena, który jest twórcą niezwykle inteligentnym, taki zabieg jest bardzo prawdopodobny, to w odniesieniu do „Annie Hall” taka interpretacja wydaje mi się właściwa. Fabuła tego filmu jest zbyt rzeczywista i przekonywująca, aby, moim zdaniem, mogła powstać bez oparcia o prawdziwą historię, postaci, czy zdarzenia. Miłośnicy kina na pewno zwrócą uwagę na całą galerię przyszłych sław, które w filmie Allena pojawiają w króciutkich epizodach, np. Jeff Goldblum na przyjęciu, czy Sigourney Weaver jako jedna z dziewczyn Singera. O „Annie Hall” można z powodzeniem napisać pokaźnych rozmiarów książkę. Fabuła, sposób realizacji filmu, przezabawne skecze, wszystko to składa się na doskonały i wciągający obraz, który żadnego z widzów nie pozostawi obojętnym. Wszak śmiejemy się z perypetii Singera i Hall, ale po wyjściu z kina nie możemy oprzeć się wrażeniu, że ta para była sobie stworzona i tylko przez własną głupotę bądź życiową nieporadność utracili siebie nawzajem. Rodzi się w nas współczucie a jednocześnie analizujemy własne związki i zastanawiamy się, czy nie popełniamy w nich błędów Alvy’ego i Annie. Pierwotnie tytuł (filmu) miał brzmieć inaczej: „Anhedonia”, czyli niezdolność do przeżywania przyjemności. (...) Para intelektualistów z Nowego Jorku, potrzebująca się nawzajem i jednocześnie zaciekle broniąca przed czymś najprostszym i autentycznym, zaplątana w analizy struktur edypalnych, związków neurotycznych i pożądań seksualnych – gdzieś po drodze gubi prawdziwą miłość. (M. Hendrykowska Posłuchaj swego serca w: „KINO”, nr 10, Warszawa 1997, s. 51).
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Annie Hall" po dziś dzień uznawane jest za kwintesencję stylu Woody'ego Allena. Ów styl to w pierwszej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones